18+
Uwaga!

Ta strona zawiera treści przeznaczone wyłącznie dla osób dorosłych

Mam co najmniej 18 lat. Chcę wejść
Nie mam jeszcze 18 lat. Wychodzę

Coś szumi w rurach. Saszy wydaje się, że to kury rechoczą

Cały dzień zbierali zdychy. Pobudka o czwartej, powrót o 18. Rozbierają się w korytarzu, żeby nie zanieść pcheł do łóżka. Sąsiedzi nie wytrzymują i zapalają kadzidełka.

Niosek w Polsce jest 51 mln. Brojlerów - 1,5 mld. Zobacz reporterski komiks o ich życiu i śmierci.

Saszy Askirce śni się jawa.

Huk kilkudziesięciu tysięcy ptaków dziobiących pokarm i wyjących z bólu. Niektóre umierają na jego oczach z jajkami uwięzionymi w kloakach; inne kury gniją i pęcznieją tygodniami na górnych poziomach kurników. Przypominają fioletowe balony, z których przy dotknięciu kapie śmierdząca wydzielina.
Do dziś się zdarza, że tamto powraca i nakłada się na codzienność.

Zobacz wideo Zdychy. Stąd się biorą jajka


- To było piekło. Prawdziwe piekło - dodaje Oksana Osadczuk.

Oboje wzięli udział w śledztwie Otwartych Klatek. W maju i czerwcu 2023 r. przepracowali 37 dni w Wiosce w Wielkopolsce na fermie jajek należącej do Ferm Drobiu Woźniak Sp. z o. o. To największy producent jaj w Unii Europejskiej.

Pierwszy raz rozmawiamy na początku lipca. Dwa ostatnie tygodnie Oksana spędziła na spaniu i wizytach u fizjoterapeuty.

- To przez ręce - robi pauzę, patrząc na dłonie. - Nie do końca zginam palce.

Powie to samo, gdy spotkamy się po raz drugi, na początku sierpnia.

Przez te 37 dni na fermie nagrali prawie 900 plików wideo i zrobili setki zdjęć. - Materiał jest absolutnie wstrząsający. Nie da się go zapomnieć - ocenia Bogna Wiltowska, szefowa działu śledczego Otwartych Klatek, która koordynowała śledztwo Oksany i Saszy.

W sobotę 9 września Otwarte Klatki złożyły do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa znęcania się nad zwierzętami, do którego mogło dojść na fermie w Wiosce.

Zakleszczone kury na Fermie Drobiu Woźniak w WiosceZakleszczone kury na Fermie Drobiu Woźniak w Wiosce fot. Oksana Osadczuk, Aleksandr Askirka

I. Trędowaci

Oksana urodziła się w Tadżykistanie. Miała kilka lat, kiedy po upadku ZSRR jej rodzice przeprowadzili się do Ukrainy. Współpracowała tam z organizacjami zajmującymi się walką o prawa zwierząt - m.in. z ukraińskim oddziałem Otwartych Klatek. Poznała Saszę. Musiał uciekać z Mińska po zamieszkach, które wybuchły po sfałszowanych wyborach prezydenckich. Z Ukrainy wyjechali wspólnie. Sasza pochodził z kraju współagresora, miał więc problem z przedłużeniem pobytu. Przyjechali do Polski.

Mieli tu znajomych, wśród nich - pracowników Otwartych Klatek. Stowarzyszenie zaproponowało im udział w śledztwie na fermie Woźniaka w Wiosce.

Ogłoszenie znaleźli w internecie. 18,50 zł netto za godzinę (w rzeczywistości dostali dwa złote więcej). Obowiązki: opieka nad drobiem, wdrażanie środków zapobiegawczych w leczeniu ptaków, utrzymywanie czystości na terenie fermy, przestrzeganie zasad bezpieczeństwa i higieny pracy.

Wymagania: odpowiedzialność, uważność, schludność, bez zmian nocnych, 12 godzin dziennie (na miejscu dowiedzieli się, że będą pracować o dwie godziny krócej).

Dodzwonili się do rekrutera. Przekierował ich do agencji pracy Kono. W Wiosce mieli stawić się 9 maja 2023 r. Mogli zamieszkać na terenie fermy (18 zł na noc) w pokoju dla par, ale że ten był zajęty, to pozostało im spanie w pokojach wieloosobowych (15 zł za noc). Zdecydowali, że wynajmą coś poza fermą. Lokal dzielili z sezonowymi pracownikami zatrudnionymi w innym miejscu.

Z czasem widywali ich coraz rzadziej. Kiedy wracali z pracy, tamci zamykali swój pokój i palili kadzidła. - Nie podobał im się nasz smród. Czuliśmy się jak trędowaci - wspomina Sasza.

Wkrótce zaczęli tracić węch. - Wiosna w pełni, prawie lato, a my po tygodniu przestaliśmy czuć kwiaty - wspomina Oksana.

Smród gnijących kur będą czuć do końca pobytu na fermie.

Ani przed początkiem pracy, ani w jej trakcie nie zobaczyli swoich umów. Nie wiedzieli więc, jakie prawa im przysługują, czy są ubezpieczeni, czego dokładnie się od nich wymaga. - Wielu pracowników było w podobnej sytuacji - mówi Oksana.

Po umowy zgłosili się miesiąc po ostatniej zmianie. Ponawiali prośbę przez kilka dni, aż w końcu Kono przysłało dokumenty.

Pierwszego dnia na fermie nikt na nich nie czekał. Kierownictwo zdawało się nie wiedzieć, że się pojawią. Nie przeszli szkoleń z obsługi maszyn, zasad BHP,  bioasekuracji, choć Woźniak na swojej stronie internetowej i w raportach zrównoważonego rozwoju pisze, że to obowiązek każdego pracownika. Nie przygotowano dla nich ubrań roboczych. Pierwsze dwa dni przepracowali we własnych trampkach i dresach.

II. Kij, butelka, trupowózek

Nowe koleżanki pokazały Oksanie, jak włącza się i wyłącza maszynę do sortowania jajek.

- Miałam szczególnie uważać na jajka z jedenastego kurnika, bo szły na eksport. I to by było na tyle, jeśli chodzi o szkolenie - wspomina Oksana.

Pracujące przy taśmie kobiety były różnego wzrostu. Jedne stały na palcach, inne musiały się pochylić, żeby sięgnąć jajek. Oksana zauważyła, że od czasu do czasu z rąk wypadają im różne przedmioty. Nie zwracały na to uwagi.

- Jak przyjdzie miesiączka, to załóż sobie pod kombinezon drugie spodnie, bo będziesz je tam miała. Reagują na krew - usłyszała Oksana.

- O czym mówisz? - dopytała.

- O mendach. Pchłach.

Myślała, że to żart.

Sprawdzała, czy jajka mają twardą skorupkę, idealny kształt, czy nie ma na nich fekaliów lub krwi. Jeśli były OK, dostawały pieczątki. Gdy coś jej bardzo w jajku nie pasowało, wyrzucała je do kosza. Zdarzało się też, że jajko było tylko trochę dziwniejsze, wtedy odkładała je na osobną sortownicę. - Nikt nie wiedział, dokąd te jajka potem jadą - opowiada Oksana.

Następnie sortowała jajka z dziesiątego i dwunastego kurnika. Robiła to mniej starannie, kształt i zabrudzenia w tym wypadku nie były ważne. - Powiedzieli, że to na makaron, więc spoko. Te jajka nie dostawały pieczątki - mówi Oksana.

Wkrótce dowiedziała się, że sortowanie to elitarne zajęcie zarezerwowane przede wszystkim dla Polek. Robiła to więc rzadko. Częściej, jak inne Ukrainki, czyściła taśmociągi z fekaliów i ciał martwych ptaków, sprzątała korytarze, wymieniała filtry przepełnione gnojem i pomagała w zbieraniu zdychów. 

Zdychy to główne zadanie Saszy.

Kij, butelka, wózek. 

- Trupowózek - doprecyzowuje Oksana.

Sasza wkłada butelkę na kij. Wózek to prosta konstrukcja, parę zespawanych rurek i kilka desek. Jak do malowania. Wchodzi na wózek, odpycha się ręką od klatek i stuka o nie kijem. Kury rozbiegają się spłoszone, ale co jakiś czas jakaś zostaje. Sasza otwiera klatkę i wrzuca tę kurę na wózek. Gdy zbierze ich więcej, przerzuca na taczkę i jedzie do kontenera oddalonego od fermy o kilkanaście metrów. Tam zdychy czekają na przyjazd wanny, jak na fermie mówi się na samochód firmy zajmującej się utylizacją martwych ptaków.

Kurniki mają po 110-120 metrów długości. Na całej fermie w Wiosce jest ich 12. Siedem z klatkami (jajka oznaczone symbolem "3"), pięć z wolierami - tak nazywa się chów ściółkowy (jajka oznaczone symbolem "2"). W sumie we wszystkich kurnikach w jednym czasie może przebywać 988 400 kur. Prawie milion.

Przestrzeń życiowa kury na fermie przemysłowej równa się wielkością kartce A4Przestrzeń życiowa kury na fermie przemysłowej równa się wielkością kartce A4 fot. Oksana Osadczuk, Aleksandr Askirka

Ogromny ścisk panuje szczególnie w klatkach. Powierzchnia życiowa pojedynczej kury równa się wielkością kartce A4. Ptaki nie mogą swobodnie rozprostować skrzydeł ani odsunąć się od siebie nawzajem na odległość, która sprawiłaby, że poczują spokój.

Losy chowu klatkowego będą ważyć się tej jesieni. Nieśmiało mówi się, że klatki znikną z Europy w 2027 r. Niektóre kraje UE już z nich zrezygnowały. Polska jest w ogonie zmian.

W wolierach kur jest mniej. Teoretycznie więc kurom powinno być tam lepiej, ale Sasza wkrótce się przekona, że to tam zdarza się więcej aktów ptasiego kanibalizmu.

Nauka zna to zjawisko. Jest ono powiązane z pterofagią, czyli wydziobywaniem sobie lub innym osobnikom piór. Dzieje się tak, gdy kura zobaczy słabszego lub rannego osobnika. Nasilenie zjawiska następuje, gdy ptaki żyją w złych warunkach: są zestresowane, nie mogą zachowywać się w naturalny sposób, i gdy brakuje im składników odżywczych.

Pierwszego dnia Sasza bije kijem przez pięć godzin. Zbiera 60 zdychów. Potem każą mu iść na inny kurnik. Klatki są na różnych poziomach. Niektóre kurniki mają dwa piętra.

Oksana słucha opowieści koleżanki z Ukrainy i znów nie wie, czy jej wierzyć. - Kura była na tyle zgniła, że aż mnie mdliło. To była kura z góry, bo te, co na dole, to są jeszcze świeże. Wzięłam z góry i o mało nie zwymiotowałam - opowiada Ukrainka.

Weszła tam po rurce, którą do klatek doprowadzana jest woda. - Jestem mała, zwinna jak małpa, dlatego mnie się udaje - chwali się Ukrainka.

Robi pauzę, zaciąga się papierosem.

- Trzeszczą mi pięty. Są bardzo suche i spuchnięte. Pęka mi skóra.

Drugiego dnia Oksanie zaczynają drętwieć ręce. Już rozumie, o co chodziło kobietom, gdy mówiły, że mają problemy z prowadzeniem samochodu. Wspominały, że pragnienie budzi ich w nocy, ale nie mogą chwycić butelki z wodą.

Sasza dostaje alergii. W kurniku jest 30 stopni. Nie ma czym oddychać. Ptaki sapią przez otwarte dzioby. Dzieje się tak, gdy temperatura przekracza 27 stopni Celsjusza. Optymalne warunki dla niosek to 21-24 stopnie.

Po pracy wsiadają na rowery i wracają do wynajętego mieszkania. Jest godzina 18. Po 20 są już w łóżkach.

Coś szumi w rurach. Saszy wydaje się, że to kury rechoczą.

Pobudka o 4 rano.

III. Imperium

Z Wioski do Grodziska Wielkopolskiego jest 15 minut samochodem. Po drodze widać banery - "NIE dla ferm przemysłowych". Kurniki postawiono tuż za ogrodzeniami dwóch domów. Do centrum Wioski jest 500 metrów.

To jedna z kilkunastu ferm należących do imperium Woźniaka. Założycielem biznesu był Zbigniew. Zaczynał w 1986 r. Z pieniędzy zarobionych na sprzedaży kapusty kiszonej wydzierżawił od PGR-u w Żylicach halę i zrobił z niej pierwszy kurnik. Jajka rozwoził polonezem po bazarach i targowiskach.

W 2019 r. zajął 16. miejsce na liście 100 najbogatszych Polaków z majątkiem wartym 2,1 mld zł. Dba o dyskrecję, nigdzie nie można znaleźć jego zdjęcia. Dziś prezesem firmy jest jego syn, Adam. Twarzą biznesu - synowa Barbara, która przekonuje w wywiadach, że tylko szczęśliwe kury znoszą jajka.

Ze 136 kurników należących do Woźniaka co sekundę wyjeżdża 158 jajek, co minutę 9500, co godzinę - 570 tys. Wychodzi, że rocznie Woźniak produkuje ich ponad 3,5 mld.

To oznacza, że prawie co trzecie jajko w Polsce znosi należąca do niego kura.

Polska jest trzecią potęgą w UE i odpowiada za 17 proc. jej produkcji. Więcej jaj znoszą tylko kury w Hiszpanii i Niemczech.

Jajka z Ferm Drobiu Woźniak trafiają do m.in. Niemiec, Holandii, Belgii, Włoch i Francji. Do Izraela, Singapuru, Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Iraku, Liberii, Azerbejdżanu i Sierra Leone. Na eksport przeznaczono prawie 60 proc. produkcji. Przychody Woźniaka ze sprzedaży jaj do krajów Unii Europejskiej wyniosły w 2022 r. 1,73 mld zł.

Łatwo znaleźć je na półkach dyskontów. Wystarczy odszukać markę Zdrovo. Pod koniec sierpnia jajka z chowu klatkowego od Woźniaka znaleźliśmy w Dino, Twoim Markecie czy Lidlu. Ze ściółek: w Kauflandzie, Lidlu i Dino. Na swojej stronie internetowej Woźniak informuje, że firma należy do międzynarodowego związku producentów jaj International Egg Commission. Chwali się też laurami konsumentów.

IV. Zdychy

W kurniku panuje półmrok. Sasza włącza czołówkę i wchodzi na wózek. Stuka kijem w pierwsze klatki. Jedna z kur się nie porusza. Wsadziła głowę pod gruby pręt przechodzący przez klatkę i nie potrafi się wydostać. Ten gruby pręt to udoskonalenie, które ma imitować grzędę. Kury powinny siedzieć na niej jak na gałęziach, ale ktoś ją źle zaprojektował. Ptaki klinują się pod prętem i umierają z głodu, pragnienia lub w wyniku ataku innych osobników.

Sasza sięga po kurę, próbuje ją wydostać, ptak głośno piszczy z bólu. Ma złamane skrzydło. To wyrok. Zaraz inne kury się do niego dobiorą.

Oksana też czasem pracuje w kurniku. Sprawdza, czy fekalia lub części ptasich ciał nie blokują dwóch taśm - po jednej jadą jajka, po drugiej karma. Sterty gnoju zalegają na końcach taśmociągu i czasem mieszają z karmą. Oksana znajduje jajka z niewykształconymi skorupkami przypominające jajka w koszulkach. Ich błony uginają się pod najdelikatniejszym dotykiem. Z klatek wystają głowy martwych kur. Pazur nieżywego ptaka przesuwa się po jajkach jak igła po płycie gramofonowej.

Nagrywają dziesiątki takich ujęć. Początkowo boją się, że ktoś ich przyłapie, ale na ogół są w kurniku sami. Pracowników jest niewielu, może 50 osób na całą fermę. Jedna osoba na 20 tysięcy ptaków.

Oksana znajduje na taśmach niedopałki papierosów. W kurniku nie można palić, ryzyko pożaru jest duże, wszędzie fruwają pióra, ale pracownicy znaleźli na to sposób. Wyrzucają pety na taśmociąg z fekaliami i pomiotem. Gnój trafia potem do rolników, którzy rozrzucają go na polach jako nawóz.

Oksana próbuje pomóc zaklinowanej kurze. Brakuje jej sił, żeby wydostać ptaka. Prosi o pomoc koleżankę.

- Zostaw ją, nie musisz tego robić, ona i tak umrze. Przecież masz tyle innej pracy, którą powinnaś wykonać - Oksana słyszy niecierpliwe słowa. - Rzuć to i biegnij tam, gdzie jesteś potrzebna, nikogo nie trzeba ratować - powtarza kobieta.

Oksana: - Nastrój był taki, że kury mamy gdzieś i nie walczymy. Przełożeni nie przekazywali nam żadnych instrukcji, w jaki sposób mamy pomagać ptakom.

Prawo mówi, że "chore lub ranne zwierzęta (…) niezwłocznie otacza się opieką, a w razie potrzeby izoluje".

Sasza przygląda się rannym ptakom. Niektóre mają połamane nogi. Łapy klinują się im w siatce, którą mają spadać fekalia, wyginają i pękają. Próbuje im pomagać, ale często przy okazji łamie im kości.

Prawo mówi, że klatki powinny być dla zwierząt bezpiecznePrawo mówi, że klatki powinny być dla zwierząt bezpieczne Grafika: Maciej Król


Oksana i Sasza pytają o weterynarza, ale dowiadują się, że nikt go nigdy nie widział. Tak samo jak miejsca, w którym słabsze i ranne kury mogłyby dojść do siebie.

V. Prąd

Trzeciego dnia dostają ubrania robocze. Buty są o dwa rozmiary za duże. Dają o tym znać agencji, ale ta nie reaguje. Żartują między sobą, że wyglądają, jakby byli klaunami w cyrku. Buty nie przepuszczają powietrza. Nadają się na jesień i zimę. Nogi im puchną. Wychodzą żylaki.

Ubranie będzie pasowało na Oksanę przez kilka dni. Potem zacznie na niej wisieć. W ciągu dwóch pierwszych tygodni pracy na fermie schudnie siedem kilogramów.

Jeden z Ukraińców wchodzi do pracy z uśmiechem. Właśnie zmienił formę zatrudnienia. Już nie pracuje dla agencji. Podpisał bezpośrednią umowę z Woźniakiem.

Mówi, że dostał nowe buty, takie jak Polacy. - Przeszedłem na stronę ludzi i stałem się człowiekiem - oznajmia.

Oksana walczy o rękawiczki. Co parę dni brygadzista przynosi nowe pudełko. Pierwszeństwo mają Polacy. - My wybieraliśmy z tego, co zostało - opowiada.

Kiedy udaje się jej znaleźć odpowiedni rozmiar, bierze 2-3 pary i chowa w szafce na zapas. Częściej pracuje w za dużych. Spadają jej z dłoni. Czasem je ściąga i zmywa gnój gołymi rękoma.

Na papierosie opowiada koleżance, że poraził ją prąd. Nikt jej nie uprzedził, że klatki są pod napięciem. Teraz już to wie, ale czasem zapomina.
- Dwa razy mnie jebło - mówi Oksana.
- A po co tam leziesz? - pyta Ukrainka.
- Tam są zdychy, trzeba pozbierać.
- Wyłącz z gniazdka - radzi jej koleżanka.
- Zapominam.
- Mnie raz tak jebło, że mało co nie spadłam z góry. Miałam mokre rękawice, wyobraź sobie, jak mnie pierdolnęło - śmieje się Ukrainka.
Oksana kiwa głową i przyznaje, że ją musiało porazić słabiej, bo przecież nie miała rękawiczek. Saszę też kopnęło. Zrobiło mu się czarno przed oczami i prawie spadł z wózka.

Kiedy pierwszy raz kaleczą sobie dłonie, pytają o lekarza. Słyszą, że nie ma nikogo takiego.

- Nie było nawet apteczki ani leków. Nosiliśmy swoje i dzieliliśmy się z innymi pracownikami - mówi Oksana.

Przypomina sobie, że kiedy jej koleżanka w trakcie pracy zwichnęła nogę, to pojechała do szpitala i zrobiła badania za własne pieniądze. - Kierownictwo dało jej dwa dni wolnego. Kiedy wróciła, nogę dalej miała spuchniętą. Ledwo na niej stała, ale pracowała - opowiada Oksana.

W Wiosce obcokrajowcy pracują cały tydzień. Żeby dostać dzień wolnego, muszą dwa dni wcześniej powiadomić przełożonego lub koordynatora z agencji pracy Kono. Trzeba wymyślić jakąś przyczynę, np. wyjazd w celach urzędowych. - Wolnego z powodu zmęczenia nikt nie bierze - mówi Oksana.

Szybko łapie zasady. Jeśli nic się nie psuje, może liczyć na dwie półgodzinne przerwy. Awarie są codziennością. Przerwy kurczą się lub w ogóle ich nie ma. Kiedy musi pójść do toalety, prosi jedną z koleżanek o zastępstwo.

Po paru dniach wiedzą już z Saszą, że muszą być blisko, gdy przychodzi brygadzista. Odbywa się wtedy bardzo ważny rytuał. Co rano ktoś z pracowników prosi o wodę, a brygadzista wydziela ją na cały dzień. Jeśli przegapią tę chwilę, będą musieli szukać brygadzisty. Jeśli nikt nie poprosi o wodę, wody nie będzie.

Co rano dowiadują się, co ich czeka.

- Polacy zwykle mieli pewien zakres pracy. Cudzoziemcy każdego dnia robili co innego. Dla nas zostawała brudna robota - mówi Sasza.

Oksana zauważa, że Polacy z wyprzedzeniem wiedzą, że szykuje się ciężki dzień i biorą wtedy wolne.

Jeśli natomiast chodzi o równość, to przejawia się ona w krzyku. - Brygadzista krzyczał na nas tak samo - śmieje się Oksana.

Po chwili poważnieje i się poprawia. - Mam na myśli kobiety. To na nas głównie krzyczał. "Jak wam nie pasuje, to wypierdalajcie na Ukrainę". Tym krzykiem doprowadzał nas do łez.

Wspomnienie głosu brygadzisty paraliżuje ich czasem na ulicy. Spinają się im mięśnie, gdy ktoś odezwie się głośniej, a brzmi jak on.

Kura z chowu ściółkowego (jajka oznaczone symbolem ''2'') na Fermie Drobiu Woźniak w WiosceKura z chowu ściółkowego (jajka oznaczone symbolem ''2'') na Fermie Drobiu Woźniak w Wiosce fot. Oksana Osadczuk, Aleksandr Askirka

VII. Rekordy

Po paru dniach wszystkie kury zlewają się w jedną.

Sasza nie widział wcześniej łysych ptaków i nie wiedział, że potrafią zjadać się nawzajem. Szybko zrozumiał, że łysina świadczy o słabości, a śmierć w kurniku jest wszędzie i oddziałuje na komplet zmysłów.

Oksana dowiedziała się, że łyse kury wyglądają jak dinozaury oraz że półtoraroczna kura jest już stara, podczas gdy u jej babci wchodziłaby dopiero w kwiat wieku.

W normalnych warunkach kury niosą w zimie mniej jajek, bo stymuluje je przyroda. Na fermach to się nie kalkuluje. Dlatego kurom zapewnia się identyczne warunki przez cały rok. - Eksploatuje się ptaki do granic możliwości. Niosą jaja, aż umrą lub staną się bezużyteczne - mówi Bogna Wiltowska z Otwartych Klatek.

Wtedy wysyła się je na ubój.

Oksana widzi martwą kurę na taśmie z jajkami. Ptakowi starczyło sił na wydostanie się z klatki. Padł tuż za nią. Podnosi kurę, żeby zrobić zdjęcie. Wtedy ptak otwiera oczy. Po kilku sekundach już nie żyje.

Sasza ma zegarek sportowy. Są dni, w których pokonuje 33 km z tętnem 100-120 uderzeń na minutę. Inny rekord: 120 martwych kur w jednym kurniku w ciągu dnia

- Każdy kurnik ma swoją normę. Na jednym to 65 zdychów dziennie, na innym 30 - tłumaczy Sasza.

Liczbę wpisuje na tablicy. Problem pojawia się, jeśli zamiast 65 zdychów zbierze 80.

- Wtedy trzeba te 15 ponadprogramowych zdychów rozpisać po pięć w kolejnych trzech dniach, żeby nie było dużego odstępstwa od normy. Tak mnie uczono - opowiada Sasza.

Pyta innych pracowników, skąd biorą się normy. Słyszy, że tak zarządził przełożony. Kury muszą umierać równomiernie każdego dnia.

Grupa Woźniak w swoim raporcie CSR informuje, że najwyższą wartością jest zespółGrupa Woźniak w swoim raporcie CSR informuje, że najwyższą wartością jest zespół Grafika: Maciej Król

Od poniedziałku do piątku Polacy pracują od 8 do 16, a w soboty do 13. Niedziele mają wolne. Cudzoziemcy pracują od poniedziałku do piątku od 6 do 16, a w soboty i niedziele do 13-14.

Chyba że coś się zepsuje, wtedy muszą zostać dłużej godzinę lub dwie. Obcokrajowcy, nie Polacy. Za nadgodziny nie ma wyższej stawki. Awarie najczęściej zdarzają się w magazynie, a to dotyka Oksanę.

Kiedy mówi, że nie chce pracować po godzinach, przełożony zrzuca ten obowiązek na inną Ukrainkę. Innym razem dotyka to najlepszą koleżankę Oksany, która tego dnia akurat cierpi z powodu zapalenia oka.

- Obie się na nas obraziły. Za pierwszym razem Oksana się złamała i została dłużej - mówi Sasza.

VIII. Mendy

Po szóstym dniu pracy Oksana z trudem otwiera drzwi do mieszkania. Drżą jej ręce. W korytarzu rozbierają się z Saszą do bielizny. Ubrania wrzucają do pralki i nastawiają na 60 stopni. W zimniejszej wodzie pchły przeżyją.

Sasza idzie pod prysznic. Oksana marzy, żeby się położyć, ale wie, że jeszcze nie może. Najpierw musi się pozbyć pcheł. Sięga do kieszeni po telefon.

Dziś jej urodziny. Próbuje odpisać na życzenia. Nie jest w stanie. Palce ma zesztywniałe. Telefon wypada jej z dłoni. Płacze i liczy dni do końca. Jeszcze miesiąc.

Koleżanka opowiedziała jej historię: jedna z Ukrainek siedzi przy stole w pomieszczeniu gospodarczym. Korzystają z niego mieszkający na fermie imigranci. Wchodzą w roboczych ciuchach, przynoszą swoje jedzenie, odgrzewają w mikrofali. Ukrainka robi sobie przerwę w obiedzie.  Wyciąga z głowy dużą, opitą krwią pchłę. Patrzy na nią. "A ty suko, pierdol się". Zrzuca pchłę, depcze butem i wraca do posiłku.

Oksana śmieje się i dzieli własną historią. Pierwszego dnia ta sama Ukrainka przyuczała ją na kurniku. Nagle mówi: "oj, mam łaskotki". Oksana pyta: "co się stało?". Ona na to, że pchła jej do ucha wpadła.

Jedna z Polek mówi Oksanie, że pcheł było kiedyś więcej. Pogryzły ją tak, że miała problemy z prowadzeniem samochodu, bo musiała się drapać. Inna Polka poszła do lekarza.

- Była jak pobita. Całe nogi pobite. Od tych mend - opowiada Polka.

Polacy mają osobną przebieralnię i osobną kuchnię.

Imigranci mają pchły w łóżkach.

- Wszyscy skarżyli się, że w budynku, w którym mieszkają pracownicy-imigranci, jest bardzo dużo pcheł, bo ludzie przynoszą je na sobie - mówi Oksana.

Nieproszonych gości jest więcej. Oksana nagrywa rozmowy, w trakcie których koleżanki opowiadają, że w każdym momencie do wspólnego pokoju może wpaść bez uprzedzenia i pukania kierownik z brygadzistą, zacząć sprawdzać prywatne rzeczy, lodówkę, wejść do toalety i łazienki.

Teren między kurnikami nazywają placem. W więzieniu tak mówi się na spacerniak. - Imigranci mogą opuszczać fermę, ale mówili mi, że tylko po podaniu dokładnej godziny powrotu - opowiada Oksana.

Robią to jednak rzadko. W pobliżu jest tylko jeden sklep spożywczy. Do najbliższego dyskontu - 6,5 km. Nikt nie ma siły chodzić tam po pracy na piechotę, a nie mają czym dojechać.

Przerwa na papierosa.

- Jeszcze nas pytają: "dlaczego chcecie odejść z tej pracy"… - mówi Oksana.-  Bo chce się żyć. Powiedz im, że jeszcze chociaż troszkę chce się pożyć - śmieje się Ukrainka.

Kiedy Oksanie zaczyna się okres, zakłada dodatkowe spodnie pod roboczy kombinezon. Na wszystko wciąga wysokie skarpety z mocną gumą. Czuje obrzydzenie na myśl, że inne pracownice znajdowały pchły w podpaskach i tamponach.

Sasza wchodzi do kurnika i po paru krokach czuje, że pchły zaczynają biegać mu po włosach, twarzy i szyi. Próbuje je odgonić, ale tylko brudzi ciało krwią i gnojem, które miał na rękawicy.

Przynajmniej będzie mógł się umyć.

Oksana nie potrafi sobie wyobrazić, jak mocno z powodu pcheł cierpią kury. Niektórzy pracownicy po ukąszeniach dostają reakcji alergicznych. - Nie mieliśmy jak się przed tym chronić. Na fermie nie było żadnych środków, które by nam pomogły.

- Sasza, masz długie kędzierzawe włosy, do twojej czupryny nie wchodzą? - pyta jedna z Ukrainek.

- Trochę wchodzą, zależy w którym kurniku.

- Dziwię się ludziom, którzy się malują. Ja tyle razy dziennie ocieram twarz, że nic się nie utrzyma. Boże mój - załamuje ręce Ukrainka.

Żartują, że jak pchły na jednym człowieku widzą inne na drugim, to zaczynają ze sobą walczyć.

- Moje pchły przeciwko twoim!

Sasza pociesza się, że przynajmniej ma nową maskę. - Te, które dostaliśmy na fermie, do niczego się nie nadawały. Otworzyliśmy je i okazało się, że zamiast porządnego filtra mają zwykłą gumkę - wspomina.

Zdychy. Codziennie pracownicy na Fermie Drobiu Woźniak w Wiosce znajdowali setki martwych kur. Niektóre jajka znosiły do ostatnich chwilZdychy. Codziennie pracownicy na Fermie Drobiu Woźniak w Wiosce znajdowali setki martwych kur. Niektóre jajka znosiły do ostatnich chwil fot. Oksana Osadczuk, Aleksandr Askirka

IX. Smród

- Skala produkcji zanieczyszczeń jest ogromna. Wielka ferma może emitować nawet 400 różnych substancji. Ich ilości często nie liczymy w kilogramach, tylko w tonach, czasami w setkach ton - mówi dr Jerzy Kupiec z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu.

Od 2009 r. prowadzi monitoring jakości środowiska w otoczeniu ferm wielkoprzemysłowych. Zdarzało się, że dokonane przez niego pomiary wielokrotnie przekraczały normy. - W wielu miejscach w Polsce, przy wszystkich rodzajach ferm: kurzych, indyczych, trzody chlewnej, bydła czy norek. W rzekach, jeziorach, w kurzym pomiocie trafiającym na pola i w tym, co deponuje się z atmosfery - mówi Kupiec.

Tak było w wypadku fosforu reaktywnego wykrytego w małej rzece na Opolszczyźnie (fosfor reaktywny przekroczył w niej normę 455 razy) czy azotu ogólnego w rzece Pogona niedaleko Koźmina Wielkopolskiego (97 razy ponad normę). Blisko tych rzek działają fermy brojlerów, norek i trzody chlewnej.

Aż siedem rodzajów hormonów on i jego zespół znaleźli w rzece przepływającej obok fermy jajecznej w gminie Rawicz.

- Zdecydowanie więcej hormonów jest przy fermach drobiu niż świń - nieważne czy brojlerów, czy jajecznych. Badania wpływu hormonów żeńskich na ryby jednoznacznie wskazują, że osobniki męskie pływające w bogatej w hormony wodzie zaczynają nabierać cech żeńskich. Pojawia się u nich również bezpłodność - mówi Kupiec.

Pod koniec sierpnia 2023 r. naukowcy z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie ogłosili, że w wodzie kranowej niedaleko jednej z ferm drobiu odkryli antybiotyki.

Po pracy Oksana i Saszą zajeżdżają czasem do sklepu i jest im wtedy głupio. Gdy przekraczają próg, kasjerki zmieniają wyraz twarzy. - Przeszkadzaliśmy ludziom swoim zapachem, jednak nie mogliśmy z tym nic zrobić - mówi Sasza.

Fekalia zalegające obok klatek z kuramiFekalia zalegające obok klatek z kurami fot. Oksana Osadczuk, Aleksandr Askirka



X. Gówienko

- W kwestii bioasekuracji robimy wszystko, do czego jesteśmy zobowiązani, a nawet więcej - mówi w jednym z wywiadów Barbara Woźniak.

Co cztery, pięć dni ubrania są tak brudne, że Oksana i Sasza nie są w stanie już w nich wytrzymać. Koordynator z Kono obiecał im drugą parę, ale nigdy jej nie zobaczyli. Na fermie jest pralnia dla cudzoziemców. Piorą w niej ubrania robocze i prywatne. - Mówili nam, że pralka śmierdzi już tak, że kiedy wkładają do niej rzeczy osobiste, to one również zaczynają cuchnąć - wspomina Sasza.

Zabierają robocze rzeczy do domu i piorą je sami. Ubrania nie zawsze zdążą wyschnąć. Pakują mokre ciuchy do plecaków i jadą do pracy. Przeschną na nich.

 - Przechodząc między budynkami w obrębie fermy, nie zmienialiśmy butów. Wiedziałem, że mam to robić, ale nie miałem drugiej pary, więc nie mogłem. Widziałem, że Polacy zmieniają buty. Ale ubrań nie zmieniali - opowiada Sasza.

- Cudów nie ma, ptak nasra i, przepraszam za wyrażenie, potem ktoś w to wdepnie. Pracownik musi zmienić buty, żeby niczego z zewnątrz nie przynieść, ale gdyby, nie daj Bóg, wszedł w nich do kurnika, mamy problem. Wystarczy jedno gówienko i zrobi się zamieszanie - tłumaczy nam zasady bioasekuracji wieloletni pracownik innej dużej firmy hodującej kury.

Oksana ma książeczkę zdrowia. Sasza - nie. Zgłasza to do koordynatora z Kono. - Powiedział, że będzie kosztowała 130 czy 150 zł, nie pamiętam dokładnie. Nigdy nie zobaczyłem książeczki, ani nie kazano mi stawić się na żadne badania - mówi Sasza.

Na fermę przynoszą jedzenie z zewnątrz. Obiad przygotowują we wspólnym pomieszczeniu, do którego wchodzą w roboczych butach i ubraniach.

- W dozownikach brakowało płynu do dezynfekcji. Czasem wcale go nie było - mówi Sasza.

- Przechodziliśmy nad matą do dezynfekcji. Od kolegów z pracy słyszeliśmy, że wcześniej nie była nasączona płynem, stało się to dopiero niedawno, bo zapowiedziano kontrolę. Ale i tak wielu przechodziło nad matą, w obawie o buty, które były kiepskie i się rozklejały - mówi Oksana.

Dezynfekcja jest kluczowa dla bioasekuracji, która ma chronić ptaki na fermie przed chorobami wirusowymi.

Tylko między 2019 a 2022 r. z powodu ptasiej grypy trzeba było zabić w Polsce 18 mln kurczaków. W samym tylko 2021 r. na zwalczanie chorób zakaźnych zwierząt wydano 1,1 mld zł.

- Gdyby hodowcy musieli za to zapłacić, to by zbankrutowali. Płacą za to urzędy wojewódzkie i budżet centralny - mówi socjolog Jarosław Urbański, który od lat bada temat ferm przemysłowych.

W 2017 r. ptasia grypa dotknęła szczególnie województwo lubuskie. Urbański opowiada, że jego kolega, który prowadził zajęcia dla żołnierzy, usłyszał historię, jak wezwano ich na fermę indyków. Kilkadziesiąt tysięcy martwych ptaków leżało tam od wielu dni, nikt nie wiedział, co z nimi zrobić, więc musiało zająć się tym wojsko. - Nigdy się nie dowiemy, ile to kosztowało. Istnieją obliczenia, z których wynika, że przemysł mięsny ponosi tylko 1/5 realnych kosztów związanych ze swoją działalnością - mówi Urbański.

Z jego szacunków wynika, że na polskich fermach pracuje 50 tysięcy pracowników najemnych. W przetwórstwie jeszcze więcej: 120 tysięcy. - Przy drobiu połowa z nich to Ukraińcy, którzy często nie znają swoich praw. Pomiata się nimi, płaci grosze. I to oni mają być strażnikami bioasekuracji, przestrzegać wyśrubowanych norm? - zastanawia się Urbański.

Grupa Woźniak w swoim raporcie CSR deklaruje, że wszyscy wszyscy jej pracownicy są przydzieleni do konkretnych kurnikówGrupa Woźniak w swoim raporcie CSR deklaruje, że wszyscy wszyscy jej pracownicy są przydzieleni do konkretnych kurników Grafika: Maciej Król

- Migranci są w Polsce oszukiwani przez rekruterów odnośnie do legalności i rodzaju pracy. Większość tych spraw nigdy nie trafia do Państwowej Agencji Pracy, na policję czy do prokuratury. Dla migrantów priorytetem jest otrzymanie swoich pieniędzy. Obawiają się, że jeśli poskarżą się na pracodawcę, nigdy tych pieniędzy nie zobaczą - mówi Irena Dawid-Olczyk, prezeska Fundacji La Strada Przeciwko Handlowi Ludźmi i Niewolnictwu.

XI. Pułapka

- Na wolierach widać więcej. W klatkach kury się zlewają - wspomina Sasza.

Kury w wolierach, czyli w tzw. chowie ściółkowym (jajka oznaczone symbolem "2") poruszają się swobodnie w obrębie kurnika. Zbudowano dla nich kilka poziomów. Sasza stara się pomagać rannym. Odgania od nich kanibali, ale gdy tylko się odwraca, kury wracają do walki.

Prowadzi wózek, patrzy, jak jedna z kur wyciąga ze zwłok innej kiszkę i biegnie z nią przez budynek.

Zdychów jest tyle, że nie mieszczą się na wózku. W połowie kurnika Sasza musi zrzucić martwe kury i zrobić miejsce na kolejne. Przy truchłach od razu pojawiają się kury i zaczynają je dziobać. Sasza biegnie z powrotem, bierze do ręki martwego ptaka, wymachuje nim i odgania napastników. Czuje, jak kura pęka, w ręce zostaje mu jej noga, reszta przelatuje parę metrów i spada pod ścianą.

Saszy trzeszczy w głowie odgłos łamanej kości. Prawie wymiotuje.

Dziesiątki tysięcy ptaków dziobią karmę. Sasza szuka słuchawek wygłuszających, ale w każdym kurniku jest tylko jedna para, a w tym akurat jej nie ma.

Huk zaczyna układać się w muzykę. Po chwili Sasza słyszy muczenie krowy. Oksana też miewa halucynacje. Wydaje się jej, że ktoś woła matkę.

- Czasem to do mnie wraca. W biały dzień, w normalnym życiu, tamte dźwięki pojawią się znikąd i nakładają na rzeczywistość - opowiada Sasza.

Na noc chów ściółkowy zamienia się w klatkowy. Metalowa siatka opada automatycznie. Hodowcy nie chcą, żeby w nocy kury mogły dziobać się bez żadnej kontroli i znosić jajka gdzie popadnie. O świcie klatki otwierają się, a metalowa siatka wędruje pod ścianę. Zdarza się, że siedzą tam kury. Wtedy siatka zamienia się w pułapkę. Metal blokuje kury. Niektóre nie mogą poruszyć się nawet o kilka centymetrów. Nikt ich nie wyciąga. Zdychają w ciągu kilkunastu godzin. Te, które jeszcze żyją, czekają na swoją kolej. Tak jak pracownicy: wolą, żeby wszystkie umarły już na dobre, wtedy łatwiej je zebrać.

Sasza rozmawia o tym z jedną z pracownic z Polski. Na nagraniu z ukrytej kamery Polka tłumaczy: - Ja mówiłam o tym kierownikowi. Powiedział, że tak musi być, że nic z tym nie zrobi.

Na górnych wolierach kury gniją tygodniami. Na górze umiera ich mniej niż na dole. Mało komu chce się wchodzić wysoko po zdychy każdego dnia. Lepiej poczekać, aż zbierze się więcej ciał. Zresztą trudno tam wejść. Drabina jest ciężka. Problem mają starsi i otyli. Sasza jest szczupły i ciekawy. Na górze znajduje kury wysuszone na wiór. Niektóre zdążyły się rozłożyć do kości. Inne są świeższe, sine, napęczniałe jak balon. Coś z nich kapie. - Nikt z kierownictwa nie sprawdza, czy na górze jest pozbierane - mówi Oksanie koleżanka z Ukrainy.

Kury w klatkach na Fermie Drobiu Woźniak w WiosceKury w klatkach na Fermie Drobiu Woźniak w Wiosce fot. Oksana Osadczuk, Aleksandr Askirka

XII. Kachowka

Oksana włącza kamerę. - Wczoraj jednemu z kolegów zginął na froncie ojciec. Nikt nie zaproponował mu dnia wolnego, bardzo szkoda mi tego chłopaka, był zdruzgotany, a musiał pracować. Nikt do niego nie podchodził. Ma 19-20 lat. Jest całkowicie rozbity - opowiada.

6 czerwca Rosjanie wysadzają tamę na Dnieprze w Kachowce. Woda zalewa miejscowość w obwodzie chersońskim, gdzie stoi dom jednej z pracownic z Ukrainy. Oksana jest z nią blisko.

- Rozpłakałam się. Pracowałam tego dnia z Polką. Zapytała mnie, czy płaczę dlatego, że brygadzista znów na mnie nakrzyczał. Powiedziałam, że naszej koleżance zatopiło dom. - wspomina Oksana.

Potem ogląda z tą koleżanką filmy z okolic Kachowki. Na nagraniu widać płynącego psa, który niesie na grzbiecie wczepionego w jego sierść kota.

- Łezka w oku się kręci! - mówi Ukrainka. - Ludzie pomagają sobie, bo wiedzą, co się dzieje. Zwierzęta przecież tego dokładnie nie rozumieją, a mimo tego się wspierają.

- Czy ktoś tu się interesuje, że zalało twoją miejscowość?

- Nie.

Kolejnego dnia okazuje się, że jej dom jednak nie został zatopiony. Oksana opowiada tę historię do kamery. - Przyjechali rosyjscy żołnierze, ok. 10 osób, i zajęli jej dom. Nie wyobrażam sobie, w jakim [dziewczyna] jest stanie, wliczając ciężką fizyczną pracę. Co się musi dziać z jej psychiką?

Ostatnie dni na fermie są wyjątkowo ciężkie. - Wydaje się nam, jakbyśmy tu pracowali od miesięcy. Wszystko zlało się w jedno - mówi Sasza.

W końcu pakują się i wyjeżdżają. - Nie miałam nigdy gorszej pracy - mówi do kamery Oksana.

W Polsce żyje 51 mln kur niosek. Obok nich na ponad 2000 ferm wielkoprzemysłowych hodowanych jest co roku 1,5 mld brojlerówW Polsce żyje 51 mln kur niosek. Obok nich na ponad 2000 ferm wielkoprzemysłowych hodowanych jest co roku 1,5 mld brojlerów Grafika: Maciej Król

Mijają dwa tygodnie, od kiedy nie pracują na fermie u Woźniaka. Jest 6:31 rano. Do Oksany pisze kolega z pracy. Pochodzi z Maroka. Zaprzyjaźnili się z nim, bo jako jedyni na fermie - nie licząc Hindusa - mówili po angielsku.

"Proszę, wezwij dla mnie karetkę, nie czuję się OK" - pisze Marokańczyk.

Nie śpi od 3 lub 4 nocy.

Nie wiem, co się dzieje z moim umysłem.

Prosi, żeby wezwała policję.

"Czuję, że moje życie jest zagrożone".

"Czuję, że ktoś chce mnie zabić na fermie".

Oksana nie wzywa karetki. Stara się go uspokoić. - Pracował po kilkanaście godzin dziennie, bez ustanku. Radziłam mu, żeby odpoczął - opowiada.

Kodeks pracy mówi, że tygodniowy czas pracy łącznie z godzinami nadliczbowymi nie może przekraczać przeciętnie 48 godzin w przyjętym okresie rozliczeniowym. To oznacza, że praca powyżej 212 godzin miesięcznie jest prawnie zakazana.

Na jednym z nagrań z ukrytej kamery Marokańczyk opowiada, że w jednym miesiącu przepracował 309 godzin bez przerwy.

Niedługo po tych wiadomościach Marokańczyk odchodzi z pracy. Wytrzymał kilka miesięcy. Rzadko który z obcokrajowców pracuje w Wiosce dłużej.

Pod koniec miesiąca niektórym pracownikom kończą się pieniądze. Brakuje im na jedzenie, ale jajka są za darmo. - Ciągnę na nich od tygodnia - mówi jeden z Ukraińców, wycierając usta z żółtka.

***

Próbowaliśmy się umówić z przedstawicielami Ferm Drobiu Woźniak i pokazać im materiał, który opisujemy w reportażu. Nie znaleźli dla nas czasu. Wysłaliśmy im pytania dotyczące fermy w Wiosce. Przedstawicielka firmy odpisała, że na odpowiedź i weryfikację opisanych przez nas historii potrzebują co najmniej trzech tygodni.

Wysłaliśmy również pytania do agencji pośrednictwa pracy Kono. Jej przedstawiciel potwierdził, że zatrudnili na Fermie Drobiu Woźniak w Wiosce Oksanę i Saszę. Dodał, że:

- umowy dla nich zostały wysłane do podpisu,

- Kono jest w posiadaniu skanu książeczki zdrowia Saszy wraz z pieczątką lekarza,

- przekazali Oksanie i Saszy po dwa komplety ubrań roboczych.

Zapytaliśmy, w jaki sposób i kiedy dostarczyli Oksanie i Saszy umowy do podpisu, w jaki sposób i kiedy przekazali Saszy książeczkę zdrowia, czy mają dowód na przekazanie Oksanie i Saszy dwóch kompletów ubrań roboczych. Kono odpowiedziało, że nie udzieli nam tych informacji ze względu na RODO.

Oksana i Sasza zaprzeczają wszystkiemu, co przekazało nam Kono prócz tego, że firma ich zatrudniła.

Napisz do autora: dominik.szczepanski@agora.pl

Więcej o: