Dziennikarze, którzy chcieli we wtorek wejść do budynku Sejmu, musieli najpierw odstać swoje. Żeby w ogóle wejść na teren parlamentu, musieli wysłać podanie do biura prasowego Senatu. Dziennikarze ze stałymi przepustkami wchodzili bez problemu.
Choć dziennikarzom wolno było wejść na teren parlamentu, nie wszystkie drzwi były dla nich otwarte. Tak było na przykład z lożą dziennikarska, zwaną także galerią, z której jeszcze w piątek mogli obserwować obrady sejmu. Pracownicy parlamentu wynosili stamtąd sprzęty. Wszystkiego pilnowała straż marszałkowska, która zamknęła galerię na klucz. Na korytarzach szeptano, że to dlatego, żeby dziennikarze nie mogli relacjonować okupowania mównicy przez opozycję. Nie dało się też wejść do sali kolumnowej od strony stolików dziennikarskich. Straż marszałkowska mogła nakazać dziennikarzowi, który próbował złamać zakaz, żeby opuścił budynek.
Mimo pewnych ograniczeń, reporterzy mogli pracować. Część udała się do stolików dziennikarskich, część obserwowała 35. posiedzenie Senatu. Między nimi przechadzały się dziesiątki funkcjonariuszy policji. - Panowała upiorna atmosfera - powiedział korespondent Gazety.pl Tomasz Golonko. - Na terenie parlamentu były tłumy policjantów. Nikt tylko nie wiedział w jakim celu. Policja obstawiała też ulicę Piękną i Al. Ujazdowskie. Senatorowie komentowali, że to przesada, że to jak stan wojenny - relacjonował nasz reporter i podkreślił, że tego dnia Sejm przypominał twierdzę.
Po powrocie do parlamentu dziennikarze sejmowi nadal nie są pewni, jak będzie wyglądała ich praca. 6 stycznia marszałek Karczewski (PiS) ma podać nowe zasady pracy sejmowych reporterów.