"Coffie (później pisany jako Coffee - red.) przez 10 dni siedział zamknięty w tej budzie. Przez cały ten czas miał na pysku kaganiec, dwie porządnie zaciśnięte obroże, szelki i coś, czego zupełnie nie widać - niewiele grubszy od żyłki dławik, który tak wbił się w skórę, że po odcięciu trzeba go było odrywać, do dławika i szelek przypięte były dwie smycze" - napisała Fundacja "Duch Leona" o uwolnionym psie.
Jak zaznaczyła fundacja, w ten sposób pies był wyprowadzany z budy dwa razy dziennie na "krótkie spacero-treningi, na których mógł napić się wody i załatwić potrzeby fizjologiczne". "Przez większy czas pies nie jadł, ponieważ 'nie chciał podejmować' jedzenia w sposób, w jaki życzyli sobie trenerzy" - czytamy dalej w poście fundacji. Do wpisu dołączone jest także nagranie, na którym widać dużego psa wychodzącego z małej budy, która posiada zamykane drzwiczki.
Na tym nie koniec, bo ósmego dnia pobytu w ośrodku żuchwa pieska utknęła w szparach kagańca. W ten sposób kaganiec pozostawał na psie przez kolejne dwa dni. Zdaniem fundacji przez ten czas Coffee nie mógł nic jeść ani pić. "Zrobimy wszystko, żeby Coffee znowu zaufał człowiekowi. Chcę tylko powiedzieć, że to kolejny zgnojony i upodlony do granic pies, który trafił do nas z tej pseudo szkoły" - napisała fundacja.
Na kolejnych nagraniach widać, że stan Coffiego, który trafił do ośrodka z powodu "agresywnego zachowania", jest znacznie lepszy. Zwierzę biega z innymi pieskami i tarza się w trawie, coraz śmielej podchodzi też do innych osób i prosi o głaskanie. Jak zaznaczono, stan emocjonalny zwierzęcia nie jest najlepszy i konieczne jest odbudowanie jego zaufania do człowieka.
Do sprawy Coffiego odniosła się także założycielka ośrodka szkoleniowego "Mam psa. I co teraz?" z Poznania, skąd fundacja odebrała pieska. Z jej nagrania na Instagramie wynika, że właścicielka dwuletniego Coffiego skontaktowała się z nimi prosząc o pomoc przy "agresywnym, straumatyzowanym goldenie, który przeszedł wiele szkoleń, ale jego stan był bardzo trudny".
Coffie miał żle reagować na dotyk, wykazywać agresję i obronę zasobów oraz zdarzyły mu się pogryzienia. Pies miał być przywiązywany w domu "dla bezpieczeństwa domowników". Właścicielka chciała znaleźć dla niego nową rodzinę, ale wcześniej chciała sprawdzić, czy inny ośrodek szkoleniowy może mu pomóc.
- Otrzymała od nas jasne informacje, w jaki sposób będziemy pracować z psem w pierwszych dniach oraz jakie będzie miał u nas warunki (buda oraz kaganiec, dławik i podpięte smycze dla bezpieczeństwa pracowników i samego goldena) i wyraziła na to zgodę - mówi na nagraniu właścicielka ośrodka. Pies miał znaleźć się w budzie, bo nie było dla niego miejsca w kojcu lub klatce. Miał wychodzić dwa razy dziennie, żeby "ograniczyć stres" i "oswoić go z otoczeniem". Coffee miał mieć dostęp do wody podczas wychodzenia oraz w budzie. - Tutaj chcemy zaznaczyć, że pies nieustannie był zestresowany i pomimo spacerów oraz pobytów na placu, nie oddał stolca. Zrobił to dopiero w dniu odbioru - dodała właścicielka, której ośrodek poprosił właścicielkę o odbiór Coffiego po tym, jak metody "treningowe" nie przyniosły poprawy.
Zdaniem ośrodka, właścicielka miała zwlekać z odbiorem. W tym czasie Coffee uszkodził kaganiec, którego żaden ze szkoleniowców nie podjął się poprawić lub wymienić. Właścicielka odebrała psa podpisując oświadczenie, że jest on w dobrej kondycji. - Zapewniamy, że zrobiliśmy co w naszej mocy, by pomóc Coffiemu - dodał ośrodek.
Do redakcji Głosu Wielkopolskiego odezwała się pani Alicja, która odebrała Coffiego razem z właścicielką. Według niej w relacji ośrodka "Mam psa. I co teraz?" pojawiły się nieścisłości. Jak przekazała, ośrodek nie potwierdził, by psy miały swobodny dostęp do miski z jedzeniem, ponieważ ich metoda treningowa zakłada jedzenie jako nagrodę za pracę z człowiekiem. Sztywność ciała psa i niska masa Coffiego miały być zauważone nie przez ośrodek, ale przez osoby odbierające pieska. Na miejscu trenerzy mieli też zaoferować wystawienie "papierka do uśpienia", ponieważ ich zdaniem nikt nie byłby sobie w stanie z nim poradzić.
Redakcja Gazeta.pl napisała do ośrodka z pytaniami o to, czy "nieustanne zestresowanie psa" nie wynikało ich zdaniem z zastosowanych metod "treningowych" oraz poprosiliśmy o komentarz do słów pani Alicji odnośnie "papierka do uśpienia". Odpowiedź ośrodka opublikujemy w tym artykule.
Fundacja "Duch Leona" działa od 2013 roku i przyjmuje psy ras dużych i olbrzymich, uznawanych za agresywne lub trudne, chore lub starsze. Celem fundacji jest pomóc tym zwierzętom wrócić do życia w społeczeństwie i nauczyć ich tego, jak zachowywać się w stosunku do innych zwierząt czy ludzi. Prowadzi także szkolenia dla opiekunów, które pomogą im zrozumieć zachowania zwierząt. Więcej o fundacji i sposobach jej wsparcia można przeczytać na tej stronie.
W ostatnim czasie coraz częściej słyszy się o ośrodkach, w których psy są "trenowane" różnymi, czasami wątpliwymi, sposobami. Jak zauważyła to strona "Psie Sucharki", pies może nie wiedzieć, że zamknięcie go w ciemnej skrzyni to "sensoryczny time-out", a pętla z cienkiej smyczy jest "obrożą behawioralną". Niektóre metody treningowe u psów lękowych, które zmagają się z agresją lub są nadreaktywne mogą co prawda doprowadzić do wypracowania "pożądanego zachowania", ale będzie on jednak podszyty lękiem i traumą, a nie nauką, spokojem, cierpliwością i czasem poświęconym na trening ze zwierzęciem.