Trwają poszukiwania 44-letniego Grzegorza Borysa, podejrzewanego o zabójstwo swojego sześcioletniego syna. W piątek (20 października) ciało dziecka oraz psa rodziny odnalazła w mieszkaniu na osiedlu przy ulicy Górniczej w Gdyni przez wracająca z pracy matka. Około godziny 10 kobieta skontaktowała się z Centrum Powiadomienia Ratownictwa. Służby rozpoczęły obławę oraz opublikowały wizerunek poszukiwanego mężczyzny. Rodzinie zamordowanego dziecka wsparcia udziela policyjny psycholog.
Jak pisaliśmy, w dniu rozpoczęcia obławy Żandarmeria Wojskowa potwierdziła, że Grzegorz Borys jest czynnym żołnierzem Marynarki Wojennej. Jak podaje "Gazeta Wyborcza", służby ostrzegają, że mężczyzna może być uzbrojony. Apelują również, aby nie działać na własną rękę i nie podejmować prób dokonania obywatelskiego zatrzymania. W związku z niebezpieczeństwem stwarzanym przez Grzegorza Borysa policja wezwała w piątek mieszkańców ulicy Górniczej, aby nie opuszczali swojego miejsca zamieszkania.
Policja opublikowała komunikat, w którym prosi o kontakt osoby, które zauważyły Grzegorza Borysa. Informacje na temat miejsca pobytu mężczyzny przekazać można bezpośrednio oficerowi dyżurnemu Komendy Miejskiej Policji w Gdyni (pod numerem 47 74 21 222) lub zgłosić pod numerem alarmowym 112.
Sąsiedzi opowiedzieli reporterom "GW" o dziwnych zachowaniach mężczyzny, których byli świadkami w ostatnim czasie. - Po ulicy chodził w czarnej kominiarce. Zamaskowany przychodził nawet na plac zabaw z dzieckiem. Często dziecko karcił krzykiem - wspominała w rozmowie z dziennikarzami kobieta mieszkająca w sąsiednim bloku. Wspominają również, że Grzegorz Borys niejednokrotnie znęcał się nad swoim psem. - Pies był stary i miał problemy z chodzeniem. Widziałam, jak często go kopał i popędzał na spacerach - mowiła jedna z mieszkanek osiedla Wielki Kack.
Inna z sąsiadek przyznaje w rozmowie z TVN24, że mężczyzna wzbudzał lęk mieszkańców i często był widywany z nożem. - Na placu zabaw się podciągał na drabinkach, jakby ćwiczył. Nosił przy sobie nóż, nawet na placu zabaw. Nikt nic mu nie mówił, każdy się obawiał - wspominała. Niektórzy sąsiedzi wskazują również na to, że mężczyzna od dłuższego czasu zdradzał problemy z agresją. - Znam go z placu zabaw, gdzie przychodzę z moim dzieckiem. Tego pana wszystko bardzo szybko frustrowało. Synek tego pana przy jego kurateli był bardzo zestresowany, na szpilkach chodził - mówiła dziennikarzom jedna z mieszkanek Wielkiego Kacka.