Oczywiście, że tak. Korzystanie z feminatywów jest jak najbardziej poprawne. Polszczyzna jest językiem fleksyjnym, więc to, że mamy nazwy męskie i nazwy żeńskie wynika bezpośrednio z jej struktury. Tworzenie tych nazw nie jest zatem niczym błędnym.
Jeśli chodzi o samą szpieżkę, pamiętamy ze szkoły podstawowej, że "g" wymienia się na "ż". W przypadku szpieżki obowiązuje więc ta sama zasada co np. Norweg - Norweżka, psycholog - psycholożka, filolog - filolożka. Zresztą, niegdyś funkcjonowała też forma szpiegini, można było się z nim czasem zetknąć w prasie i literaturze sprzed kilkudziesięciu lat.
Niegdyś funkcjonowała forma szpiegini Martyna F. Zachorska
Przede wszystkim dlatego, że coraz więcej kobiet chce, aby określać je, używając właśnie takich form. Zawsze warto przychylać się do próśb drugiej osoby, jeśli chodzi o język, bo to po prostu wynika z kultury osobistej. Feminatywy są czymś normalnym w języku polskim, więc dlaczego by nie używać ich w odniesieniu do każdego zawodu? Przecież w dzisiejszych czasach kobiety wykonują większość zawodów na równi z mężczyznami i nie ma żadnych przeszkód, żeby były adwokatkami, inżynierkami, chirurżkami. Równość płci w dostępie do profesji jest faktem, więc dlaczego język miałby tego faktu nie odzwierciedlać?
Język służy nam do opisywania rzeczywistości i warto zadbać o to, żeby tę rzeczywistość opisywał jak najbardziej precyzyjnie. A do opisywania świata w sposób precyzyjny mogą nam służyć właśnie feminatywy. Jak mówimy o tym, że ktoś wziął ślub z prawnikiem, to człowiek się zastanawia, czy wziął ślub z mężczyzną, czy z kobietą. Może to być istotne. Weźmy nawet przypadek prawicowego polityka znanego z homofobii, który - jak głosiły internetowe nagłówki - wziął ślub z prawnikiem. Ślub wziął oczywiście z prawniczką, no ale kilka memów zdążyło już powstać.
Informacja o ślubie Krzysztofa Bosaka bez feminatywów Reddit
To działa właśnie w dwie strony. My kształtujemy język, ponieważ język nie jest tworem trwałym i danym nam odgórnie. Jest czymś, co cały czas się zmienia i to właśnie my go zmieniamy poprzez używanie go - mówiąc i pisząc. Jednocześnie język ma wpływ na nas, czyli właśnie kształtuje rzeczywistość. Podsumowując: my kształtujemy język, a on kształtuje nas.
To widać np. w badaniu "Narysuj naukowca". Zostało ono opracowane przez Davida Chambersa w latach 80. XX wieku w Stanach Zjednoczonych, a później dotarło do wielu krajów na całym świecie, w tym do Polski. To badanie polega na poproszeniu dzieci o narysowanie albo "naukowca" lub "osoby zajmującej się eksperymentami naukowymi". Jak się okazuje, słysząc polecenie "narysuj naukowca", większość dzieci rysuje mężczyznę.
W 2022 roku grupa BNP Paribas przeprowadziła to badanie na 248 uczniach i uczennicach szkół podstawowych z Polski. Wyniki? 80 procent dzieci poproszonych o narysowanie naukowca rysuje mężczyznę, a jeśli chodzi o grupę kontrolną, czyli tę, w której dzieci zostały poproszone o narysowanie osoby zajmującej się eksperymentami naukowymi, 63 procent dzieci rysuje mężczyznę. Widoczna jest zatem różnica w odbiorze tych komunikatów.
Kiedy słyszymy formę męską, która jest formą generyczną, czyli odnoszącą się do obu płci, okazuje się, że w praktyce ona wcale nie odnosi się tak do końca do obu płci, bo na poziomie podświadomym kojarzy się nam z mężczyzną. Słysząc formę "naukowiec", myślimy o panu z długą brodą w okularach i w białym kitlu, zaś słysząc "narysuj osobę" - patrząc na te badania - 20 proc. więcej dzieci rysuje wtedy kobietę. Widać więc jak duży wpływ na to, jak myślimy, ma język. My nie myślimy żadnymi abstrakcyjnymi obrazami, tylko właśnie językiem.
Oczywiście należy zaznaczyć, że jeśli jakaś osoba nie chce, żeby używać wobec niej danej formy, np. jeśli kobieta nie chce, żeby mówić o niej, chociażby, psycholożka, to oczywiście ma do tego pełne prawo. W takim przypadku opiszemy ją jako psychologa. Jeśli chcemy być inkluzywni, nie możemy niczego wprowadzać na siłę i powinniśmy przychylać się do językowych próśb naszych rozmówców. Natomiast rzeczywiście warto się zastanowić, dlaczego te żeńskie formy nam się kojarzą w taki, a nie inny sposób, i dlaczego uważamy, że one nam umniejszają.
Najczęściej jest tak, że my podświadomie utożsamiamy kobiecość z czymś gorszym, a męskość z czymś lepszym, bo tradycyjnie ta sfera prestiżu, pieniędzy, wykształcenia, władzy, kojarzyła się właśnie z mężczyznami. Do kobiet należały "niższe" strefy domowe i te, w których można wykazać się opiekuńczością, uczuciowością, troską o innych, co niekoniecznie wiązało się z dużymi pieniędzmi czy prestiżem.
Zauważmy, że i dziś, zawody, które kojarzą się z pracą opiekuńczą tj. pielęgniarka, niania czy wychowawczyni, są absolutnie akceptowalne w wersji żeńskiej i nikt raczej nie mówi o pani pielęgniarz, pani niań, pani wychowawca. Tutaj feminatywy są czymś naturalnym. Problem pojawia się, gdy mówimy o zawodach bardziej prestiżowych i/lub zdominowanych przez mężczyzn. Zawód "psycholog" jest zdominowany przez kobiety, w opinii wielu osób jest też dość prestiżowy. Możliwe, że właśnie z tego powodu feminatyw "psycholożka" jeszcze do niedawna budził aż tak duże kontrowersje, a dyskusja na ten temat, choć już mniej żarliwa, wciąż trwa. Z kolei nauczanie w szkole, czym również częściej zajmują się teraz kobiety, choć wymaga wyższego wykształcenia, to obecnie nie jest w żadnym stopniu prestiżowe, a co więcej - jest niskopłatne.
Uprzedzenia wobec feminatywów głównie biorą się więc z tego, że kojarzą się z żeńskością, a żeńskość kojarzy się z czymś mniej prestiżowym niż męskość. Jest to rzecz głęboko zakorzeniona w społeczeństwie i przyjęło się, że kobiety, chcąc uchodzić za bardziej kompetentne, muszą zakładać na siebie ten "językowy garnitur". Na marginesie, profesorka Małgorzata Fuszara wiele razy mówiła, że osoby, które sprzeciwiają się teorii gender, notorycznie "zmieniają" jej płeć językowo, nazywając ją profesorem. Wracając, zawsze warto się zastanawiać nad swoimi uprzedzeniami, nie tylko w przypadku feminatywów, ale i ogólnie - do pewnych grup społecznych, do jakiegoś rodzaju przekonań. To zawsze jest dla nas cenne.
Myślę, że każdego twórcy ten temat dotyczy w mniejszym lub większym stopniu. Kiedy np. udzielam wywiadu jakiemuś dużemu medium, zawsze jest mnóstwo hejterskich komentarzy. Często są one bardzo wulgarne, odnoszące się do wyglądu, do domniemanego życia seksualnego bądź jego braku.
Myślę, że to rzeczywiście jest jedna z kwestii, która powstrzymuje wiele kobiet przed stosowaniem feminatywów, bo ten hejt rzeczywiście jest bardzo widoczny w przestrzeni medialnej. Wystarczy użyć w tytule artykułu słowa "psycholożka", aby mieć pod tym artykułem mnóstwo komentarzy nieodnoszących się zupełnie do treści, tylko właśnie do tego wyrazu "psycholożka". One zawsze są takie same - "psycholożka to dalej nie czytam", "psycholożka loszka" i inne takie śmichy-chichy. Natomiast, czy jest tak w codziennym życiu? Bywa, oczywiście, ale myślę, że w życiu realnym feminatywy budzą coraz mniej kontrowersji.
Wyśmiewanie feminatywów oczywiście pojawia się w manosferze. Bardzo często znajdziemy tam neologizmy tj. człowiekini, człowieczka, doktoressa. Jest też wyśmiewanie nazwisk. Natomiast w manosferze ogólnie kobiecość jest przedstawiana jako coś gorszego, więc tutaj nie ma różnicy czy to są feminatywy, czy to jest urlop menstruacyjny, edukacja seksualna czy samodzielne macierzyństwo. To wszystko, co jest związane z kobiecością, z kobiecą fizjologią, jest postrzegane w manosferze jako coś gorszego. Tutaj feminatywy są elementem takiego specyficznego dyskursu wyśmiewającego kobiety. Tu kobiety nazywa się femoidami, czyli połączenie słów: female (kobieta - red.) i android, pisze się o nich p0lki, julki itd. W przypadku mężczyzn jest mowa natomiast o samcach alfa, chadach, beciakach, beta bankomatach itd. W manosferze jest mnóstwo specyficznych neologizmów, czy też pojęć zapożyczonych ze słownika biologii, psychologii ewolucyjnej. Bardzo dużo jest takich właśnie quasi-naukowych terminów. Często ten dyskurs brzmi jak połączenie biologii z matematyką i psychologią ewolucyjną, bo tam te relacje damsko-męskie są wepchnięte wręcz w ramy matematyki. Mówi się o wysokowartościowych kobietach i mężczyznach, "oblicza się", kto się z kim wiąże i dlaczego. Wszystko jest wpisane w pewne schematy, z których nie można się wyłamać - oni twierdzą, że po prostu kobiety myślą w taki sposób, mężczyźni w taki, i zawsze ta ich prawdziwa natura z nich wyjdzie.
Ja to odbieram jako sprowadzanie ludzi do zwierząt i ignorowanie kultury, którą ludzie zbudowali na przestrzeni wieków. Jest to takie prymitywne podejście do związków, bo jednak ludzie, w przeciwieństwie do zwierząt, mają umiejętność myślenia krytycznego, myślenia abstrakcyjnego. To jest coś, co odróżnia ludzi od zwierząt. My możemy panować nad instynktami. Manosfera natomiast bardzo mocno te instynkty podkreśla i pisze np. o związkach starszych mężczyzn z nastolatkami, o zapładnianiu jak największej liczby kobiet, potępia samotne macierzyństwo itd. To jest wręcz kuriozalne podejście. To sprowadzanie ludzi wyłącznie do instynktów, do mózgu gadziego i całkowite ignorowanie kultury i możliwości panowania nad popędem.
Myślę, że jeśli chodzi o słowo "julka", to ono już zupełnie zatraciło swój pierwotny kontekst. Już raczej nikt nie pamięta, a nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że ono wyszło ze środowiska manosfery, czy środowiska skrajnej, mizoginistycznej prawicy. Jest to określenie, które dołączyło do takich określeń jak: Janusz. Grażyna, Seba, Karyna, Brajan, czyli określeń jakichś archetypów Polaków i Polek za pomocą imion.
Natomiast myślę, że manosfera ma zdolności do tworzenia virali (treści, które się w błyskawiczny sposób rozprzestrzeniają w internecie - red.). Tak było chociażby ze słowami, które w ubiegłym roku dostały się do finału plebiscytu Młodzieżowe Słowo Roku. Były tam słowa "gigachad" i "łymyn", czyli wyrazy, które swoje początki mają w manosferze, a które przedostały się do mainstreamu dzięki temu zaangażowaniu manosfery w głosowanie. Tak samo było z "julką". Grupa, która zgłosiła to słowo, była bardzo zorganizowana, a osoby odpowiedzialne za plebiscyt wręcz zostały zasypane tymi głosami na "julkę". Specjalnie wtedy tego konkursu nie rozstrzygnięto. Też po drugiej stronie była propozycja słowa "kuc", określającego wyborcę Konfederacji. Tu również kapituła się nie zgodziła na umieszczenie tego wyrazu na liście dostępnych wyrazów do głosowania. To jest przejaw szufladkowania, kategoryzacji różnych grup, osób, wyborców. I te słowa istnieją po obu stronach. Natomiast jest to rzecz naturalna, że próbuje się wyśmiać oponentów politycznych.
Tak, te są związane z ideologią, z mizoginią. "P0lka" to nie jest każda Polka, tylko konkretny, specyficzny typ kobiety. Np. jedną z jej "cech" jest to, że podejmuje aktywności seksualne z wieloma partnerami. Często pojawia się tu wątek Erasmusa i współżycia z mężczyznami czarnoskórymi czy też pochodzącymi z południa Europy ("seks z Mokebe i Enrique"). Proszę wybaczyć, ale zawsze mnie śmieszy, jak widzę teksty o "p0lkach", które masowo wracają z Erasmusów w ciąży. Osobiście nie znam ani jednego takiego przypadku, a znam wiele osób, które brały udział w Erasmusie i nie wróciły w ciąży. Tak, jest to dowód anegdotyczny, jednak nie wydaje mi się, żeby to było zjawisko masowe, natomiast jako takie jest prezentowane w manosferze.
Tak. Myślę nawet, że przede wszystkim dobra organizacja. Kluczem jest zalewanie internetu swoją obecnością. Oni są bardzo dobrze zorganizowani, "umieją w internet". Jak np. organizują jakieś akcje protestacyjne, one się rozchodzą bardzo szeroko i często powodują dyskusje w mainstreamowych mediach.
Ostatnio o manosferze zrobiło się głośno za sprawą pewnego użytkownika Twittera, który spuścił w toalecie wkładkę higieniczną. Twitter absolutnie rozgrzał się do czerwoności, a temat podłapały ogólnopolskie media. Ten człowiek spuścił wkładkę w toalecie w akcie sprzeciwu wobec rzekomych przywilejów kobiet. Przywilejów, czyli różowych skrzyneczek, które zawierają podpaski, tampony, wkładki higieniczne dla kobiet, które nagle dostały miesiączki i nie mają przy sobie artykułów higienicznych. Zdarza się to szczególnie w przypadku nastolatek, które mają miesiączki nieregularne i czasem w szkole wstydzą się poprosić koleżankę czy pielęgniarkę o podpaskę. Taka różowa skrzyneczka jest dla nich ułatwieniem. To ważne także dla osób w kryzysie bezdomności i np. dla dziewczyn, które są wychowankami domów dziecka, a które borykają się z ubóstwem menstruacyjnym. Mężczyźni z manosfery sprowadzają ten problem jednak do jakichś przywilejów. Sprowadzają to do absurdu, mówiąc o darmowych prezerwatywach albo o darmowych golarkach w męskich toaletach, gdzie przecież prezerwatywy czy golarki nie wynikają z konieczności. Nie ma obowiązku uprawiania seksu i golenia brody. Jest to wybór danej osoby, natomiast miesiączka nie jest wyborem. Jest to coś, co jest elementem życia większości kobiet. Tak samo, jak obecność papieru toaletowego w toalecie nie jest przywilejem, tylko wynika z fizjologii i z potrzeby każdego człowieka, tak samo podpaski w toaletach damskich nie wynikają z przywileju, tylko z faktu, że połowa społeczeństwa miesiączkuje. Osoby, które postulują spuszczanie w toalecie podpasek, szkodzą tak naprawdę wszystkim, bo to zapycha rury. Nie bez powodu bardzo często w toaletach możemy spotkać się z kartkami ostrzegającymi przed wyrzuceniem podpasek do toalety. Natomiast tu mamy akcję prostacyjną przeciwko Polkom, a dokładniej, bo tak brzmiała ta nazwa, przeciwko "femoidom".
Niektórzy walczą z różowymi skrzyneczkami X.com/ Fot. Dawid Zuchowicz / Agencja Gazeta
Poprawność polityczna to określenie, które na przestrzeni lat bardzo mocno zmieniło swoje znaczenie. W USA i Wielkiej Brytanii w latach 50. i 60. XX wieku oznaczało osoby z lewicy, które nadmiernie przejmują się linią propagandową partii, są nadmiernie ortodoksyjne. Natomiast było to określenie autoironiczne. Lewicowcy mówili tak o innych lewicowcach, że są nadmiernie poprawni politycznie. Zmiany semantycznej ten zwrot doświadczył w latach 80. i 90., kiedy to amerykańska prawica była w zasadzie w kropce. Lewica wydawała się zwyciężać, bo osoby czarne zyskały prawa obywatelskie, osoby homoseksualne też zyskiwały coraz większą widoczność w mediach i przekonywały coraz większą liczbę osób do swoich praw, a kobiety dzięki drugiej fali feminizmu zyskały prawo do np. posiadania konta w banku, prawa do aborcji i antykoncepcji. To spowodowało, że prawica zaczęła organizować się coraz mocniej i planowała backlash, czyli taką kontrreakcję na zdobycze ruchu praw obywatelskich, bo niekoniecznie tu chodzi o lewicę, ale właśnie o ruch praw obywatelskich, praw człowieka. Bo powiedzmy sobie szczerze: prawo kobiet do posiadania konta w banku czy prawo osób czarnych do chodzenia do tych samych szkół co osoby białe, czy prawo do brania ślubów z osobami białymi, to nie są żadne polityczne kwestie. To kwestie praw człowieka. Republikanie chcieli jednak po raz kolejny przekonać do siebie wyborców i zmienić bieg rzeczy, i to właśnie poprawność polityczna stała się wtedy ich orężem w walce z lewicą.
To określenie w nowym znaczeniu pojawiło się na początku lat 90. Zostało spopularyzowane dzięki artykułowi w "The New York Times" Richarda Bernsteina. To on wprowadził to określenie pod strzechy i poprawność polityczna zaczęła właśnie oznaczać wszystko to, co znaczy dziś, czyli tak naprawdę wszystko, co się nie podoba prawicy. Bo jak wpiszemy tę frazę w Google, okaże się, że ona oznacza wszystko. Nie tylko zmiany w języku dokonywane celem nieurażania grup mniejszościowych, choć tak najczęściej kojarzy się poprawność polityczną, ale też na przykład zwiększenie widzialności osób czarnych w filmach, parytety, różowe skrzyneczki w toaletach, eksponowanie symboli innych religii obok krzyża, język inkluzywny czy walka z przemocą seksualną. To wszystko jest też nazywane poprawnością polityczną. Zatem widzimy, że to jest taki termin parasolowy, który może oznaczać wszystko. Jak coś znaczy wszystko, to nie znaczy nic tak naprawdę.
Warto tutaj dodać, że termin "poprawność polityczna" nigdy nie był postulowany przez samych zainteresowanych, czyli organizacje zajmująca się prawami człowieka czy walką o prawa mniejszości. Nigdy nikt nie powiedział: "Będziemy teraz walczyć o to, aby język był niewykluczający i nazwiemy to poprawnością polityczną". Nie, to oponenci języka inkluzywnego nazywają to poprawnością polityczną.
Taką pierwszą dyskusją na temat poprawności politycznej była dyskusja o zapobieganiu przestępstwom seksualnym na kampusach uniwersyteckich na początku lat 90. w USA. Wtedy mówiono o tym, że te akcje "Tylko tak oznacza tak" to jest poprawność polityczna. Mówiono, że zapobieganie gwałtom to jest poprawność polityczna. Zapobieganie gwałtom randkowym to jest poprawność polityczna. Dzisiaj najczęściej utożsamiamy poprawność polityczną ze zdobyczami feminizmu, ruchu na rzecz praw osób LGBT czy też ruchu antyrasistowskiego. A jeśli chodzi o język, istnieje coś takiego jak język inkluzywny, czyli język, który włącza i ma za zadanie nie dyskryminować osób z mniejszości. Nie ma to nic wspólnego z poprawnością polityczną jako takim straszakiem poprawności politycznej. To po prostu kwestia niedyskryminacji i kwestia kultury osobistej.
Przykładowo, jeśli mamy znajomego Macieja, który nie chce, żebyśmy się do niego zwracali "Maćku", to przychylamy się do jego prośby. Tak samo jest tutaj z grupami mniejszościowymi. Jeżeli osoby czarne nie chcą, żeby mówić o nich per murzyn tylko np. osoby czarne, czarnoskóre, ciemnoskóre, to dlaczego tutaj nie zastosować tej samej zasady? Jeśli osoba transpłciowa prosi, żeby używać jej preferowanego imienia, czy takich, a nie innych zaimków, to dlaczego się do tego nie przychylić? To jest po prostu kwestia kultury osobistej moim zdaniem. Jeśli chodzi o pomyłki np. imienia, mylić się też jest rzeczą ludzką, jednak pomyłki a świadome używanie błędnych form, to jest zupełnie co innego. Ludzie zmieniają imiona, zmieniają nazwiska. Jak koleżanka bierze ślub i zmienia nazwisko, to też bywa to trudne na samym początku, bo znaliśmy ją pod innym nazwiskiem. Ale jakoś nikt wówczas nie protestuje: "ja teraz będę mówić ci Kowalska, chociaż jesteś Nowak". Nikt w ten sposób nie reaguje na zmianę nazwiska czy imienia, o ile to nie dotyczy osób transpłciowych. Tylko wtedy podnosi się larum.
Feminatywy były obecne w języku polskim od zawsze, ponieważ jest to język fleksyjny. Kiedyś nie było ich po prostu tak dużo, jak dziś, dlatego, że kobiety nie miały tak szerokiego dostępu do życia publicznego, społecznego i zawodowego. Ta dyskusja na temat feminatywów toczy się od 120 lat, czyli od momentu, kiedy kobiety wywalczyły dostęp do edukacji uniwersyteckiej, a co za tym idzie - do wykonywania zawodów, które wcześniej były zarezerwowane tylko dla mężczyzn, np. do zawodów prawniczych. I tak o feminatywach jest raz głośniej, raz ciszej. Jedne kobiety chcą używać feminatywów, inne są im przeciwne, jeszcze innym jest to obojętne, czy powie się o nich "nauczycielka" czy "nauczyciel".
Dzisiaj za sprawą mediów społecznościowych ta dyskusja wydaje się bardzo burzliwa, wywołuje wręcz skrajne emocje. Myślę, że warto pamiętać o tym, że to nie są formy błędne. To są formy prawidłowe i mamy pełne prawo wybierać to, jak chcemy się określać - czy chcemy być psycholożkami czy psychologami, filologami czy filolożkami itd. Mamy też prawo do tego, żeby nie być hejtowane za nasze wybory, czy tu chodzi o wybór formy męskiej, czy o wybór formy żeńskiej. Zawsze mam takie dwie rady: mów i daj mówić innym oraz zauważ człowieka w drugim człowieku. To nie jest kwestia żadnej nowomowy, a kultury osobistej.
Przede wszystkim podkreślmy jeszcze raz to, że są to poprawne formy i nie ma przeszkód, żeby ich używać. Jeśli chodzi o argumenty "za", feminatywy zwiększają widoczność kobiet w przestrzeni publicznej i bardziej precyzyjnie oddają rzeczywistość - 51 procent społeczeństwa to kobiety, więc dlaczego to nie powinno być odzwierciedlone w języku? Feminatywy sprawiają, że zauważamy kobiety. Kiedy mówimy o naukowczyniach (w tym momencie autokorekta podkreśla mi to słowo na czerwono - red.), chemiczkach, astronautkach itd., pokazujemy dzieciom całe spektrum możliwości, jakie mogą mieć w przyszłości. Dzięki feminatywom w ofertach pracy kobiety chętniej aplikują na dane stanowisko. Według badania przeprowadzonego w 2021 roku przez grupę Pracuj.pl większość kobiet, bo około 83 procent, jest za tym, aby w ogłoszeniach o pracę stosować feminatywy na równi z formami męskimi, oczekuje ich stosowania. Feminatywy są też po prostu logiczne - nie ma powodu, dla którego miałyby istnieć "kelnerka" i "fryzjerka", ale już nie "pani adwokat" czy "pani fizyk".
***
Martyna F. Zachorska - językoznawczyni, autorka książki "Żeńska końcówka języka". Popularyzuje wiedzą o feminatywach (i nie tylko) na swoim Instagramie: paniodfeminatywow.
Polecane lektury od Martyny F. Zachorskiej:
Polecane konta na Instagramie:
Słowniczek pojęć:
Definicje przekopiowane z jednego z manosferowych forów:
łymyn - spolszczona wersja angielskiego women, używanego jako pejoratywne określenie kobiet, z ironią, pobłażaniem, Źródło: lubimyczytać.pl.
p0lka - określenie celowo zapisywane małą literą, z wyróżnieniem drugiej. Pogardliwe określenie kobiety roszczeniowej, przynoszącej swoim zachowaniem wstyd. Autor bloga Kartografia Ekstremalna Szymon Pifczyk zwraca jednak uwagę, że początkowo p0lka "oznaczała faktycznie roszczeniową kobietę (na podobnej zasadzie jak #madka oznacza tylko pewien typ matek), natomiast dzisiaj oznacza praktycznie każdą kobietę, która nie czeka z obiadem w koronkowej bieliźnie na wracającego z pracy wykopka (użytkownik Wykop.pl). Jak możemy się natomiast dowiedzieć z szybkiego sprawdzenia Wykop.pl, "p0lka" ma też często wielu partnerów seksualnych, a najbardziej są dla niej atrakcyjne osoby niebiałe.
julka - "jeśli przejrzymy różne definicje, wyłoni nam się obraz 'Julki' jako osoby młodej, być może nastoletniej, turboprogresywistki, liberałki, feministki, lewicującej fanki K-popu, sympatyzującej ze środowiskiem LGBT, walczącej z rasizmem i opowiadająca się za możliwością wyboru w kwestii aborcji, dla niektórych nawet ojkofobki, albo komunistki" - próbę opisania Julki podjął Bartek Chaciński w tekście opublikowanym na stronie Słownika Języka Polskiego PWN. Jak zauważa, część określeń (choćby "liberałka" i "komunistka") wzajemnie sobie przeczy, natomiast chodzi tu przede wszystkim o dziewczynę niebędącą konserwatystką, która może nawet walczy z konserwatyzmem, "a dodatkowo jeszcze ma czelność zabierać głos w dyskusji". Początkowo była "Julka z Twittera" (na tej platformie "Julki" zostały zidentyfikowane jako "Julki"), później pojawił się też "Julka moment", czyli opis wejścia "Julki" w środek dyskusji i wypowiadanie się na tematy, o których "nie ma pojęcia". Aktualnie "Julka" dołączyła do grona stereotypowych Januszy, Grażyn, Brajanów i Dżesik.
simp - Su*ker Idolizing Mediocre Pu**y, w wersji polskiej "frajer wielbiący przeciętne laski" (tłum. natemat.pl). Mężczyzna, który wykazuje służalczą postawę wobec kobiety, nie będąc z nią w związku. Stawia ją na piedestale, wychwala i często obsypuje prezentami lub płaci za jej zachcianki. Celem tego zachowania jest zazwyczaj chęć zdobycia wybranki. Źródło: miejski.pl.