Śmierć pięciolatka w Poznaniu. Mieszkańcy o zabójcy: Podszedł do mnie i śmiał mi się prosto w twarz

- Podszedł do mnie i się śmiał mi prosto w twarz, że mam papierosów nie palić, bo papierosy mnie nie zabiją, ale on przyjdzie i to on mnie zabije. Takie rzeczy mi mówił, ja się zaśmiałam i mówię: "to przyjdź" i weszłam do sklepu. Wyszłam po dwóch minutach i widziałam już, że tam leży dziecko - relacjonowała w "Interwencji" ekspedientka sklepu, którą Zbysław C. zaczepił dosłownie kilka chwil przed atakiem na pięcioletniego Maurycego w Poznaniu. Jak relacjonują sąsiedzi, mężczyzna wychodził z domu sam, najczęściej nocami.

W środę 18 października rano przy ul. Karwowskiego w Poznaniu grupa dzieci pod opieką przedszkolanek szła na pobliską pocztę z okazji Dnia Poczty Polskiej. W pewnym momencie na jedno z dzieci rzucił się starszy mężczyzna. Napastnik zranił nożem pięcioletniego chłopca w okolice klatki piersiowej. Mimo podjętej reanimacji chłopiec zmarł w szpitalu.

W czwartek rzecznik Prokuratury Okręgowej w Poznaniu przekazał, że udało się ustalić sekwencję wydarzeń przed tragedią. 71-latek najpierw zaczepiał sklepową, ale kobieta nie obawiała się jego zachowania. 

- Ja z nim rozmawiałam dosłownie trzy minuty przed tragedią. Wyszłam na papierosa, przed sklep, a on stanął na rogu. Widziałam go z daleka, pokiwałam mu głową na dzień dobry, bo znam go z widzenia jako klienta. On mi pokiwał i idzie w moją stronę. Podszedł do mnie i się śmiał mi prosto w twarz, że mam papierosów nie palić, bo papierosy mnie nie zabiją, ale on przyjdzie i to on mnie zabije. Takie rzeczy mi mówił, ja się zaśmiałam i mówię: "to przyjdź" i weszłam do sklepu. Wyszłam po dwóch minutach i widziałam już, że tam leży dziecko - relacjonowała w rozmowie z "Interwencją" ekspedientka w sklepie spożywczym.

Zobacz wideo Policjanci z lubelskiego Archiwum X zatrzymali 60-latka podejrzanego o zabójstwo sprzed wielu lat

- On przychodził nie za często, z trzy razy w tygodniu. Przychodził po prostu po jakieś piwko, tytoń czy chleb. I to było tyle, co on kupował. Nie mam pojęcia, gdzie dokładnie mieszkał, ale dość często się kręcił i chodził cały czas sam. Nigdy go nie widziałam z jakimś psem czy z jakąś siostrą, tak jak ludzie mówią, że jakaś siostra z nim mieszkała. Nie widziałam go nigdy z nikim. Z żadnym kolegą, z nikim. On zawsze chodził w pojedynkę - opowiada w rozmowie z Polsatem ekspedientka w sklepie spożywczym.

Inni świadkowie zdarzenia relacjonują, że tego dnia byli przez Zbysława C. zaczepiani i zatrzymywani. Wcześniej, jak mówią, mężczyzna miał często rozmawiać sam ze sobą.

- Ja tu mieszkam 30 lat i pierwszy raz tego gościa widziałem na zdjęciach, co mi koledzy wysyłali, że on to zrobił. [...] Chodził wieczorami, nocami. Wyszedł z domu, coś mu odwaliło - dodaje jeden z sąsiadów Zbysława C.

Tuż przed atakiem mężczyzna zaczepił jeszcze jednego przechodnia, gdy ten go zignorował, podszedł do grupki dzieci i "stwierdził, że wszystkich zabije". - Uderzył, zaatakował, zadał cios - powiedział rzecznik Prokuratury Okręgowej w Poznaniu prok. Łukasz Wawrzyniak.

Pięcioletni Maurycy nie żyje. Lekarz: Rany były tak poważne, że dziecko po prostu nie miało szans

Mimo starań lekarzy pięcioletni Maurycy zmarł na stole operacyjnym. - Od pogotowia, ratownictwa medycznego, przez wiele zespołów mojego szpitala… Dzisiaj naprawdę byli aniołowie, którzy próbowali ze szponów śmierci wyrwać to małe dziecko. Rany były tak poważne, że dziecko po prostu nie miało szans. To jest mały chłopczyk, który ma bardzo mało krwi i tak duży uraz uszkodził główne naczynia. Spowodował, że po prostu medycyna jest bezsilna - przyznał w rozmowie z "Interwencją" dr Przemysław Mańkowski, który operował chłopca.

Świadek o ataku na pięciolatka: Powiedziałem: "proś Boga, żeby on żył"

Brygadzista z firmy Remondis Grzegorz Konopczyński obezwładnił nożownika, zachodząc go od tyłu i wytrącając mu nóż. Mężczyzna opowiedział o tym dniu "Faktowi". - Jak co dzień odbieraliśmy śmieci. Widzieliśmy moment, jak panie przedszkolanki krzyczały. Zapytaliśmy, co się stało i powiedziały, że facet dźgnął dziecko nożem i tam biegnie. Ja go zaszedłem od tyłu, uderzyłem mu w łydkę, a on wtedy wypuścił ten nóż - relacjonował. - Dzieci płakały. (...) Widziałem, jak ten chłopiec leży. W pewnym momencie podnieśli mu koszulkę, to widziałem, że dostał cios pod klatką, krew wyciekała z rany, a nóż był zakrwawiony do połowy. Jak odchodziłem, to jeszcze słyszałem, jak ratownicy mówią, że nie czuć pulsu - powiedział. - Jak go zatrzymaliśmy, to krzyczał: "puść mnie, puść mnie", a ja mu powiedziałem: "proś Boga, żeby on żył - dodał.

- Mówiłem nawet, że jest nadzieja, że będzie żył. A później dostałem informację, że nie żyje. Zrobiło mi się bardzo przykro - opowiedział pan Grzegorz. Jak zaznaczył, zastanawia się, czy gdyby pojawił się na miejscu zdarzenia dziesięć minut wcześniej, to ataku można było uniknąć. - Może by się to nie stało. Może by się nas wystraszył. Ja się nie czuję bohaterem, że rzuciłem się za tym zabójcą. To mi się wydaje normalne, a było tam wielu mężczyzn, którzy nawet się nie ruszyli - stwierdził mężczyzna.

"Porannej rozmowy" i "Zielonego poranka" możecie słuchać też w wersji audio w dużych serwisach streamingowych, np. tu: