Do tragicznego wypadku na autostradzie A1 doszło w sobotę 16 września w Sierosławiu (woj. łódzkie). Samochód osobowy z powodu - jak początkowo informowała policja - "niewyjaśnionych przyczyn" uderzył w bariery energochłonne i stanął w ogniu. Z czasem okazało się, że w wypadku brało udział także bmw. W wyniku tragedii na miejscu zginęło dwoje dorosłych: Patryk z żoną Martyną oraz ich pięcioletni syn Oliwier.
Dziennikarz Wirtualnej Polski opublikował w sieci zdjęcie z miejsca tragedii. Na zdjęciu widać pozostawione na barierkach zabawki pięcioletniego Oliwiera, który zginął w wypadku na autostradzie A1. "To samochodziki 5-letniego Oliwiera, który spłonął w wypadku na A1. Ktoś ułożył je przy drodze, gdzie doszło do tragedii" - napisał na portalu X Szymon Jadczak.
W piątek 29 września śledczy opublikowali wizerunek Sebastiana Majtczaka podejrzanego o spowodowanie wypadku. Mężczyzna najprawdopodobniej uciekł z kraju. W liście gończym opublikowanym przez prokuraturę możemy przeczytać, że Majtczak urodził się w 1991 roku w miejscowości Bonn w Niemczech. Śledczy ustalili, że jego ostatnim miejscem zamieszkania była Łódź. "Sebastian Majtczak jest podejrzany o to, że w dniu 16 września około godziny 19.54 na autostradzie A1 na jej 338,9 kilometrze, na wysokości miejscowości Sierosław (...) umyślnie naruszył zasady bezpieczeństwa ruchu drogowego" - czytamy w liście gończym.
Prof. Zbigniew Ćwiąkalski, były minister sprawiedliwości i były szef MSW ocenił działania służb ws. wypadku na A1 w sobotę w rozmowie z Gazeta.pl. - Można było przewidzieć, że w sytuacji, gdy to tragiczne zdarzenie uzyskało rozgłos medialny, kierowca będzie próbował unikać odpowiedzialności i może spróbować wyjechać za granicę. Policja miała podstawy, aby przynajmniej obserwować sprawcę - powiedział prof. Ćwiąkalski.
Ekspert ocenił również kwestię upublicznienia zarzutów wobec 32-letniego kierowcy bmw. - Co do zasady nie powinno informować się potencjalnie podejrzanego, jakie może mieć zarzuty. Z drugiej strony trudno, aby przy drastyczności tego zdarzenia i zainteresowaniu opinii publicznej prokuratura w ogóle o sprawie nie informowała. Nie można było całkowicie milczeć - podkreślił. - Rozumiem zarzut dotyczący komunikacji. Informacje ze strony służb i prokuratury były chaotyczne, sprzeczne ze sobą, z nagraniami, które pojawiły się w sieci. Należało jak najszybciej zapoznać się z dostępnymi materiałami i uzgodnić, co można przekazać opinii publicznej. Tymczasem doszło do chaosu, każdy mówił co innego. To był ewidentny błąd - dodał prof. Ćwiąkalski.