Ewa Wilczyńska, która opisuje od lat kulisy tego śledztwa, napisała książkę totalną, w której opowiada w jaki sposób jedna zbrodnia zniszczyła życie bardzo wielu osób. Ale też o tym, jak kosztowne jest pragnienie sprawiedliwości, kiedy zmienia się w pragnienie zemsty i jak trudno jest wrócić do życia nawet jeśli odzyskuje się wolność.
Jak Truman Capote w legendarnej powieści "Z zimną krwią" reporterka nie tylko precyzyjnie i wciągająco rekonstruuje samą zbrodnię, ujawnia błędy, które nie pozwoliły śledczym trafić na trop sprawców chociaż były na wyciągnięcie ręki i naciski polityków, które sprowadziły śledztwo na manowce. Opowiada też historię zamordowanej Małgosi i jej konsekwencji z wielu punktów widzenia. Rodziców ofiary, Tomasza Komendy i jego najbliższych, skazanych sprawców zbrodni, śledczych, którzy doprowadzili do ich wykrycia. Stworzyła fascynującą reporterską powieść, która jednocześnie pozwala rozumieć i współczuć.
"Dziewczyna w czarnej sukience" jest owocem wieloletnich rozmów autorki ze wszystkimi głównymi postaciami "sprawy miłoszyckiej". Jednak ani przez chwilę nie zapomina ona o tym, że tak naprawdę w tej sprawie najważniejsza jest Małgosia, dziewczyna, która powinna żyć.
Prezentujemy niepublikowane fragmenty książki Ewy Wilczyńskiej "Dziewczyna w czarnej sukience. Historia zbrodni miłoszyckiej".
'Dziewczyna w czarnej sukience' Wydawnictwo Agora
Jest już ciemno, gdy śledczy kończą oględziny miejsca zbrodni. Uczestniczą w nich policjanci z Jelcza, funkcjonariusz techniki kryminalistycznej, biegły medycyny sądowej i przedstawicielka Prokuratury Rejonowej w Oławie. Filmują je kamerą, robią też zdjęcia podwórka i zwłok. Po latach oglądam je w aktach, są czarno-białe, niewiele na nich widać, zarysy budynków, czarne kikuty drzew.
Film jest lepszej jakości, ale też niewyraźny.
Najwięcej zdjęć zrobiono Małgosi. Biel ciała odcina się od ciemnej ziemi. Leży nogami w kierunku ściany stodoły. Jest naga, na stopach ma jedynie białe skarpetki. Twarz ma odwróconą w kierunku otwartej bramy.
Cały teren jest delikatnie przyprószony śniegiem, ale czarne plamy wskazują, gdzie leżało ciało dziewczyny. Najpierw za stodołą. Stamtąd ciągnie się ślad aż do jej ściany szczytowej. Tam Małgosia umarła. Na zamarzniętej ziemi.
W protokole z oględzin odnotowano liczne otarcia. I ślady ugryzień na piersi.
Jako dowody zabezpieczono rajstopy i sukienkę, która częściowa znajdowała się jeszcze pod plecami dziewczyny.
Obok ciała leżały dwa guziki.
Do kolejnego woreczka trafiły ubrudzone brunatno-czerwoną substancją figi.
Pod nimi znaleziono kolejne trzy guziki.
Biustonosz był równie brudny jak majtki.
Zabezpieczono także sznurówki, zegarek i fragment łańcuszka.
Pod ciałem Małgorzaty odkryto jeszcze metalową linkę, a kawałek dalej czarną koronkową chusteczkę i wełnianą czarną czapkę.
Nie znaleziono jej butów ani biżuterii.
Następnego dnia zebrane dowody zostają opisane w obecności policjanta, prokuratorki i biegłego. Czapka zostaje przekazana do badań, być może zostały na niej jakieś ślady sprawcy.
Ciało Małgorzaty trafia do prosektorium Instytutu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu. Sekcję zwłok ma zrobić dr Jerzy Kawecki. Wcześniej uczestniczył w oględzinach miejsca zbrodni. W prokuraturze dobrze go znają. Jest uznanym patologiem i biegłym sądowym, przeprowadza sekcje w najważniejszych śledztwach w regionie.
Wcześniej musi jednak zrobić zaległe badania, w kolejce ma jeszcze zwłoki z grudnia. Dziewczyną z Miłoszyc może się zająć dopiero 3 stycznia.
W sekcji Małgosi biorą też udział dwaj policjanci oddelegowani z Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu razem z ekspertem z laboratorium kryminalistycznego. Nagrywają i fotografują całą procedurę.
Doktor Kawecki najpierw notuje ogólne informacje: wzrost 155 cm, waga 56 kg, dobrze odżywiona. Sprawdza, w jakim stanie są poszczególne części ciała i przygląda się kolejnym obrażeniom. Dużo ich. Wynotowuje blisko czterdzieści. Każde mierzy i opisuje.
Całe ciało jest pokryte siniakami, naskórek w wielu miejscach otarty. "Pochwa wykazuje – notuje Kawecki – pionowe rozdarcie ściany po stronie tylnej o długości 9 cm, brzegi rozdarcia dość równe, obficie podbiegnięte krwią".
Krwawe rany stwierdza też na przedniej ścianie pochwy, w dolnej części śluzówka jest rozerwana, podobnie zmasakrowano odbyt.
Pobiera wymazy z ust, pochwy i odbytu, a także krew i mocz. Zabezpiecza próbki materiału spod paznokci i włosy, w tym kilka łonowych.
Mierzy ślady zębów po ugryzieniu. Ten bardziej widoczny znajduje się na prawej piersi, ale fragment uzębienia sprawca odbił też na prawym ramieniu. Wygląda, jakby dziewczyna próbowała się mu wyrwać, kiedy ją gryzł.
Skarpetki przecina, bo tak mocno trzymają się stóp. Sprawdza, czy nie ma na nich mikrośladów. Nic nie stwierdza. Skarpetki zostają wyrzucone.
Próbki krwi i moczu Małgorzaty zostają wysłane do Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie. Wykonane przez tamtejszych specjalistów badania toksykologiczne nie wykazują obecności opiatów, pochodnych kwasu barbiturowego ani benzodiazepinów działających uspokajająco i nasennie.
Dziewczyna miała we krwi 0,9 promila alkoholu, ale w moczu było go 1,7 promila. "Co świadczy, że w chwili śmierci była pod jego wpływem".
Funkcjonariusz Remigiusz z CBŚ wrócił na miejsce zbrodni w Miłoszycach z wizją lokalną Krzysztof Ćwik
Jako ostateczną przyczynę śmierci dr Kawecki wpisuje zamarznięcie. Dodaje jednak, że mogło się do niej przyczynić także obfite krwawienie z narządów płciowych. Dziewczyna najprawdopodobniej żyła jeszcze przez dwie, trzy godziny po tym, jak została zgwałcona. Doktor Kawecki nie potrafi stwierdzić, czy była przytomna. Jej zwłoki znaleziono jednak jakieś pięć metrów od miejsca, w którym się wykrwawiła. Mogła sama się tam doczołgać, ale bardziej prawdopodobne, że już po śmierci została przeniesiona za szczytową ścianę stodoły.
Tam gdzie leżało ciało, prawie nie stwierdził już krwi, a tak obfite krwawienie nie mogło się zatrzymać samoistnie, dopiero po zamarznięciu. Domyśla się, dlaczego ją przeniesiono. Miejsca za stodołą nie widać z żadnego domu.
Doktor Kawecki miał już do czynienia z agresywnymi sprawcami. Z jego doświadczenia wynika, że zwykle zachowywali się tak, gdy nie byli w stanie uprawiać seksu z ofiarą. Kawecki podejrzewa, że w ten sposób karali kobietę za swoją niemoc, często spowodowaną alkoholem lub innymi używkami.
"Rozmieszczenie i charakter obrażeń oraz zabrudzeń świadczą o tym – pisze Kawecki – że przełamywano jej opór poprzez przytrzymywanie za ramiona, przewracano na ziemię, włóczono po niej, być może jednocześnie zdzierając z niej odzież i obuwie. Niewykluczone, że odbyto z nią stosunek lub stosunki płciowe, a następnie spowodowano rozległe obrażenia pochwy, odbytu i krocza poprzez wkładanie z dużą siłą narzędzi tępych, tępokrawędzistych. Narzędziem takim mogła być ręka i palce. Charakter tych ostatnich obrażeń świadczy o działaniu sprawcy ze szczególnym okrucieństwem".
Do raportu dołączono jeszcze trzydzieści sześć zdjęć wykonanych w czasie sekcji.
Ślady przemocy są widoczne na każdym fragmencie ciała dziewczyny.
*
Już w domu Jadwidze przychodzi do głowy, że może to jednak nie Małgosię widziała pod stodołą. Krzysztof też już nie jest pewien. Jedzie do Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu. Wchodzi do poniemieckiego budynku z czerwonej cegły, spotyka policjanta.
– Przyjechałem zidentyfikować zwłoki – mówi, chociaż nikt go w tej sprawie nie wzywał. Ale właśnie skończyła się sekcja, ciało wyjeżdża z sali. Krzysztof patrzy na niebieskie prześcieradło. Nagle wysuwają się spod niego ciemne włosy i fragment twarzy.
– To ona – mówi do siebie. Odwraca się, znowu płacze.
Nie wie, co powie Jadwidze. Ona cały czas wierzy, że córka zaraz wróci. Krzysztof zresztą też wpatrywał się w drzwi, jakby miała się w nich pojawić. Ból, gdy dociera do nich, że tak się nie stanie, jest nie do zniesienia.
*
Długie, ciemne włosy Małgosi znów są uczesane. Odświętna sukienka, kremowe buty na niewielkim obcasie, Jadwiga wiesza na jej szyi perełki. Do trumny wkłada jeszcze książeczkę z Pierwszej Komunii i plastikowe kwiaty.
Kościół jest pełen, wokół grobu też tłum. Rodzina, koledzy ze szkoły, sąsiedzi, mieszkańcy Jelcza, zwykli ciekawscy. O śmierci dziewczyny napisano w lokalnej gazecie. Niby anonimowo, ale niektórzy kojarzyli ją albo jej rodziców. Plotki krążą zresztą po Jelczu i Miłoszycach, nie ma chyba nikogo, kto nie słyszałby o brutalnej zbrodni. Coraz to pojawiają się kolejne wstrząsające szczegóły, w których prawdziwość nie wnikano. Chętnie jednak powtarzano, że została zgwałcona butelką albo petardą.
Usypany z ziemi grób szczelnie zasłaniają kwiaty. Po pogrzebie koledzy Małgosi ze szkoły robią sobie przed nim zdjęcie.
Miłoszyce. Krzyż upamiętniający śmierć Małgorzaty i posesja od strony ulicy Ogrodowej. Fot. Kornelia Głowacka-Wolf / Agencja Wyborcza.pl
Wszyscy się rozchodzą, kiedy do Jadwigi podchodzi nieznajoma.
– Niech się pani przejdzie po Miłoszycach – mówi. – Matce ludzie powiedzą, kto jest mordercą.
Prokurator Sobieski do mowy końcowej przygotowuje się skrupulatnie. Nie może być za długa, ale musi wymienić wszystkie dowody, pokazać drobiazgowość śledztwa.
Mówi o obrażeniach Małgosi i jak do nich doszło. Okrucieństwo sprawców zestawia ze śladami, które zostawili na ubraniach dziewczyny.
Sobieski wie, że musi być stanowczy. Tu nie ma miejsca na wątpliwości.
– W którą stronę przechyliłaby się waga Temidy, kiedy położylibyśmy na niej te wszystkie dowody biologiczne, a po drugiej stronie gołosłowne zapewnienia oskarżonych, że są niewinni? Powtarzali jak mantrę, że tego nie zrobili, licząc zgodnie z tym, co powiedział Joseph Goebbels, że "kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą". Ale te dowody na to nie pozwolą, ich nie da się podważyć. Dzięki nowoczesnej biologii i umiejętnościom biegłego wiemy, że to są sprawcy zabójstwa Małgosi – mówi.
Przypomina, że gdy doszło do morderstwa, Norbert Basiura nie był szanowanym strażakiem, ale miał na koncie pobicie i zastraszanie.
– Mataczył w sprawie, wskazując, że potencjalnym sprawcą może być mężczyzna, z którym konkurował o względy obecnej żony. Przekonywał też, że przez współpracę z organami ścigania został pobity i był zastraszany, a nie wiedział o tym nawet jego przyjaciel – Sobieski podkreśla też, że biegła oceniła zeznania jako niewiarygodne. A obrona o to nawet nie dopytała.
O Irku prokurator mógłby długo mówić. To upodobanie do gryzienia, ślady szczęki, historie kobiet, które gwałcił jak Małgosię.
– Nie ma chyba wątpliwości, co zrobiłby, gdyby wyszedł na wolność – podkreśla.
Aż się wzdryga, gdy myśli, że ktoś mógłby tak skrzywdzić jego córki. Niedługo będą w wieku Małgosi.
Raz po raz wraca do niej w mowie końcowej. Że miała czarną sukienkę, którą zapamiętali świadkowie. Że padła ofiarą polowania. Że ślady zostawione na sukience pozwoliły zatrzymać sprawców.
Ireneusz M., skazany za brutalny gwałt i zabójstwo w Miłoszycach Fot. Fot . Krzysztof Ćwik / Agencja Wyborcza.pl
– Została zostawiona na nieoświetlonej części podwórka, gdzie nie była widoczna z żadnej strony. Gdyby sprawcy chociaż zostawili uchyloną bramę, może mogłaby się przeczołgać, może ktoś by ją znalazł i ta historia miałaby inne zakończenie. Oskarżeni nie są upośledzeni umysłowo. Musieli przewidzieć jej śmierć. Nie pomogli jej jednak, by uniknąć odpowiedzialności karnej – mówi prokurator. Kończy emocjonalnie: – Dla zaspokojenia potrzeby seksualnej zgwałcili dziewczynkę, która miałaby dzisiaj trzydzieści dziewięć lat. Mogłaby się cieszyć z bycia żoną, matką.
Sobieski chce dwudziestu pięciu lat więzienia dla Basiury i dożywocia dla M. Irek udowodnił, że resocjalizacja na niego nie działa.
*
– Chciałabym zacząć od smutnej refleksji, że sąd nie dopuścił wniosków dowodowych obrony. I tak ten proces wyglądał od początku. Byle szybciej, byle do przodu – zaczyna swoją mowę końcową Renata Kopczyk, obrończyni Basiury. I przekonuje: – Badania DNA to jedyne dowody przeciwko oskarżonym, ale ze względu na związane z nimi wątpliwości nie mogą przesądzać o winie. Nie chciałabym, żeby historia sprzed dwudziestu lat miała swój kolejny etap za dwadzieścia lat. A już raz mieliśmy w tej sprawie taką sytuację.
Wymienia te wątpliwości, m.in. fakt, że na rajstopach ofiary zdegradowało jej własne DNA, a to zbieżne z kodem Basiury zachowało się w czystej postaci.
Zwraca też uwagę, że nikt nie widział Norberta w pobliżu podwórka, gdzie znaleziono ciało Małgosi. Co więcej, żaden ze świadków nie potwierdził, że oskarżeni się znają, jak więc mieli razem zaplanować tę zbrodnię.
– Ten proces, podobnie jak proces Tomasza Komendy, ma charakter poszlakowy. Warunkiem koniecznym jest jednak, by między poszlakami istniał związek przyczynowo-skutkowy. Tu takiego logicznego związku nie ma – mówi Renata Kopczyk. Kończy łacińską sentencją: – To, co od początku jest wadliwe, przez upływ czasu nie stanie się prawdziwe.
Mecenas Tomasz Stykała, obrońca Irka, uderza w podobne tony: – Musimy odpowiedzieć na pytanie, jak powinien wyglądać wymiar sprawiedliwości, a jak wygląda i do jakich tragedii prowadzi. Dzisiaj nie wiemy wiele więcej niż w pierwszym procesie. Oskarżyciel powtarza "DNA", ale nie wspomina, że jest to dowód pośredni, który musi być powiązany z resztą materiału dowodowego.
Mecenas Stykała przekonuje też, że o żadnym modus operandi Ireneusza nie może być mowy, bo pozostałe pokrzywdzone przez niego kobiety nie były ani nieletnie, ani nie były dla niego obce, przeciwnie, były znajomymi, konkubinami.
Kpi, czy naprawdę prokuratura wierzy, że ktoś, kto chce zgwałcić, przedstawiałby się prawdziwym imieniem.
Podaje także w wątpliwość klasyfikację czynu.
– Czy sprawcy na tym ciemnym podwórku naprawdę wiedzieli, jakie obrażenia jej zostawili? Czy mogli wiedzieć, że będą dla niej śmiertelne, jeżeli – tak jak mówił prokurator – Małgosia wcześniej się broniła?
On również podważa rzetelność badań DNA, a także przywołuje opinie biegłych, według których ślady odcisku szczęki nie mogą być traktowane jako dowód.
– Naszego sądu nie stać na kolejną kompromitację – podsumowuje Stykała, wnosząc o uniewinnienie.
Wszyscy się spodziewają, że jego klient będzie mówił długo, może nawet nie zdążą na tym posiedzeniu. Ale Irkowi starczają dwie godziny, raz po raz powtarza, że jest niewinny.
– Dwadzieścia lat temu wrabiali Komendę, a teraz wrabiają mnie.
Norbert Basiura przemawia krótko: – Stoję tu przed państwem i powtarzam, że jestem niewinny. Tak, byłem na tej dyskotece. Tak, sprzedawałem bilety. Ale nie znam Małgorzaty, nigdy nie wyprowadziłem jej z dyskoteki ani nie zgwałciłem.
Dawna dyskoteka Alcatraz w Miłoszycach. Fot. Tomasz Pietrzyk / Agencja Wyborcza.pl
*
25 września 2020 roku na pierwszym piętrze Sądu Okręgowego we Wrocławiu jest tłoczniej niż zwykle. Przed salą, w której widownię oddziela kuloodporna szyba, stoją policjanci. Nieco dalej bracia Tomka, po drugiej stronie rodzice Małgosi. Jadwiga w ciemnych okularach i eleganckiej garsonce, Krzysztof w ciemnej koszuli.
Chociaż dzień jest ciepły, obydwoje mają na dłoniach czarne skórzane rękawiczki.
Sobieski zaraz zwraca na nie uwagę. Kojarzą mu się z przestępcami, których zamyka. "Co oni kombinują?" – myśli. Boi się, że mogą się rzucić na oskarżonych. Albo na niego.
Plotkuję z kolegami z innych redakcji. Główny temat: jaki będzie wyrok.
– Powinni umorzyć ze względu na brak wystarczających dowodów – mówi jedna z dziennikarek, która regularnie bywała na rozprawach.
Kolega dodaje: – Przez sprawę Komendy sędzia będzie się bał.
Ale pojawiają się też głosy, że przy takich dowodach muszą zapaść wyroki skazujące. Tylko pytanie, czy Norberta sąd potraktuje jak Irka. Strażak cieszy się większą sympatią wśród dziennikarzy.
Stoi w pobliżu, mam nadzieję, że nie słyszy naszych rozmów. Z głową pochyloną w dół wygląda jednak na całkowicie pogrążonego w swoich myślach. Trzyma się blisko Renaty, jakby chciał się za nią schować. Powiedziała mu wczoraj, żeby zabrał ze sobą szczoteczkę do zębów, bo wszystko się może zdarzyć. Ale on nie chciał przygotowywać się do aresztowania, woli wierzyć, że wróci do domu, do Kamili i dzieci. Renata dyskretnie przekazuje mu więc nową szczoteczkę.
– Na wszelki wypadek.
Irka doprowadzają z aresztu, czekamy już tylko na niego. Wchodzi w otoczeniu policji. Obok siada Norbert. Przed nimi Kopczyk i Stykała. Ławki naprzeciwko nich zajmuje Sobieski i rodzice Małgosi.
My kłębimy się po obydwu stronach szyby. Kamery, aparaty i telefony są skierowane na sędziego.
– To nie była łatwa decyzja, czuliśmy na sobie jej ciężar. W tej sprawie niesłusznie skazano Tomasza Komendę, teraz też najłatwiej byłoby wydać wyrok uniewinniający. Jako funkcjonariusze publiczni nie możemy jednak uciekać od trudnych decyzji, a wszyscy – poza jedną ławniczką – wydaliśmy ten wyrok z przekonaniem, że wina nie budzi wątpliwości – mówi sędzia Marek Poteralski.
Podkreśla, że o winie oskarżonych świadczą przede wszystkim ślady biologiczne, które po latach udało się odkryć na ubraniach Małgorzaty.
– To jednoznaczne dowody wskazujące przynajmniej na sprawstwo gwałtu. Biegli ocenili je na ekstremalnie mocne w przypadku Basiury i bardzo mocne w przypadku M. – przypomina sędzia Poteralski i zaznacza, że nie można rozgraniczyć gwałtu od zabójstwa. – Małgorzata nie próbowała ani się ubierać, ani uciekać. Oskarżeni, zostawiając ją leżącą na ziemi, musieli więc przewidywać, że wydarzy się najgorsze. A oni jakby nigdy nic wrócili na dyskotekę. Mieli czas na refleksję, mogli chociażby wykonać telefon na pogotowie. Nie zrobili nic.
Obydwu oskarżonych sąd skazuje na dwadzieścia pięć lat więzienia.
Irek kręci głową z oburzeniem. Norbert płacze. Policjanci zakuwają go w kajdanki.
*
Rodzice Małgosi podnoszą w górę dłonie w czarnych rękawiczkach. To Krzysztof wpadł na ten pomysł. Zrobią to co dwaj czarni biegacze na igrzyskach olimpijskich w 1968 roku. Dla nich było to wołanie o sprawiedliwość dla krzywdzonych Afroamerykanów. Oni chcą sprawiedliwości dla Małgosi.
Nie brali nawet pod uwagę, że wyrok może być inny. Skazanie Basiury i M. nie przynosi im jednak ulgi.
– Oni powinni zostać zatrzymani dwadzieścia lat temu. Tylko nikomu się nie chciało otworzyć sejfu, a tam było wszystko. Sami osobiście zabezpieczyliśmy ubrania Małgosi. Czego nikt wtedy nie zrobił. A kto był wówczas prezydentem, kto się na niej promował? Lech Kaczyński. On tuczył się na moim dziecku, a nie pozwolił przebadać tej sukienki – denerwuje się Krzysztof, gdy przed salą rodziców zatrzymują dziennikarze. – Dlaczego musieliśmy czekać dwadzieścia lat, żeby takie bydło miało czas się ożenić, spłodzić dzieci, wybudować dom, a myśmy ginęli i giniemy nadal. Ale widocznie Małgosia czuwa nad nami. Ja już miałem dawno umrzeć, ale żyję, dla tej chwili też. Dzięki temu sądowi, że jednak rozeznał te dowody, które są naprawdę ważne i prawdziwe. DNA jest święte, tego nikt nie jest w stanie ruszyć.
Prycha, że żadna to zasługa Sobieskiego i Remika.
– To ta sama banda, niby wielką robotę zrobili, a te dowody cały czas leżały w szafie i trzeba było je tylko zanieść do laboratorium.
Krzysztof i Jadwiga krzyczą jedno przez drugie. O Ziobrze, który od początku żyje na Małgosi. I filmie o ich córce.
– Chcecie pokazać prawdziwą tragedię małżonki? – zwraca się do kamer Krzysztof.
– To do kina, idźcie do kina – krzyczy Jadwiga.
– Niech Ziobro raz na zawsze odp****oli się od mojego dziecka, niech nie robi już konferencji, niech już nie mówi o benedyktyńskiej pracy. To są nasze dowody, a oni sobie film nakręcili – denerwuje się Krzysztof.
Jadwiga go przekrzykuje: – I zapytajcie Sobieskiego, co mi włożył do grobu.
Podchodzi do dziennikarzy, zaraz znowu się odwraca. Miota nią wściekłość.
– Ja nie wiem, kogo ja pochowałam. Trumnę pochowałam – krzyczy, a głos jej się załamuje. Bierze Krzysztofa pod rękę.
– Tyle wam starczy – mówi ojciec Małgosi, idąc z Jadwigą w stronę wyjścia. Na końcu korytarza jeszcze się obraca i krzyczy w naszą stronę: – A Głuszak to jest padlina. Wstydzilibyście się za niego.
Dziennikarz TVN wiedział, że rodzice Małgosi mogą go zaatakować. Obwiniają go o film, chociaż to nie on za niego odpowiada. Mają do niego pretensje o materiały dotyczące Tomka, a przecież robił tylko swoją robotę. Słyszał już ich zarzuty, dostał je nawet listownie, ale milczy. Chce uniknąć publicznej afery, dlatego z sądu wychodzi pierwszy.
*****
Trzy tygodnie przed wyrokiem sądu apelacyjnego Norbert zaprasza mnie do swojego domu. Na podwórku wita mnie pies w typie maltańczyka, w domu przeciąga się kot brytyjczyk. Norbert chwali się, że sam wszystko zbudował, urządzali się razem z żoną. Wszystko jest tu jak od linijki. Tu kwiatek, tam świeczka.
Fotoreporter Tomek Pietrzyk szuka dobrych kadrów, a Norbert przebiera się w elegancką koszulę. – Kota nie może być na zdjęciu, jest córki, byłaby zła, że wykorzystuję jego wizerunek – mówi. Staje przy oknie, potem pozuje jeszcze przed domem. Wygląda na przejętego.
Norbert Basiura, prawomocnie skazany za gwałt i morderstwo na 15-letniej Małgosi w Miłoszycach na 15 lat więzienia. Nie przyznaje się do winy Fot. Tomasz Pietrzyk / Agencja Wyborcza.pl
– Boi się pan więzienia? – pytam, gdy w końcu siadamy na dużym skórzanym narożniku w salonie.
– Staram się o tym nie myśleć.
– Da się?
– Nie dałbym rady myśleć negatywnie. Człowiek by zwariował. Wystarczająco dużo jest bieżących problemów, po co jeszcze tworzyć scenariusze i gdybać. Nic się jeszcze nie wydarzyło.
– Jak to nic? Sąd okręgowy skazał pana na dwadzieścia pięć lat więzienia.
– Mam nadzieję, że sąd apelacyjny mnie uniewinni.
– A dowody?
– Chyba nie powinienem tego mówić… Ale przecież DNA mogło się tam znaleźć w inny sposób.
– Sugeruje pan, że ktoś je podrzucił?
– Tego nie możemy napisać. Zresztą nie wiem, naprawdę nie wiem. Sam cały czas się zastanawiam, dlaczego właśnie mnie to spotkało. Ale od początku w tej sprawie działy się wokół mnie dziwne rzeczy. Będę walczył do końca. Pójdę do Sądu Najwyższego, są jeszcze instytucje unijne. Nie poddam się. Tutaj wszyscy mnie wspierają. Rodzina, przyjaciele, znajomi, chłopaki z pracy, sąsiedzi. Moje zatrzymanie to był dla nich szok. Nikt nie uważa, że jestem sprawcą, znają mnie z innej strony. Tego, który każdemu pomoże, a nie krzywdę zrobi. Zresztą niech pani żony zapyta. Czy ja bym potrafił ją okłamać.
– Potrafiłby? – pytam Kamili, która gotuje w kuchni obiad.
– A gdzie tam – macha ręką. – Ja po nim zawsze widzę, jak coś kręci. Nic przede mną nie ukryje. Ja wiem, że on jest niewinny. Tylko w ten nasz wymiar sprawiedliwości nie wierzę. Śledzę, co się dzieje. Swoich sędziów usadzają, a Ziobro to żadnych oporów nie ma. I tutaj też znalazł sobie kozła ofiarnego. Człowiek nie interesował się polityką, a teraz ona zainteresowała się nim. Najstraszniejsze, że oni wszystko mogą zrobić, prawda nikogo nie interesuje. W takim kraju przyszło nam żyć.
Miłoszyce. To tu, w klubie Alcatraz bawiła się w sylwestrową noc Małgosia. Teraz w budynku mieści się świetlica KORNELIA GŁOWACKA-WOLF
*
We wtorek 30 listopada 2021 roku dziennikarzy wita wywieszona na drzwiach sądu apelacyjnego kartka z wydanym dzień wcześniej zarządzeniem prezesa Bogusława Tocickiego: "W związku ze wzrostem liczby zachorowań pracowników Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu, w tym szczególnie pracujących w budynku przy ul. Energetycznej, zarządzam unieważnienie wszystkich wejściówek wydanych dla publiczności uprawniających do udziału w rozprawach w dniach 30 listopada 2021 roku i 1 grudnia 2021 roku w sprawie II AKa 66/21".
Za tą sygnaturą kryje się sprawa zbrodni miłoszyckiej.
Jesteśmy wściekli, bo właśnie zaczynają się mowy końcowe. Kpimy, że zagrożenie epidemiczne dotyczy tylko dwóch dni i tylko tej rozprawy. Dopytuję w biurze prasowym, dlaczego w takim razie nie mogą udostępnić nam transmisji, ale słyszę tylko, że "taka jest decyzja" oraz że "zarządzenie jest obowiązujące i nie zostanie zmienione".
Po rozprawie rozmawiam i z prokuratorem, i z obrońcami. Wszyscy są zdziwieni, że sąd nas nie wpuścił. Mam nadzieję, że na mowach końcowych się skończy i nie zostanie jeszcze ogłoszony wyrok. Ale już w środę po południu dostaję SMS, że zaczęły się obrady i być może będzie wyrok. Przy laptopie czekam na informacje, by jak najszybciej opublikować newsa, kolega poszedł pod sąd, żeby spróbować kogoś złapać, może zrobić zdjęcie.
*
Rodzice Małgosi wychodzą po rozprawie zrezygnowani, wszystko już im jedno, wracają do domu. Irka – mimo jego protestów – policjanci odwożą do aresztu.
Półtorej godziny później w sądzie nikogo już nie ma – inne sprawy dawno się skończyły. Na korytarzu czekają tylko Sobieski, Kopczyk, Stykała i Norbert.
W końcu sąd wznawia obrady.
Cezariusz Baćkowski mówi krótko. Wyrok skazujący podtrzymuje, uzasadniając go siłą dowodów z badań genetycznych. Obniża jedynie karę dla Norberta Basiury do piętnastu lat więzienia.
– Niższy wymiar kary spowodowany jest jego dobrym sprawowaniem w ostatnich latach – tłumaczy.
Sobieski oddycha z ulgą, że nie ma uniewinnienia.
Renata odbiera gratulacje od kolegów adwokatów, że udało jej się obniżyć wyrok, ale jej to nie cieszy.
– Albo jest niewinny, albo winny, a sąd się bawi w półśrodki – denerwuje się.
Dzwonię do Norberta. Płacze do słuchawki.
– Chciałem uniewinnienia i taki wyrok byłby według mnie najbardziej słuszny, bo ja tego nie zrobiłem. Ale taki mamy wymiar sprawiedliwości. Ciężko jest, bardzo ciężko. Jestem w takim stanie, że nie dam rady teraz rozmawiać. Chcę już tylko wrócić do domu, do żony i dzieci. Idę właśnie na pociąg.
W domu przytula się do Kamili.
– Będziemy dalej walczyć – mówi do niego.
P.S. Sąd Najwyższy zaplanował kasację na 26 października 2023 roku.
Autopromocja: książka Ewy Wilczyńskiej "Dziewczyna w czarnej sukience. Historia zbrodni miłoszyckiej" (Wydawnictwo Agora) dostępna w księgarniach stacjonarnych i online: zamów tutaj oraz pobierz w formie ebooka. Premiera: 6 września.