Blackhawki tuż nad widzami podczas pokazu. "Poważny incydent"

Wyglądało dynamicznie i na pewno robiło wrażenie. Problem w tym, że mogło być poważnym naruszeniem przepisów. Wojskowe śmigłowce na pokazach latały tuż nad publicznością. Jeden z ich manewrów wywołał wręcz obawy, czy się nie zderzą.

Chodzi o pokaz "Jesienny Ogień" na poligonie w Orzyszu, który odbył się w minioną niedzielę, 17 września. Było to nadzwyczajne wydarzenie, zapowiedziane przez ministra obrony narodowej Mariusza Błaszczaka w sierpniu.

Szybko, nisko i dynamicznie

Jednym z jego elementów był dynamiczny pokaz ataku na kolumnę samochodów w wykonaniu jednostki Grom, w którym brały udział dwa służące jej śmigłowce S-70i Blackhawk. Maszyny nadleciały zza publiczności, wysadziły desant komandosów, udzieliły im symulowanego wsparcia ogniem z broni pokładowej, po czym zabrały żołnierzy na pokład i odleciały. Ponownie nad zgromadzoną publicznością. Odlatując, bardzo dynamicznie wzniosły się przed ścianą lasu, co wywołało nerwowe reakcje u części widzów. Z ich perspektywy wyglądało, jakby było blisko do zderzenia, a drugi w szyku śmigłowiec ratował się gwałtownym manewrem.

Odlot i manewr nad lasem zarejestrowała też kamera przygotowująca oficjalny materiał dla MON. Z jej perspektywy widać, że nie było o włos od zderzenia. Odstęp wynosił kilkadziesiąt metrów, choć niezaprzeczalnie obie maszyny gwałtownie manewrowały przy ścianie lasu.

Pokaz śmigłowców Blackhawk od 32 do 40 sekundy nagrania.

Zobacz wideo

Nagrania wydarzenia wywołały jednak serię krytycznych komentarzy z innego powodu. Chodzi o przelot obu maszyn na bardzo małej wysokości nad zgromadzoną publicznością. Maciej Lasek, w latach 2012-16 przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych a aktualnie polityk Koalicji Obywatelskiej, nazwał to "poważnym incydentem".  "Loty nad ludźmi i niemalże zderzenie w powietrzu, wszystko bez planu i bez głowy. Coś bardzo złego dzieje się w szkoleniu i nadzorze nad nim."

Natomiast Artur Goławski, niegdyś oficer i rzecznik prasowy Sił Powietrznych, zaangażowany w organizację m.in. Air Show w Radomiu w latach 2013 i 2015, stwierdził "Nie lata się nad widzami. Piloci do zawieszenia w lotach i na badania u psychologa. Organizator części lotniczej pokazu - do wyjaśnienia okoliczności i utrata uprawnień".

Na innych, dłuższych nagraniach z pokazów w Orzyszu, można zobaczyć, jak uczestniczyły w nich inne śmigłowce wojskowe. Między innymi szturmowe Mi-24 czy transportowe W-3 Sokół. Latały przed strefą publiczności trzymając dystans i poruszały się wzdłuż niej.

Przepisy okupione krwią

To jak powinny być zorganizowane pokazy lotnicze w Polsce, można przeczytać szczegółowo w kompleksowym poradniku zamieszczonym na stronie Urzędu Lotnictwa Cywilnego. Jest on kompilacją obowiązujących przepisów, norm i wytycznych. Kluczowe jest w tym przypadku pojęcie "linii pokazu". Jest to umowna linia oddzielająca strefę, w której samoloty, śmigłowce czy inne statki powietrzne będą przeprowadzać pokaz, od strefy przeznaczonej dla widzów. Podstawowe założenie jest takie, że jest ona nieprzekraczalna. Co więcej, generalnie należy latać wzdłuż niej, a nie w jej kierunku. Powinno się też trzymać w pewnej odległości od tejże linii pokazu, w zależności od tego jak jest duże i jak szybko się porusza, oraz czy wykonuje jakieś gwałtowne manewry. W przypadku śmigłowców minimalnym dystansem jest 150 metrów, ale tylko jeśli po prostu wykonują przelot. Jeśli wykonują dodatkowo manewry czy akrobacje, to ten dystans ma wynosić 230 metrów. Ponadto ogólna zasada mówi, że podczas wykonywania tychże, żadna maszyna nie powinna zejść poniżej 150 metrów wysokości.

Fragment poradnika ULC dotyczący odstępów od strefy dla publicznościFragment poradnika ULC dotyczący odstępów od strefy dla publiczności Fot. ULC


Tego rodzaju zasady są nauką z tragicznych doświadczeń na różnych pokazach lotniczych na świecie. Chodzi o to, żeby nawet w przypadku jakiejś awarii, kolizji w powietrzu czy jakiegokolwiek nieprzewidzianego zdarzenia, maszyna latająca nie spadła w tłum widzów. Do czego może prowadzić brak takich zasad, albo ich lekceważenie, pokazała najdobitniej katastrofa na lotnisku we Lwowie w 2002 roku. Podczas dynamicznego pokazu pilot myśliwca Su-27 stracił nad nim kontrolę i zahaczył o ziemię. Obaj członkowie załogi katapultowali się, a maszyna wpadła w tłum widzów. Zginęło 77 osób, setka trafiła do szpitali z poważnymi obrażeniami, a kolejne kilkaset było lżej rannych.

Po fakcie skazano na więzienie pilotów i organizatorów pokazu za naruszenia norm i przepisów organizacji tego rodzaju wydarzeń. Lotnicy niezmiennie twierdzili, że plan pokazu, jaki otrzymali, był źle przygotowany, nie uwzględniał odpowiednich stref bezpieczeństwa i odmówiono im możliwości lotów próbnych. Kontrolę nad maszyną mieli stracić w wyniku usterki silników. Obaj członkowie załogi byli bardzo doświadczeni i byli członkami elitarnego zespołu akrobacyjnego "Ukraińskie Sokoły".

W Polsce niedawno emocje wywołał incydent z udziałem policyjnego S-70i Blackhawk, który 20 sierpnia podczas pokazu na pikniku na Sarnowej Górze zahaczył o linię energetyczną i zerwał jeden przewód. Maszyna, wykonując manewry była na bardzo małej wysokości i przelatywała nad publicznością. Prokuratura wszczęła w tej sprawie dochodzenie.

Więcej o: