Wczoraj w późnych godzinach nocnych MON opublikował komunikat, w którym cytuje fragmenty notatek płk Mirosława Grochowskiego, wiceszefa rządowej komisji Jerzego Millera, badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej. Notatki pochodziły z 12-15 kwietnia 2010 r. Wojskowy, jak członek Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, znalazł się na miejscu katastrofy jeszcze tego samego dnia.
W związku z wypowiedziami (...) Jerzego Millera oraz funkcjonariuszy PO, które przedstawiają fałszywy obraz wydarzeń po katastrofie smoleńskiej, a w szczególności negują oczywiste fakty braku badań podejmowanych przez stronę polską
- wyjaśnia MON powód, dla którego upublicznił notatki płk. Mirosława Grochowskiego. Pełny komunikat MON jest dostępny TUTAJ. O komentarz do niego poprosiliśmy dr. Macieja Laska, przewodniczącego Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych (PKBWL).
W jednej z notatek płk. Grochowskiego, upublicznionych przez MON, znalazło się stwierdzenie: "Gen. Bajnietow oświadczył, że z wraku samolotu został wydobyty agregat. Agregatem tym był rejestrator typu ATM QAR [polski rejestrator parametrów lotu - red.], wydobyty z miejsca zdarzenia bez obecności przedstawicieli strony polskiej".
- Kiedy rejestrator ATM został wydobyty z miejsca zdarzenia, najpierw Rosjanie zapytali, co to za element, a potem powiedzieli, że trzeba ten rejestrator odczytać w Polsce, bo oni nie mają możliwości, żeby zrobić odczyty tych kaset. To nic nadzwyczajnego - wyjaśnia Lasek. - Czarne skrzynki, które są podstawowym źródłem informacji, zostały znalezione już w dniu wypadku w obecności polskich prokuratorów i polskich specjalistów z komisji Millera. Przewiezione zostały do laboratorium w Moskwie, otwarte przez polskich specjalistów, ze złamaniem plomb na tych rejestratorach. Porównanie zapisów na rejestratorze ATM i katastroficznym pokazuje, że te dane są całkowicie zgodne i nie było żadnych prób manipulacji - dodaje.
- Z notatek płk Grochowskiego wynika tylko, że nasza komisja nie miała pełnego dostępu do pełnej informacji z prac komisji MAK-owskiej, ale jednocześnie wielokrotnie mówiliśmy, że bazujemy na materiałach zbieranych przez naszą komisję, a nie stronę rosyjską. Nawet w raporcie, który opublikowaliśmy, staraliśmy się nie uwzględniać danych, które zostały zebrane przez MAK i nam przekazane, właśnie dlatego, żeby nie było zarzutów, że komisja pracowała na danych przekazanych tylko przez stronę rosyjską. Zapisy z rejestratorów, które stanowiły jedną z podstawowych źródeł informacji, były odczytane, a potem analizowane przez polskich specjalistów, a nie specjalistów rosyjskich - wyjaśnia Maciej Lasek.
Ekspert ds. badania wypadków lotniczych jest pełen obaw, co do dalszych prac podkomisji smoleńskiej, której członkowie nie mają doświadczenia w badaniu wypadków lotniczych.
- Obawiam się kolejnego ośmieszenia Polski przez Rosję, bo wnioski, które już wyciąga podkomisja (np. rzekome manipulacje przy rejestratorach, czyli danych z czarnych skrzynek) są bardzo łatwe do zbicia, również przez stronę rosyjską. Nie wykluczam, że Rosjanie mogą poprosić specjalistów międzynarodowych, aby porównali materiał przekazany przez podkomisję Macierewicza z materiałem, który jest w ich posiadaniu. Wtedy najbardziej na wizerunku straci nasze państwo, bo okaże się, że wybrało do ponownego zbadania przyczyn tej tragedii, ludzi bez żadnego doświadczenia, za to z bardzo silnie ugruntowaną tezą polityczną - mówi Lasek.
Zdaniem Macieja Laska, te notatki to nic nowego. - Świadczą one tylko o tym, że od pewnego momentu (12 czy 13 kwietnia), współpraca z Rosjanami stała się trudniejsza. Ale to nie przeszkodziło kolegom, którzy byli na miejscu zdarzenia, zebrać informacji niezbędnych do określenia przyczyn katastrofy - powiedział dr Lasek portalowi Gazeta.pl. - Celem tych notatek było przekazanie rządowi Polski, że współpraca z Rosjanami nie układa się dobrze.
Maciej Lasek uważa też, że opublikowanie kilku notatek wyrwanych z kontekstu nieprawdziwie sugeruje, jakoby członkowie komisji nie byli w stanie nic zrobić na miejscu katastrofy.
Cel jest jeden: to próba podważenia zaufania do osób, które były na miejscu zdarzenia i wykonały swoją pracę. To także próba zakrycia tego, że podkomisja smoleńska po prawie 10. miesiącach dostępu do materiałów, którymi dysponowała komisja Millera, nie była w stanie przedstawić żadnego faktu, który zmieniłby ustalone dotąd przyczyny wypadku
- mówi specjalista ds. badania wypadków lotniczych.
Przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych zwraca uwagę, że podkomisja Macierewicza nie żąda już zwołania komisji międzynarodowej do zbadania przyczyn katastrofy. - Słyszałem nawet, że nie ma już potrzeby wyjazdu na miejsce zdarzenia, bo "wszystko można policzyć. Proszę zauważyć, że na ostatniej konferencji nie padło słowo o zamachu czy wybuchu, a przecież w skład tej podkomisji wchodzą te same osoby, które pracowały w zespole parlamentarnym Antoniego Macierewicza. Stawiali wówczas odważne tezy i podpisywali się pod nimi, choć nie mieli dostępu do materiałów. Wykorzystywali celowo sfałszowane przez rosyjskiego blogera zdjęcia i traktowali je jako dowód - wyjaśnia.
- Za tym, co ustalili członkowie komisji Millera, przemawia również to, że biegli prokuratury, którzy pojechali na miejsce zdarzenia (oglądali je, oglądali wrak, przeprowadzili własne analizy, zarówno rejestratorów, jak i całego zebranego materiału dowodowego, a to ponad 550 tomów akt), doszli do takich samych wniosków jak komisja Millera - dodaje Lasek.