Dziennikarka o "spokojnym" życiu przy wschodniej granicy. Biolog z Białowieży nie wytrzymał

Dziennikarka Interii wrzuciła post, w którym przekonuje, że obecnie sytuacja na Podlasiu jest "normalna i spokojna". - Irytuje mnie, gdy ktoś stwierdza, że ta sytuacja jest normalna - mówi w rozmowie z Gazeta.pl dr Michał Żmihorski, mieszkaniec Podlasia, Dyrektor Instytutu Biologii Ssaków PAN. - Z mojej perspektywy i doświadczenia "Zielona Granica'' to rzetelne odzwierciedlenie sytuacji, która ma miejsce tutaj - dodaje.

22 września Kamila Baranowska, dziennikarka Interii, a wcześniej związana z "Do Rzeczy", napisała na portalu X (dawny Twitter) post o sytuacji na granicy polsko-białoruskiej. 

"Jestem z Podlasia. Moja rodzina mieszka niedaleko białoruskiej granicy. Wiem, co ludzie mówią o obecności żołnierzy, strażników granicznych, policji. Mówią dobrze" - rozpoczyna. Dalej przyznaje, że żołnierzy i strażników "widać wszędzie", ale to zamysł, by "mieszkańcy czuli się bezpiecznie". Zaznacza, że mieszkańcy mają "wkurzać się, że w telewizji wszystko wygląda groźnie, jakby migranci z wojskiem ganiali się tutaj po ulicach".

"Tak nie jest. Mówią, że żyje się normalnie i spokojnie. Jedyna różnica to, że mundurowych jest więcej, widać patrole na ulicach i co jakiś czas przejeżdża ulicami wojskowy konwój. Początkowo budziło to sensację, teraz nie robi już takiego wrażenia, bo do wszystkiego można się przyzwyczaić" - pisze Baranowska. Jak dodaje, "politycznie to, co dzieje się wokół filmu Holland, ma potencjał, by mocno ludzi tutaj wkurzyć". "Od dawna słyszę narzekania, że media wyolbrzymiają to, co się dzieje, że pokazują rzeczywistość, której tu nie ma" - podsumowuje. 

Do jej wpisu odniósł się w mediach społecznościowych Michał Żmihorski, również mieszkaniec Podlasia, który pracuje jako Dyrektor Instytutu Biologii Ssaków na PAN. Jak przekazuje, od początku kryzysu stale mieszka i pracuje 3 kilometry od granicy.

Zobacz wideo Kasia: Czy ludzie na granicy polsko-białoruskiej ponoszą winę, za to, że dali się wykorzystać?

"Zimą 30 m od mojego domu zastrzelił się żołnierz, widziałem jego zwłoki, moi pracownicy znaleźli jak dotąd zwłoki 4 ludzi, spotkałem już ~100 uchodźców w lesie, w tym ludzi bez butów, z małymi dziećmi, dziko głodnych i spragnionych, chorych, płaczących, błagających o pomoc" - wymienia dr Żmihorski.

Wspomina również, jak doktoranta jego instytutu wojsko wciągało na ciężarówkę bez sprawdzania, kim jest, a do jego znajomych kilkukrotnie celowano z broni, grożąc zastrzeleniem. Dodaje także, że wyniósł z bagien jedno niemogące chodzić dziecko i jedną nieprzytomną kobietę.

"Poza wymienionymi zdarzeniami i wieloma innymi z tego samego katalogu, życie u nas na pograniczu jest faktycznie 'normalne i spokojne', jak twierdzi Kamila Baranowska i jej informatorzy" - podsumowuje.

Dr Żmihorski: Przez miesiące tego kryzysu najbardziej zapisały mi się w głowie twarze osób, które spotykałem w lesie

W rozmowie z Gazeta.pl dr Żmihorski zgodził się odnieść do swojego wpisu. - Przez miesiące tego kryzysu najbardziej zapisały mi się w głowie twarze osób, które spotykałem w lesie. To są takie najbardziej szokujące obrazy. Ludzie w złej formie psychicznej i fizycznej, którym nie bardzo mogłem pomóc. Wśród nich także dzieci i osoby chore, starsze, nieprzygotowane do przebywania w lesie, zwłaszcza w zimie - mówi naukowiec.

Z jego perspektywy "sytuacja na Podlasiu na pewno nie jest, jak wspominała pani Baranowska, normalna".  - Oczywiście liczymy się z tym, że w związku z sytuacją geopolityczną będą nas obowiązywały jakieś obostrzenia i zasady, stosujemy się do zaleceń służb, ale irytuje mnie, gdy ktoś stwierdza, że ta sytuacja jest normalna - dodaje. 

- My od 70 lat w Puszczy prowadzimy badania, naukowcy są w lesie bardzo często i to nierzadko w niestandardowych godzinach. Zdarza się, że jesteśmy w terenie nocą i spotykamy się ze służbami, wojskiem i strażą graniczną. Czasami te spotkania są w porządku, a czasami każą nam jechać za nimi aż do strażnicy, gdzie nas sprawdzają. To utrudnia nam pracę na szereg sposobów - relacjonuje. - Niektóre działania są bez żadnej podstawy prawnej. Zdarza się na przykład, że funkcjonariusze służb są kompletnie niezorientowani co do tego, jakiej części lasu strzegą. Jak była strefa zamknięta, to też policja czasami nas nie wpuszczała, mimo że mieszkamy i pracujemy w Białowieży. Moim zdaniem przygotowanie służb do pilnowania strefy granicznej powinno być lepsze - posumowuje.

- Z mojej perspektywy i doświadczenia "Zielona Granica" to rzetelne odzwierciedlenie sytuacji, która ma miejsce tutaj - podsumowuje.

Aktywistka: Białorusini starają się odzyskać kontrolę. Deportują migrantów do Rosji

Zapytaliśmy także aktywistów, jak wyglądają ostatnie tygodnie na polsko-białoruskiej granicy. Jak mówi nam aktywistka Małgorzata Rycharska, sytuacja na polsko-białoruskiej granicy jest stale tak samo trudna. - Osób na granicy nadal przybywa, warunki pogodowe stają się coraz trudniejsze. Nadal pojawiają się kobiety z dziećmi. Tylko w ciągu ostatnich dziesięciu dni mieliśmy doniesienia o pięciu śmierciach na granicy, z czego dwie są potwierdzone - dodaje. Jak podkreśla, ciężkie jest dokładne ustalenie tego, co się stało, bo aktywiści co jakiś czas tracą kontakt z grupami, rozładowują się im telefony. - Jednak to pokazuje skalę tragedii. My nie mamy kontaktu z wszystkimi, którzy znajdują się pod murem, a i tak wiemy o tych co najmniej pięciu śmierciach - mówi.

Działaczka zaznacza również, że w ostatnich tygodniach Białorusini nasilili kontrole i naloty na mieszkania i hotele w swoim kraju. W jej ocenie można to interpretować tak, że starają się odzyskać kontrolę nad całym procesem. - Zaczęli aresztować ludzi w pasie i przewożą ich do aresztów deportacyjnych. Pod Brześciem i Grodnem powstały nowe areszty z dawnych posterunków policji, gdzie ci ludzie są przetrzymywani. Stamtąd deportują ich do Rosji, a nawet do krajów pochodzenia - podsumowuje Małgorzata. 

Temat sytuacji na granicy polsko-białoruskiej powrócił przy okazji promocji najnowszego filmu Agnieszki Holland "Zielona Granica". Produkcja od piątku jest do zobaczenia na ekranach polskich kin. Światowa premiera filmu w reżyserii Agnieszki Holland odbyła się 5 września podczas 80. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji. Film otrzymał prestiżową Nagrodę Specjalną Jury. Scenariusz inspirowany jest wydarzeniami na granicy polsko-białoruskiej.

Pośród wielu oskarżeń i inwektyw, które spadły na reżyserkę, są słowa prezydenta RP Andrzeja Dudy, który na antenie TVP mówił w środę wieczorem, jak ubolewał nad filmem, którego nie widział. - To, że pani Holland pokazuje w ten sposób polskich funkcjonariuszy wykonujących swoje zadania dla polskiego społeczeństwa, dla bezpieczeństwa nas wszystkich, Rzeczpospolitej, to ja się nie dziwię, że funkcjonariusze Straży Granicznej, którzy zapoznali się z tym filmem, użyli tego hasła "Tylko świnie siedzą w kinie", znanego nam z czasów okupacji hitlerowskiej, kiedy w naszych kinach pokazywano propagandowe filmy hitlerowskie - stwierdził prezydent. Pozostali prawicowi politycy nazywają obraz "paszkwilem". Podjęto nawet decyzję, że w kinach studyjnych w całej Polsce film reżyserki ma być poprzedzany specjalnym spotem "pokazującym kontekst operacji hybrydowej, przebieg tej operacji i rozwiązanie, które wprowadził rząd".

Więcej o: