Do tragicznego wypadku doszło 16 września na autostradzie A1 w Sierosławiu w powiecie piotrkowskim (województwo łódzkie). Samochód osobowy na skutek "niewyjaśnionych przyczyn" uderzył w bariery energochłonne i zapalił się. Na miejscu zginęły trzy osoby - dwójka dorosłych: Martyna i Patryk oraz ich pięcioletni syn Oliwier.
Jak podaje Onet, już dzień po wypadku w mediach społecznościowych pojawiły się nagrania, z których miało wynikać, że w zdarzeniu mógł brać udział jeszcze jeden pojazd marki bmw. W ciągu kolejnych dni zaczynają być publikowane kolejne nagrania, na których widać auto jadące z dużą prędkością i błyskające światłami. Chwilę później pojawia się inny pojazd, który zamienia się w kulę ognia i płonie. Moment wypadku widać na kilku ujęciach, do których dotarła grupa "STOP CHAM", zajmująca się piętnowaniem agresywnych zachowań kierowców na polskich drogach.
W sprawę zaangażowała się także posłanka Koalicji Obywatelskiej Hanna Gill-Piątek, która uznała, że zachowanie policji w tej sprawie jest szokujące. "Mimo nagrań i zeznań świadków ignorowany jest fakt, że w ich samochód pełnym pędem wjechało bmw" - napisała polityczka na platformie X (dawniej Twitter).
Policja z Piotrkowa Trybunalskiego przyznała wówczas, że w wypadku brały udział dwa pojazdy - bmw oraz kia, a policjanci zabezpieczyli ślady i przesłuchali świadków. Jak dodano, celem śledztwa jest wyjaśnienie, czy zachowanie kierującego bmw miało bezpośredni wpływ na wypadek, w którym zginęła cała rodzina. Policja potwierdziła tym samym to, o czym od początku informowała straż pożarna, czyli że wypadek był efektem zderzenia dwóch samochodów.
W kolejnych dniach użytkownicy mediów społecznościowych ustalają, że samochód bmw, który brał udział w zderzeniu, zatrzymał się 250 metrów dalej. Na podstawie nagrań z kamerek samochodowych oceniają, że kierowca mógł jechać nawet z prędkością około 300 kilometrów na godzinę. Internauci opublikowali też zdjęcia zniszczonego samochodu wraz z numerem rejestracyjnym, który miał im pozwolić namierzyć właściciela samochodu. Ich zdaniem osoba kierująca bmw może mieć powiązania z policją w Łodzi. Na Facebooku pojawiły się także zdjęcia dokumentów, które mają dowodzić, że wspomniane auto zostało zmodyfikowane do mocy 650 KM.
W sprawie wypowiedziała się rzeczniczka prasowa policji w Łodzi, która zaprzeczyła doniesieniom o powiązaniach kierowcy bmw z policją. Prokuratura Rejonowa w Piotrkowie Trybunalskim w odpowiedzi na maila redakcji Onet.pl napisała, że postępowanie prowadzone jest w sprawie, a nie przeciwko komuś. Na ten moment nie postawiono więc nikomu żadnych zarzutów, chociaż wiadomo, że w wypadku ucierpiały także dwie inne osoby, których stan wymagał hospitalizacji.
Prokuratura w mailu powołała się także na artykuł 177 paragraf drugi Kodeksu karnego, który dotyczy wypadku komunikacyjnego i brzmi: "Jeżeli następstwem wypadku jest śmierć innej osoby albo ciężki uszczerbek na jej zdrowiu, sprawca podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8". "Ze względu na dobro śledztwa" prokuratura nie udziela szczegółowych informacji.
Z kolei dziennik "Fakt" dotarł do świadków wypadku. - To straszne. Widziałem to na żywo. Wrak tego auta, wszędzie na autostradzie ubrania, buty, poduszki dziecka, coś ogromnie strasznego. Łzy się same cisnęły do oczu - powiedziała jedna z osób, która tego dnia przejeżdżała przez autostradę A1. - Krzyczeli, wołali o pomoc. Jechaliśmy obok, tuż po wypadku i ten widok "kuli ognia" z samochodu zostanie w pamięci na zawsze - dodaje kolejny świadek.
Do sprawy odniosła się także rodzina zmarłych. "Jedyny świadek zdarzenia potwierdza, że chwilę przed wypadkiem zwróciła jego uwagę ogromna prędkość kierowcy bmw, mimo że takich rzeczy normalnie się nie dostrzega, gdy ktoś jedzie po przeciwnej stronie. Widział błyskanie długimi światłami oraz włączony kierunkowskaz w kii. Według autora nagrania i pasażerów kia po uderzeniu zanurkowała i jakby stanęła pionowo. Wtedy doszło do eksplozji" - napisali za pośrednictwem profilu "Bandyci drogowi", prosząc o pomoc w ustaleniu prawdy.