Do śmiertelnego wypadku na autostradzie A1 doszło w sobotę 16 września w Sierosławiu w województwie łódzkim. W wyniku wypadku na miejscu zginęło dwoje dorosłych oraz ich pięcioletni syn. Policja początkowo informowała, że samochód osobowy marki kia z powodu "niewyjaśnionych przyczyn" uderzył w bariery energochłonne i stanął w ogniu. Dzień później w internecie zaczęły się pojawiać nagrania potencjalnych świadków zdarzenia. Z czasem służby przyznały, że w wypadku mógł brać udział także drugi pojazd - marki bmw. W środę 27 września prokuratorka Magdalena Czołnowska-Musioł przekazała, że najnowsza hipoteza prokuratury zakłada, iż doszło do nieustalonego zjechania samochodu marki kia i uderzenia w bariery. Bmw prawdopodobnie zahaczyło o ten pojazd.
Jak w czwartek podaje TVN24, na miejsce wypadku skierowano trzy karetki pogotowia. - Pierwsza miała ruszyć z pomocą do osób w płonącej kii. Niestety, w momencie przyjazdu całe auto było objęte już płomieniami. Drugi z pojazdów jadących na miejsce po drodze otrzymał informację, że dwieście metrów dalej od płonącego samochodu, jest jeszcze jedno auto, które brało udział w zdarzeniu - powiedział informator portalu. Według informacji uzyskanych przez dziennikarzy, w bmw jechały trzy osoby, a kierował nim 31-latek. Wraz z nim w pojeździe znajdowało się także dwóch innych mężczyzn, którzy odnieśli obrażenia. Jeden z pasażerów miał być pod wpływem alkoholu. Z informacji, które przekazał, wynika, że "inne auto zajechało im drogę", a następnie było "kilka uderzeń".
Jak donosi portal, pasażerowie zostali przewiezieni do szpitala. Kierowca z kolei odmówił hospitalizacji - podpisał pismo, w którym rezygnuje z pomocy medycznej. Ratownicy medyczni - jak głosi notatka sporządzona na miejscu, do której dotarł portal - nie mieli problemów ze wskazaniem kierowcy bmw.
W środę prokurator generalny Zbigniew Ziobro poinformował, że według ustaleń biegłego, samochód bmw, który uczestniczył w wypadku, poruszał się z prędkością co najmniej 253 km/h.
O niebezpieczeństwo związane z poruszaniem się z taką wielką prędkością na autostradzie zapytaliśmy Rafała Rulskiego, kierowcę wyścigowego i dwukrotnego mistrza Polski w Wyścigowych Samochodowych Mistrzostwach Polski. - Autostrada to nie tor wyścigowy. Żeby jeździć z taką prędkością [253 km/h - red.] po torze wyścigowym, to od tego są specjalistyczne samochody, które posiadają klatkę, specjalne zawieszenie, specjalne hamulce, pasy sześciopunktowe i tym podobne rzeczy, ale to jeśli chodzi o tor wyścigowy - powiedział w rozmowie z Gazeta.pl Rafał Rulski. - Z autopsji wiem, że takie prędkości niestety ludzie rozwijają na zwykłych drogach i jeżdżą nieprzepisowo i to jest niedopuszczalne - dodał.
- Człowiek, który (...) umie dodać gazu na prostej drodze jest ogromnym niebezpieczeństwem na drodze. Można to porównać do pocisku wystrzelonego z pistoletu, który nie zatrzymuje się, a uderza w dany punkt - stwierdził kierowca rajdowy.