Pani Barbara (imię zmienione) w lutym bieżącego roku, przeglądając Facebooka, zainteresowała się ogłoszeniem o pracę, które pojawiło się na portalu. Był to filmik po ukraińsku, z polskimi napisami. "Chcesz dowiedzieć się więcej? Zostaw do siebie kontakt, oddzwonimy!" – przeczytała i natychmiast wysłała wiadomość. Po kilku dniach telefon zadzwonił. Numer kierunkowy wskazywał na połączenie z Wielkiej Brytanii, ale rozmówczyni przedstawiła się jako "Ewa Woźniak", reprezentująca firmę PixPal (dziś już znajdującą się na liście ostrzeżeń Komisji Nadzoru Finansowego). Kobieta o miłym głosie i wschodnim akcencie namawiała pokrzywdzoną do założenia tzw. portfela inwestycyjnego na stronie Trader’s Room. Pani Basia się wahała, bała się, że nie będzie umiała ogarnąć inwestowania na internetowej giełdzie, ale jej mentorka wielokrotnie dzwoniła, proponując 50 dolarów bonusu na start i obiecując stałe wsparcie.
W końcu "Ewa" przestała namawiać. Odezwał się "Artur Kowalski" z rewelacyjnym newsem. Otóż 50 dolarów, które pokrzywdzona dostała na swoje pierwsze giełdowe podrygi, zostało automatycznie zainwestowane w bitcoiny. Pani Basia średnio się znała na kryptowalutach, ale wiedziała, że są cenne. Nagle usłyszała, że owe 50 dolarów ulokowane zostało tak dobrze, że w niedługim czasie pomnożyło się do kwoty 16 tysięcy euro. – Chce je Pani wypłacić, czy dalej inwestować? - pytał "Artur", wprowadzając napięcie jak prowadzący "Milionerów". - Szkoda by było stracić takie środki - podkreślał. Pokrzywdzona była zaskoczona, chciała wypłacić tę sumę. Usłyszała, że musi do tego założyć dwie aplikacje: Binance, czyli dostęp do giełdy kryptowalut i AnyDesk, czyli tzw. zdalny pulpit, umożliwiający przez internet kontrolować sparowane urządzenie. AnyDesk miał rzekomo pomóc "Arturowi" przeprowadzić panią Basię przez nieznany jej rynek giełdowy, w rzeczywistości był dla przestępców środkiem do uzyskania wszystkich danych i haseł kobiety, a następnie przejęcia rachunków bankowych.
Schemat działania oszustów od kryptowalut Fot. Gazeta.pl
"Kowalski" wmówił pani Basi, że musi wziąć kredyt, żeby wypłacić kryptowaluty. Deklarował, że kredyt zniknie i nie trzeba go będzie spłacać, miał być tylko formą weryfikacji nowego użytkownika. Pokrzywdzona dyktowała rozmówcy kody, które bank wysyłał jej sms w celu potwierdzenia transakcji. Sprawca lub sprawcy zaciągnęli na koszt pani Barbary kredyt w Credit Agricole na kwotę 63 tysięcy złotych, a w Santander Bank Polska na kolejne 89 tysięcy, 79 tysięcy i na koniec 5,7 tysiąca – w sumie ponad 237 000 zł. Pieniądze z pożyczek zostały bez wiedzy pokrzywdzonej przelane na 8 innych rachunków. Wśród odbiorców prokuratura wymienia: Flavię M. i jej męża Andreia M. oraz kilku ustalonych przez śledczych osób. Od nich pieniądze szły dalej. Część kwoty próbowano przelać na rachunek w maltańskim banku, założonym na dane pani Barbary. Gdy kobieta zorientowała się, że zamiast pieniędzy, ma ogromne długi, zgłosiła się do prokuratury. Tak zaczęło się śledztwo, które nadzoruje Prokuratura Regionalna w Warszawie.
Śledczy analizowali sprawy zgłoszone w podobnym okresie 2023 roku w innych jednostkach na terenie kraju. Szukali powtarzającego się przy podobnych przestępstwach nazwiska Flavii M. i jej męża Andreya oraz kilku innych osób, pojawiających się w pierwszym postępowaniu jako odbiorcy przelewów. Tak do pokrzywdzonej z Warszawy dołączył Roman z Grudziądza. Na początku marca zadzwonił do niego "Marek Kowal" i poinformował, że pokrzywdzony zaakceptował przez internet regulamin dotyczący kryptowalut, które miały w tym czasie wypracować zysk w postaci 0,26 bitcoina. Wówczas stanowiło to około 5 tysięcy dolarów amerykańskich. Aby wypłacić swój wirtualny majątek, Roman miał - tak samo jak pokrzywdzona Barbara - założyć aplikację Binance i Anydesk. Musiał później tylko zrobić przelewy ze swojego konta bankowego, by uwiarygodnić się na giełdzie kryptowalut. W ciągu dwóch dni Roman stracił 33 tysiące złotych, w tym 25 tysięcy złotych z pożyczek. Z banku dzwonili do pokrzywdzonego, pytali, czy wszystko w porządku, a on - zgodnie z instrukcjami przekazanymi mu przez oszustów - zapewniał, że sytuacja jest pod kontrolą, a przelewów i transakcji dokonuje samodzielnie.
Latem 2022 roku pan Witold z Warszawy zobaczył na Facebooku reklamę dotyczącą zakupu akcji Orlenu. Zadzwonił do niego rzekomy analityk z giełdy i zaproponował wpłacenie 9 tysięcy złotych, potem kolejnych kwot. Na polecenie oszusta założył nowe konto w banku i zainstalował aplikację AnyDesk. Pokrzywdzony nawet nie wiedział, kiedy i jakie kwoty tracił. Dowiedział się dopiero, jak bank zablokował mu konto, w związku z podejrzeniem prania pieniędzy. Witold stracił 75 tysięcy złotych. Pieniądze trafiły na konto Andriya M. Na jego rachunek przelane zostały także pieniądze pani Kamili. Kobiecie telefonicznie przedstawiono ofertę zainwestowania na rynku kryptowalut. Zalogowała się do giełdy, uprzednio instalując program AnyDesk, a potem widziała już tylko, jak kursor na jej ekranie samoczynnie się porusza i klika na stronie banku zlecenie przelewu na 6400 zł.
Mężczyzna z Warszawy przelał na wskazane konto (należące do Flavii M.) 13 tysięcy złotych, wierząc, że inwestuje w kryptowalutę na giełdzie. Pan Gabriel z Tarnobrzegu chciał zacząć grać na giełdzie i odpowiedział na ogłoszenie w internecie. "Laura Lis" z MyTradingTools. W lutym 2023 pokrzywdzony "zainwestował" 1300 zł robiąc przelew, a potem kupując dolary na giełdzie Binance. Gdy chciał się wycofać, najpierw dostał "nagrodę" na 150 euro, a potem groźby finansowych kar. W sumie stracił 29 tysięcy złotych, przesyłając je na konta oszustów.
W kwietniu prokuratura dysponowała materiałem dowodowym, który pozwalał na przedstawienie zarzutów dotyczących udziału w grupie przestępczej piorącej pieniądze z przestępstw, co miało być ich "stałym źródłem dochodu". Wydano nakazy zatrzymania. Flavia M. i jej mąż zostali zatrzymani w wynajmowanym mieszkaniu w Gdańsku, na Wyspie Spichrzów. Kobieta była wtedy w trzecim trymestrze ciąży.
Zarzucono im przede wszystkim udział w zorganizowanej grupie przestępczej, bo – jak przekonuje oskarżyciel publiczny – dosłownie zorganizowali się, żeby popełniać wspólnie przestępstwa, a grupa ta miała określoną strukturę, w której Flavia i jej mąż byli "głównymi praczami" pieniędzy, choć nie jest wykluczone, że ich rola była znacznie większa.
Flavia M. nie przyznała się do zarzutów, ale potwierdziła, że na giełdzie Binance działa i chętnie inwestuje. Potwierdziła, że kojarzy niektórych pokrzywdzonych z transakcji, ale pieniędzy im nie ukradła, ani ich następnie nie prała, tylko robiła przelewy, bo dalej inwestowała w kryptowalutę. Oskarżona tłumaczyła prokuratorowi, że np. panią Basię z Warszawy musiała oszukać jakaś lewa firma inwestycyjna, która wyłudziła od niej loginy i hasła, obiecując szybki zysk. Flavia zapewniała, że nie wzięłaby udziału w procederze, gdyby wiedziała, że ktoś jest oszukiwany.
Andriy M. złożył wyjaśnienia o podobniej treści, co jego żona. Przyznał, że utrzymuje się z handlu kryptowalutą. – To nie ja wybieram sobie klientów, to oni znajdują mnie na giełdzie. Nie oszukałem nikogo, nawet na złotówkę – podkreślał. Pieniądze z transakcji kryptowalutą natychmiast inwestował, bo bał się, że zostanie oszukany, albo bank zablokuje mu konto i straci dostęp do środków.
- Moi klienci działali na giełdzie Binance, która jest legalna, a jej użytkownicy podlegają bardzo rozbudowanej weryfikacji. Flavia i Andriy mieli konta na swoje dane, dokonywali transakcji pod własnymi nazwiskami, handlowali kryptowalutą ze zweryfikowanymi użytkownikami. Te wszystkie dane są jawne, nikt niczego nie ukrywał – podkreślał w rozmowie z Gazetą.pl mecenas Paweł Osiński, który broni małżeństwa M. – Moi klienci są tak samo poszkodowani jak osoby, które jako takie określa prokuratura – dodał adwokat.
Flavia i Andriy zostali na wniosek prokuratury w kwietniu tymczasowo aresztowani. Kobietę, w związku z zaawansowaną ciążą, osadzono w areszcie dla kobiet w Grudziądzu. W mediach pojawiały się później informacje, że podejrzana była przetrzymywana w koszmarnych warunkach, nie miała należytej opieki medycznej, była straszona i przeciążana, co doprowadziło do komplikacji przy porodzie. W związku ze zbliżającym się terminem porodu, pod koniec maja została zwolniona i ma zakaz opuszczania kraju połączony z dozorem. Jej mąż dalej przebywa w areszcie.
- Prokuratura przedłuża areszt mojemu klientowi, powołując się na obawę mataczenia w śledztwie. Dlatego on od sześciu miesięcy nie ma kontaktu z rodziną, nie widział swojego nowo narodzonego dziecka. W sprawie dotyczącej przestępstw finansowych powinna być stosowana kaucja, ale prokuratura i sądy wolą lekką ręką i z obojętnością pozbawiać wolności w sprawach, w których nie ma takiej potrzeby, bo wszystko jest udokumentowane. To samo było z Flavią. Areszt dla kobiety w ciąży powinien być stosowany tylko przy najcięższych przestępstwach - podkreśla adwokat małżeństwa M.
Prokuratura Regionalna w Warszawie skierowała w środę do Sądu Okręgowego w Warszawie akt oskarżenia przeciwko Flavii, jej mężowi i jednemu wspólnikowi, ale jak usłyszałam w prokuraturze "jest jeszcze cała szafa materiałów do analizy i spraw, które dołączono". W uzasadnieniu oskarżyciel podkreśla, że nie ma możliwości, by przypadkiem, spośród 150 milionów aktywnych użytkowników giełdy Binance, przy kilku podobnych przestępstwach pojawiały się te same osoby, jako odbiorcy przelewów. Obrona ma inne zdanie.