W styczniu 35-latek wynajął wraz z dwojgiem znajomych loft w Łodzi. Podczas wspólnego wieczoru pili alkohol i brali narkotyki. W pewnym momencie mężczyzna miał doznać halucynacji i zamordować 30-latkę i 34-latka. Podczas przesłuchania przyznał się do popełnionej zbrodni. - Mężczyzna twierdzi, że nie pamięta samego momentu ataku. Podał, że 34-latek był jego bliskim przyjacielem i nie wyobrażał sobie, by mógł go skrzywdzić - przekazał w rozmowie z tvn24.pl prokurator Krzysztof Kopania.
Jak podaje portal, mężczyzna został poddany badaniom sądowo-psychiatrycznym, a następnie miesięcznej obserwacji. Stwierdzono, że "dopuścił się zarzuconych mu zbrodni w stanie ostrego zespołu omamowo-urojeniowego, który był konsekwencją zażycia alkoholu i substancji psychoaktywnych". Co prawda, 35-latek działał w stanie "wyłączonej poczytalności", jednak sam się do tego stanu doprowadził poprzez zażycie narkotyków. Teraz grozi mu do dożywocie.
Przypomnijmy, w połowie stycznia tego roku oskarżony 35-latek przyjechał do Łodzi. Towarzyszył mu o rok młodszy przyjaciel. Miała się do nich odezwać 30-letnia znajoma. Wspólnie postanowili wynająć mieszkanie w łódzkich loftach przy ulicy Tymienieckiego. Tego wieczoru mieli pić głównie piwo, a także przyjmować narkotyki w formie kryształu. - Oskarżony wraz z kolegą wyszedł około 1:00 w nocy na pobliską stację, gdzie kupili kolejne butelki piwa, a potem wrócili - powiedział Krzysztof Kopania z Prokuratury Okręgowej w Łodzi, którego cytuje tvn24.pl.
Około godz. 3:00 w nocy 35-latek miał doznać halucynacji. Mężczyzna zeznał później, że w pewnym momencie "usłyszał głosy i zobaczył demony, zaczął z nimi walczyć", mówił też, że zobaczył "diabła". - Mężczyzna chwycił znajdujący się na wyposażeniu mieszkania nóż kuchenny i zadał nim kilkanaście ciosów swojemu koledze i kilkadziesiąt koleżance - poinformował przedstawiciel łódzkiej prokuratury. Śledztwo wykazało, że ofiary próbowały się bronić. Po dokonaniu zbrodni oskarżony wybiegł z mieszkania. - Dobiegł do kościoła ewangelickiego na ulicy Piotrkowskiej, zaczął się dobijać do środka, pukać i dzwonić do drzwi. Chciał rozmawiać z księdzem - podkreślił prok. Krzysztof Kopania.
Przed godz. 4:00 policja otrzymała zgłoszenie o zakrwawionych ciałach w budynku przy ul. Tymienieckiego. Kiedy funkcjonariusze przyjechali na miejsce, zwłoki 34-latka znajdowały się niedaleko wynajętego przez nich mieszkania, a ciało kobiety było na pierwszej kondygnacji, obok windy.
Pobudzonego 35-latka, który dobijał się do kościoła przy ul. Piotrkowskiej, zauważył patrol funkcjonariuszy. Mężczyzna - mimo połowy stycznia - nie miał na sobie kurtki. - Kontakt z nim był praktycznie niemożliwy. Na jego ciele i odzieży ujawniono ślady krwi - przekazał prokurator.
***