W poniedziałek Krzysztof Brejza opublikował zdjęcia, które miały zostać wykonane po wybuchu granatnika w Komendzie Głównej Policji. Do wycieku fotografii odniósł się w rozmowie z Polską Agencją Prasową inspektor Mariusz Ciarka. - Z uwagi na toczące się postępowanie przygotowawcze prowadzone przez prokuraturę, w którym komendant występuje w charakterze pokrzywdzonego, w pełni podporządkowujemy się czynnościom podejmowanym przez prokuratora, który ma dostęp do wszystkich materiałów związanych z tą sprawą - powiedział.
- Zgodnie z przepisami kodeksu postępowania karnego tylko prokurator może udzielać informacji na temat prowadzonego postępowania, a więc zobowiązani jesteśmy prawnie dochować tajemnicy śledztwa - zaznaczył rzecznik KGP i dodał, że zdjęcia te "nie wnoszą nic nowego, o czym nie było mowy wcześniej i czego nie przekazywano opinii publicznej". - W wypowiedziach pana senatora padło wiele nieprawdziwych informacji, aby nadać sprawie charakter sensacji, jednak to niezależna prokuratura dysponuje całością materiałów i wszechstronnie dokonuje pełnych ustaleń. Należy poczekać na ustalenia prokuratury - stwierdził Mariusz Ciarka.
Przypomnijmy, Krzysztof Brejza zamieścił zdjęcia w mediach społecznościowych. "Ujawniam najbardziej strzeżoną tajemnicę państwa PiS. Te zdjęcia nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego" - napisał w serwisie X (dawniej Twitter).
Senator przemawiał też na ten temat przed Komendą Wojewódzką Policji w Bydgoszczy. - Kilka miesięcy temu ujawniłem państwu szczegóły afery związanej z więzieniem i odpaleniem przez komendanta pisowskiego granatnika w siedzibie Komendy Głównej Policji. Dziś będzie ciąg dalszy tej opowieści, opowieści o prawdzie, ponieważ władza pisowska, ludzie PiS w różny sposób zakłamywali wtedy rzeczywistość. Niektórzy grozili mi nawet pozwem - powiedział Krzysztof Brejza. Jak dodał, do fotografii dotarł niedługo po zdarzeniu. - Są to zdjęcia, które nie miały ujrzeć światła dziennego. Władza pisowska robiła wszystko, żeby nałożyć klauzulę tajemnicy na zdjęcia z gabinetu komendanta Szymczyka - podkreślił.
14 grudnia ubiegłego roku o godzinie 7:50 w pomieszczeniu sąsiadującym z gabinetem komendanta głównego policji w gmachu KGP doszło do eksplozji. Jak napisano w komunikacie resortu spraw wewnętrznych, "eksplodował jeden z prezentów", które gen. Jarosław Szymczyk otrzymał w czasie roboczej wizyty w Ukrainie. Spotkał się wtedy z kierownictwami ukraińskiej policji i służby do spraw sytuacji nadzwyczajnych.
Sam Szymczyk tłumaczył wówczas, że po powrocie do Polski granatniki (rzekomo przerobione na głośniki), zostały zaniesione do KGP. Gdy przyjechał do pracy następnego dnia - przekazał - prezenty leżały na zapleczu przy gabinecie, utrudniając przejście. - Zdjąłem płaszcz i chciałem je przestawić. Złapałem tubę granatnika w dolnej części, lekko się pochyliłem i podniosłem ją do pionu. Kiedy ją postawiłem, to nastąpiła potężna eksplozja. Mnie ogłuszyło, słyszałem jeden wielki pisk i świst w uszach - mówił. Lekko ranny został zarówno sam policjant, jak i jeden z pracowników cywilnych. Uszkodzone zostały sufit i podłoga.
29 grudnia resorty spraw wewnętrznych Polski i Ukrainy wydały wspólny komunikat dotyczący wybuchu granatnika w siedzibie Komendy Głównej Policji. Podkreślono w nim, że "strona ukraińska wysoko sobie ceni i jest głęboko wdzięczna za niezłomne wsparcie polskich kolegów i partnerów". "Właśnie o taki symboliczny przejaw wdzięczności chodziło podczas ostatniej wizyty Komendanta Głównego Policji gen. insp. Jarosława Szymczyka w Kijowie, kiedy wręczono mu prezent pozbawiony wartości bojowej, ale związany ze zbrojną agresją Rosji na Ukrainę" - zaznaczono.