Anna widziała tragedię na A1. "Mam żal do ludzi, że się nie zatrzymali". O policji: "Dali mu czas"

Pani Anna była świadkiem zdarzeń, które miały miejsce 16 września na autostradzie A1. Z informacji przekazanych "Faktowi" wynika, że kierowca bmw mijał auto jej i jej męża. Chwilę później małżeństwo zobaczyło tragiczne skutki brawurowego zachowania poszukiwanego kierowcy. - Dali mu czas, żeby uciekł. Jestem przerażona tym, w jaki sposób policja postąpiła - uważa kobieta.

Pani Anna, której imię zostało zmienione ze względu na chęć zachowania anonimowości, wraz z mężem widziała skutki bezmyślnego zachowania kierowcy bmw, który jadąc z prędkością ponad 250 km/h doprowadził do wypadku, w którym zginęła trzyosobowa rodzina. Kobieta krytykuje działania policji, jak i osób, które widziały płonący samochód, ale mimo tego nie zatrzymały się, by udzielić pomocy ofiarom. 

Zobacz wideo Przechodzień wepchnął przypadkową osobę pod autobus. 24-latek został zatrzymany

Tragiczny wypadek na A1. Wstrząsająca relacja pani Anny: Cokolwiek więcej na pewno dało się zrobić

- Samego uderzenia nie widzieliśmy, ale mijało nas bmw. Od razu jak zobaczyłam to auto jadące jak nienormalnie, kazałam mężowi wyciągać gaśnicę (...). Mijał nas. Mąż zwolnił. Zdążyliśmy powiedzieć do siebie, żeby tylko nikomu nic się nie stało... I za kilka sekund rzeczy leżały już na trasie - powiedziała dziennikarzom "Faktu" pani Anna. 

- Przy aucie z rodziną byliśmy jakieś półtorej minuty później, lecieliśmy pomóc - dodała kobieta, która nadal bardzo przeżywa wypadek i nie jest dla niej łatwe opisanie tego zdarzenia. Pani Anna dodaje, że nie potrafi się pogodzić z tym, że rodziny z kii nie udało się uratować. - Nie mogę zrozumieć tego, że ludzie, którzy przejeżdżali jako pierwsi, nie wyskoczyli, by pomóc. Wymyślają, że auto całe wybuchło jak w filmie. Jednak dopiero kilka minut po tym, jak musieliśmy się poddać, auto zaczęło pękać pod wpływem temperatury, całe zajęło się ogniem - powiedziała. 

Kobieta uważa, że gdyby minutę-półtorej w pomoc zaangażował się "ktoś ogarnięty", to może udałoby się spowolnić pożar i wyciągnąć z samochodu chociaż pięcioletniego Oliwiera. Zaznacza jednak, że ogień rozwinął się błyskawicznie i był na tyle duży, że "i 20 gaśnic by tego nie ugasiło". 

Pani Anna przyznała, że sama również bała się o swoje bezpieczeństwo i o to, że uderzy w nią inny samochód. - Ja się nie bałam? Bałam się, ale sama mam dzieci i świadomość, że to w nas by mógł tak uderzyć 200 metrów wcześniej - opisała dalej i dodała, że wszystko działo się bardzo szybko. -  Mam żal do ludzi, że się nie zatrzymali, nie pomogli. Cokolwiek więcej na pewno dało się zrobić. I nie dam sobie wmówić, że było inaczej - powiedziała. 

Świadek krytykuje działania śledczych: Jestem przerażona tym, w jaki sposób policja postąpiła

Następnie kobieta odniosła się do działań policji i prokuratury. Z jej relacji wynika, że po wypadku do ich samochodu podeszła policjantka, która zapytała małżeństwo, czy widziało moment uderzenia. Świadkowie przyznali, że nie. Wówczas funkcjonariuszka odeszła, nie spisując nawet ich danych. 

Pani Anna myślała też, że 28 września sprawa kierowcy bmw się zakończy na jego zatrzymaniu i wszczęciu postępowania. Sebastian Majtczak nie został jednak namierzony przez policję, w związku z czym w piątek 29 września wydano za nim list gończy. - Dali mu czas, żeby uciekł. Jestem przerażona tym, w jaki sposób policja postąpiła - podsumowała kobieta. 

Więcej o: