- Jest patriotą i chce pracować w polskiej firmie - tak Ryszard Czarnecki mówił o swoim 26-letnim synu, który pracuje w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. W rozmowie z RMF FM europoseł PiS przekonywał, że nie załatwił synowi posady. Podkreślał też, że Bartosz Czarnecki pracował już wcześniej w "jednej z największych firm zbrojeniowych świata". Syn Czarneckiego trafił kilka dni temu na listę "40 Misiewiczów" Nowoczesnej - osób, które dzięki powiązaniu z PiS miałyby znaleźć pracę w państwowych spółkach.
Dowiedz się więcej:
Kilka dni temu lider Nowoczesnej Ryszard Petru przestawił listę kilkudziesięciu osób, które - jak stwierdził - są powiązane z PiS i dzięki temu zasiadają w spółkach państwowych. Oprócz Bartłomieja Misiewicza, wieloletniego współpracownika A. Macierewicza, na liście znaleźli się m.in. "Zdzisław Filip - prezes Tauronu, kolega Beaty Szydło z podstawówki, Janina Goss - członek Rady Nadzorczej PGE, przyjaciółka Jarosława Kaczyńskiego, czy Dariusz Kaśkow - prezes Energi, prawnik, kolega A.Hofmana". To na tej liście umieszczono także nazwisko Bartosza Czarneckiego. Napisano o nim, że jest "doradcą w Polskiej Grupie Zbrojeniowej". CZYTAJ WIĘCEJ>>>
Ryszard Czarnecki tłumaczył, że jego syn nie jest doradcą w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. - Jest młodszym specjalistą - stwierdził europoseł PiS. - Przed tym jak został zatrudniony w polskiej, państwowej firmie, pracował w jednej z dziesięciu największych zbrojeniowych firm świata, we francuskim Thalesie. (...) Jeżeli ktoś wcześniej pracuje w jednej z dziesięciu największych firm zbrojeniowych świata, no to chyba jakieś kwalifikacje ma do tego, aby potem pracować w polskiej firmie - przekonywał Czarnecki. - Wczoraj dopiero, na przykład, dowiedziałem się, że teraz zarabia mniej niż zarabiał, bo jest patriotą i chce pracować w polskiej firmie - dodał.