Do zgubienia zapalnika doszło we wtorek po zakończeniu lotu bojowego, wykonywanego przy granicy z Białorusią. W jednym ze śmigłowców zauważono wówczas brak zapalnika do jednego z pocisków. Dziennikarze Polsat News potwierdzili wcześniejsze ustalenia dziennikarzy RMF FM, którzy podali, że urządzenie ma około 11 centymetrów długości. Zapalnik miał spaść w rejonie Puszczy Białowieskiej ze śmigłowca Mi-24.
"Tak wygląda utracony zapalnik. PRZYPOMINAMY: w przypadku kontaktu z nim prosimy o oznaczenie miejsca jego odnalezienia i powiadomienie najbliższej jednostki wojskowej lub Policji. Zapalnik nie jest niebezpieczny i posiada zabezpieczenie" - przekazało w dodatkowym komunikacie Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych.
"Dotychczasowe poszukiwania urządzenia nie przyniosły rezultatu. Będziemy kontynuować poszukiwanie urządzenia" - przekazało wcześniej dowództwo. Jak zaznaczono, są one prowadzone z wykorzystaniem specjalistycznego sprzętu.
Jak ustalił Polsat News, obecnie przy granicy z Białorusią stacjonują śmigłowce W-3 Sokół oraz śmigłowce bojowe Mi-24, które zostały skierowane na granicę po incydencie z białoruskimi helikopterami, które naruszyły polską przestrzeń powietrzną nad Białowieżą. O tym zdarzeniu służby poinformowali mieszkańcy tego regionu. Wówczas Straż Graniczna zaapelowała do Ministerstwa Obrony Narodowej o przesłanie dodatkowych żołnierzy, którzy pomogliby strzec granic. Zamiast tysiąca, MON zdecydował się wysłać dwa tysiące wojskowych.
"Zaznaczamy, że podczas operacji wojskowych, tego rodzaju sytuacje zdarzają się, tak jak m.in. w Afganistanie, gdzie po realizacji lotów bojowych, miały miejsce przypadki stwierdzenia braku elementów wyposażenia" - dodało Dowództwo Generalne.