Chciałbym już na starcie móc się tu nieskromnie pochwalić: ależ odkrycia dokonałem, dotarłem do zapomnianego przez Boga i ludzi tekstu Korwina, w którym została objawiona Cała Prawda! Nic z tych rzeczy, niestety. Otóż obszerny ten (sześć kolumn) i drobnym drukiem podany tekst przypomina chwilę przed wyborami sam organ prasowy Konfederacji (a w latach wcześniejszych innych projektów politycznych JKM), tj. dwutygodnik "Najwyższy Czas!". I nie jest to oczywiście przypomnienie przypadkowe.
Rzecz jest tym ciekawsza, że właściwie nikt do końca nie wie, jaki jest obowiązujący program Konfederacji. Ilu polityków, tyle propozycji. Łatwo się pogubić. Nie dziwi, że nawet Leszek Balcerowicz nie dał mi się ostatnio wpuścić w maliny deklaracji poparcia dla Konfederacji ("Przepraszam bardzo, ale nie będę tego komentować, bo Konfederacja to bardzo niejednorodne ugrupowanie i cytowanie pod hasłem Konfederacji wypowiedzi niektórych jej członków jest nierzetelne. Przejdźmy do ostatniego pytania"), choć niewątpliwie istnieją pomiędzy słynnym profesorem a partią Mentzena i Bosaka pewne programowe zbieżności.
Czy taka na przykład "piątka Mentzena" ("Nie chcemy Żydów, homoseksualistów, aborcji, podatków i Unii Europejskiej") wciąż obowiązuje? Albo co z niezapomnianym projektem 100 ustaw tego samego Mentzena? Czy jedynym obowiązującym dokumentem Konfederacji jest dzisiaj tzw. Konstytucja Wolności, o której w środę (27 września) Mentzen pisał na Twitterze ("Ujawniam prawdziwy program Konfederacji")? Odpowiedzi postanowiłem poszukać u źródeł, czyli w "Najwyższym Czasie!", dwutygodniku - najłagodniej rzecz ujmując - wspierającym Konfederację.
Na okładce czasopisma dostajemy portret Korwin-Mikkego i tytuł wielkimi literami: "U progu wolności". Oprócz tego anonsowane są jeszcze dwa materiały: "Jak Kaczyński sprowadzał muzułmanów" oraz "Konfederacja. Czy przewróci stolik?". Ciekawostka związana z tą drugą zajawką (zdjęcie Mentzena z mikrofonem) polega na tym, że w środku numeru nie sposób znaleźć odnoszącego się do niej artykułu. Albo więc mamy do czynienia z taką sobie skromną reklamą partii na okładce, albo też - wersja bardziej prawdopodobna - każdy tekst w numerze wiąże się choćby pośrednio z poparciem dla Konfederacji i nadzieją na wywrócenie stolika, więc zajawka odnosi się szczodrze do całokształtu pisma.
Ale najważniejszy tekst w numerze należy do Korwina, założyciela, byłego wydawcy i redaktora naczelnego oraz wciąż czynnego felietonisty "Najwyższego Czasu!". Po co przed samymi wyborami wyciągać - wydawać by się mogło - prehistoryczny tekst publicystyczny? Redakcja swych intencji nie ukrywa, przeciwnie: z dumą przyznaje, że tekst Korwina z 1990 roku "nie tylko nie stracił na swojej aktualności, ale wręcz zyskał!", a przypomnieć "U progu wolności" w pełnej i niezmienionej wersji należy właśnie teraz, u progu wyborów, których - cytuję - "wynik ma szansę "wywrócić stolik", przy którym karty rozdają różne emanacje lewicy (pobożnej, bezbożnej, "naszej", europejskiej…)".
Korwin-Mikke kieruje swą programową odezwę do każdego Obywatela Rzeczypospolitej, którego definiuje jako "Polaka-lewaka z wykształcenia, ale Polaka-prawicowca z tradycji". Niczym biblijny prorok JKM informuje, że pisze po to, by "wyzwolić Twą duszę zduszoną miliardami słów i obrazów narzuconych nie tylko przez partyjną prasę, radio i telewizję" oraz po to, by "dać Ci: Słowo". Po obszernej apostrofie, inwokacji zgoła, Korwin przechodzi do konkretnych postulatów i przykładów, które dowieść mają, jak bardzo błądzi - szeroko pojęta - lewica (dzisiaj według konfederatów mieszczą się w niej oprócz samej Lewicy m.in. PiS, KO i Trzecia Droga). Całość tonie we wspomnianych przez autora "miliardach słów i obrazów", dlatego poniżej proponuję tylko pewien wywar okraszony cytatami.
Zlikwidować należy - wykłada Korwin - zasilanie państwowymi pieniędzmi nauki czy jakąkolwiek pomoc dla przemysłu. To samo dotyczy również zasiłków dla bezrobotnych, płacy minimalnej oraz systemu ubezpieczeń zdrowotnych. A dlaczego nie należy pomagać np. naukowcom, bezrobotnym czy chorym? Ano dlatego, że przez taką pomoc cierpią prawdziwi naukowcy, prawdziwie bezrobotni i naprawdę ciężko chorzy.
W jaki jednak sposób odróżnia Korwin jednych od drugich? W taki mianowicie, że "źli" i "nieprawdziwi" naukowcy/bezrobotni/chorzy nie mogą się bez tej państwowej pomocy obyć, są od niej zależni. Najpewniej więc likwidacja zasiłków czy ubezpieczeń pozwoli "wykryć" tych naprawdę potrzebujących. Być może "wykrywacz kłamstw" Korwina polega na tym, że dopiero Polak umierający (martwy?) z głodu bądź choroby jawi się jako ten, który "prawdziwie" potrzebuje pomocy? Nie wiem. Wiem natomiast, że świat Korwina jest tradycyjnie prosty i zapełniony głupio-mądrymi zdaniami w rodzaju: "Zdrowe byki na zaświadczeniach idą robić fuchy, a prawdziwy chory ma kłopoty". Każdy wuj z wesela lubi to, nieprawdaż?
Idźmy dalej: fundusz alimentacyjny. "Godny podziwu poryw serca! Dlaczego mają cierpieć dzieci nieodpowiedzialnych ojców?" - drwi Korwin. Tylko po to oczywiście, by za moment oznajmić, że "dzięki istnieniu systemu alimentów rodzi się dziesięć lub więcej razy dzieci równie nieszczęśliwych". Dlaczego? Teraz uważajcie, bo dojdzie do kolejnej wywrotki. Dlatego, że "dziewczyny wiedzą o dobrodziejstwie alimentów i nie dbają o właściwy wybór partnera!". Innymi słowy: gdyby nieodpowiedzialni faceci nie musieli płacić żadnych alimentów, kobiety byłyby mądrzejsze i już nigdy ani jedna nie związałaby się z nieodpowiedzialnym facetem, który nie musiałby płacić żadnych alimentów. Genialne!
Rozdział poświęcony aborcji zatytułowany jest "Zabijanie płodów". Jak wiemy, konfederaccy "wolnościowcy" nie zgadzają się z hasłem "mój brzuch, moja sprawa" i nie uważają, że "aborcja jest OK". W jaki sposób rzecz całą wyjaśnia JKM? Tradycyjnie, czyli serią paradoksów. A więc np. odwołaniem się do starożytnego Rzymu, gdzie ojciec rodziny miał prawo skazać wyrodne dziecko na śmierć. "Dziecina lewicowa oburza się na ten barbarzyński zwyczaj… Tam decyzję podejmował człowiek rozważny - i karał śmiercią złe dziecko. Dziecko, które zawiniło. Tu decyzja podejmowana jest na podstawie kaprysu kobiety - a śmierć dosięga wszystkich: zdolnych i niezdolnych, świętych i zbrodniarzy, zdrowych i chorych".
Rozważni mężczyźni kontra rozkapryszone kobiety - wiadomo, kto tu (u Korwina) jest jedynym zwycięzcą. Do tego jeszcze: "A co z prawami ojca - pytam?". Guru Konfederacji nie może pojąć, dlaczego lewica chce przekazać jak najwięcej decyzji kobietom. Co ciekawe, przy okazji JKM rzeczywiście wyprzedza swoje czasy i daje w 1990 r. autorskie wyjaśnienie, dlaczego mężczyźni dużo częściej wybierają Konfederację, a kobiety lewicę. Otóż: "Mężczyźni myślą zbyt precyzyjnie - przeto zbyt łatwo znajdują luki w lewicowych ple-ple-ple".
Korwin, miłośnik wujowych paradoksów i licznych dygresji, również w rozdziale o aborcji pozwala sobie na bardzo niskie uwagi poboczne. Zacytuję jedną z nich, reprezentatywną: "Tadeusz Boy-Żeleński zginął z rąk faszystów - ale można powiedzieć, że dosięgła go Nemezis: on bowiem jest jednym z wielu twórców Epoki Pieców". Trudno w ogóle odpowiadać na tego rodzaju zdanie (dorzucać epitety, że głupie, niegodne, żałosne?), ale jednak ciekawi mnie odrobinę, czy zdaniem JKM Nemezis dopadła również kilka milionów ofiar Holokaustu?
No dobrze, a co z rozwodami? Czy Wielki Wolnościowiec jest chociaż za prawem do rozejścia się małżonków, którzy nie mogą już ze sobą wytrzymać? Nic z tego. Logika podobna jak w przypadku alimentów. Rozwody są jak furtka. Należy ją więc zaryglować. Gdyby bowiem rozwody nie istniały, ludzie zawieraliby związki mniej lekkomyślnie. Natomiast istnienie rozwodów sprawia, że istnieje jeszcze więcej rozwodów! Dodajmy, że "genialne" te i "wolnościowe" rozkminy wydobywają się z ust człowieka, który żenił się już bodaj trzykrotnie, a przecież nie będę tak złośliwy, by wypominać Korwinowi parę pociech z innych nieformalnych związków, prawda?
Długo by tak można z programowego dzieła mistrza Janusza wypisywać, ale zróbmy jeszcze dwa małe przystanki. W rozdziale o równouprawnieniu kobiet w rodzinie (Korwin jest oczywiście przeciw), wstrząśnięty autor konstatuje na koniec: "W Szwecji nawet uderzyć smarkacza nie wolno, bo grozi proces sądowy!!!". Przeciwny jest też Korwin emeryturom, gdyż z ich powodu "rośnie rasa ludzi beztroskich". A propos rasy, w rozdziale emerytalnym moją uwagę zwróciło szczególnie pewne retoryczne zapytanie: "Jak porządny endek nie ma uwierzyć, że to wszystko [system emerytalny - dop. GW] nie zostało zmontowane przez paru genialnych Żydów w nowojorskiej Świątyni Cyrkla i Kielni? Przecież to naprawdę wygląda na genialny spisek!".
Uważny czytelnik "Najwyższego Czasu!" znajdzie w tym samym numerze pisma najnowszy felieton JKM pt. "U progu Wolności po 33 latach", swoisty przypis do ponadczasowego dzieła, które przywoływałem wyżej. Czy po ponad trzech dekadach Korwin przyznaje może, że gdzieś się pomylił, z czymś przesadził, w jednym choć akapicie się wygłupił? Może chociaż jako seryjny rozwodnik doszedł do wniosku, że z tym zakazem rozwodów to nie do końca tak, jak mu się onegdaj napisało? Nic z tych rzeczy. Tekst jest aktualny i zawiera liczne ważne ostrzeżenia. Kropka.
Z jednym wyjątkiem - 33 lata temu Korwin nie był świadom "tego, co wtedy zaczęło się wykluwać", ale nie czuje się winny, że tego nie przewidział. O czym mowa? O dominacji "ruchu gejowskiego" (Korwin przy każdym użyciu słów takich jak "gej" czy "gejowski" dodaje splunięcie "tfu!") w polityce. Dalej dostajemy tylko więcej bełkotu tego typu: "Homosie nie tworzyli nigdy zwartego środowiska - choć potrafili się rozpoznawać. W którymś momencie doszło do fuzji ruchów świadomych homosiów - czyli (tfu!) "gejów" z marksistami. I (tfu!) "geje" zostali czołową siłą ruchów lewicowych, dążących do opanowania świata".
Więcej cytatów nie będzie. Okazuje się, że człowiek może się ubrudzić samą tylko lekturą toksycznych pism. W każdym razie: u Korwina i w organie prasowym konfederatów (cytat z okładki: "Prawda tylko na papierze. Internet jest cenzurowany przez służby") bez zmian. Od 33 lat. A może i od średniowiecza.