Do zdarzenia miało dojść ponad miesiąc temu, jednak dopiero teraz sprawa wyszła na jaw. Sportowiec z niepełnosprawnością udał się na krytą pływalnię przy ul. Wejherowskiej we Wrocławiu, gdzie miał przeprowadzić trening. Z relacji świadków i pracowników wynika, że był to stały bywalec tego basenu. Paraolimpijczyk należał do grupy wioślarzy na wózkach i przygotowywał się do nadchodzących zawodów.
Niestety, już po kilku minutach pływania mężczyzna potrzebował pomocy. Będący w wodzie zawodnik doznał zawału serca, przez co bezwładnie opadł na dno pływalni. Z ustaleń "Wyborczej" wynika, że ratownicy nie zauważyli tego zdarzenia. Pomoc miała zostać wezwana dopiero po czterech minutach. Zrobiła to kobieta, która przebywała na pływalni i dostrzegła na dnie nieruchomą postać.
Świadkowie twierdzą, że po chwili na miejscu zjawił się ratownik, jednak zamiast wskoczyć do wody, wołał swoich kolegów, którzy znajdowali się w innych częściach basenu. Do wody wskoczył więc instruktor i inny ratownik, który dobiegł na miejsce zdarzenia. Po wyciągnięciu sportowca z wody rozpoczęła się jego reanimacja. Wezwano także pogotowie ratunkowe.
Mężczyzna miał być siny i nie dawać oznak życia. Konieczne było użycie automatycznego defibrylatora zewnętrznego. Jeszcze przed przyjazdem karetki udało się przywrócić funkcje życiowe poszkodowanemu.
Sprawę skomentował już koordynator firmy zatrudniającej ratowników. - Klient był pod wodą dwie minuty, a nie cztery, ratownicy od razu zareagowali i podjęli reanimację. Natychmiast została wezwana karetka, klient odzyskał funkcje życiowe i przeżył, więc musi być wdzięczny, że go uratowali. Nikt z ratowników pracy nie unikał - powiedział Tomasz Jarocki.
Zdarzenie w rozmowie z Interią potwierdziła także st. asp. Aleksandra Freus z Komendy Miejskiej Policji we Wrocławiu. - W sprawie zostali powołani biegli, którzy będą się wypowiadać na podstawie tego, co widnieje na monitoringu, przesłuchiwani są świadkowie, natomiast nikt jeszcze nie usłyszał zarzutów i na ten moment nie ma jeszcze żadnego przełomu w sprawie - przekazała dodając, że "jest jeszcze za szybko, żeby móc stwierdzić, czy ktoś zawinił, czy nie".