Tragedia na A1. Na miejscu wypadku zostawiono zabawki 5-letniego Oliwiera

Katarzyna Rochowicz
Policja nadal poszukuje 32-letniego Sebastiana Majtczaka, który jest podejrzany o spowodowanie wypadku na autostradzie A1, w którym zginął między innymi 5-letni Oliwier. W sieci opublikowano wzruszające zdjęcie z miejsca tragedii.

Do tragicznego wypadku na autostradzie A1 doszło w sobotę 16 września w Sierosławiu (woj. łódzkie). Samochód osobowy z powodu - jak początkowo informowała policja - "niewyjaśnionych przyczyn" uderzył w bariery energochłonne i stanął w ogniu. Z czasem okazało się, że w wypadku brało udział także bmw. W wyniku tragedii na miejscu zginęło dwoje dorosłych: Patryk z żoną Martyną oraz ich pięcioletni syn Oliwier.

Zobacz wideo Kierowca ciężarówki wyprzedził dwa samochody na podwójnej ciągłej przed wzniesieniem

Tragedia na autostradzie A1. Wzruszający gest na miejscu wypadku

Dziennikarz Wirtualnej Polski opublikował w sieci zdjęcie z miejsca tragedii. Na zdjęciu widać pozostawione na barierkach zabawki pięcioletniego Oliwiera, który zginął w wypadku na autostradzie A1. "To samochodziki 5-letniego Oliwiera, który spłonął w wypadku na A1. Ktoś ułożył je przy drodze, gdzie doszło do tragedii" - napisał na portalu X Szymon Jadczak.

Były szef MSW o "ewidentnym błędzie" ws. tragedii na A1. "Można było przewidzieć"

W piątek 29 września śledczy opublikowali wizerunek Sebastiana Majtczaka podejrzanego o spowodowanie wypadku. Mężczyzna najprawdopodobniej uciekł z kraju. W liście gończym opublikowanym przez prokuraturę możemy przeczytać, że Majtczak urodził się w 1991 roku w miejscowości Bonn w Niemczech. Śledczy ustalili, że jego ostatnim miejscem zamieszkania była Łódź. "Sebastian Majtczak jest podejrzany o to, że w dniu 16 września około godziny 19.54 na autostradzie A1 na jej 338,9 kilometrze, na wysokości miejscowości Sierosław (...) umyślnie naruszył zasady bezpieczeństwa ruchu drogowego" - czytamy w liście gończym.

Prof. Zbigniew Ćwiąkalski, były minister sprawiedliwości i były szef MSW ocenił działania służb ws. wypadku na A1 w sobotę w rozmowie z Gazeta.pl. - Można było przewidzieć, że w sytuacji, gdy to tragiczne zdarzenie uzyskało rozgłos medialny, kierowca będzie próbował unikać odpowiedzialności i może spróbować wyjechać za granicę. Policja miała podstawy, aby przynajmniej obserwować sprawcę - powiedział prof. Ćwiąkalski.

Ekspert ocenił również kwestię upublicznienia zarzutów wobec 32-letniego kierowcy bmw. - Co do zasady nie powinno informować się potencjalnie podejrzanego, jakie może mieć zarzuty. Z drugiej strony trudno, aby przy drastyczności tego zdarzenia i zainteresowaniu opinii publicznej prokuratura w ogóle o sprawie nie informowała. Nie można było całkowicie milczeć - podkreślił. - Rozumiem zarzut dotyczący komunikacji. Informacje ze strony służb i prokuratury były chaotyczne, sprzeczne ze sobą, z nagraniami, które pojawiły się w sieci. Należało jak najszybciej zapoznać się z dostępnymi materiałami i uzgodnić, co można przekazać opinii publicznej. Tymczasem doszło do chaosu, każdy mówił co innego. To był ewidentny błąd - dodał prof. Ćwiąkalski. 

Więcej o: