17-latka miała usunąć ciążę. Groziły jej zarzuty dzieciobójstwa. Policja zabrała telefony jej koleżanek

Zarzut dzieciobójstwa groził 17-latce za przerwanie ciąży, którą sama stwierdziła błędnie interpretując wyniki testu. Nastolatka kupiła tabletki prowadzące do aborcji, jednak pojawiły się komplikacje. Wówczas o sprawie dowiedziała się policja.

Nastolatce za przerwanie własnej ciąży prokuratura chciała postawić zarzuty z art. 149 Kodeksu karnego, który dotyczy dzieciobójstwa. Zaskakująco szybko policja przeszukała również jej dom, a także zarekwirowała telefon 17-latki, jej matki oraz koleżanek.

Zobacz wideo Tusk odniósł się do sprawy Pani Joanny. "Opresyjna obecność PiS-u"

17-letnia Polka mogła usłyszeć zarzut dzieciobójstwa. "Pytali konkretnie o Aborcyjny Dream Team"

Do zdarzeń doszło w zeszłym roku, jednak dopiero teraz, po tym, jak pani Joanna z Krakowa opowiedziała swoją historię, nastolatka zgodziła się na upublicznienie swojej historii. Adwokat Piotr Lech dowiedział się o problemach 17-latki od Fundacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny Federa, z którą współpracuje - czytamy w "Wysokich Obcasach".

- Dostałem informację, że jest młoda dziewczyna, która przerwała ciążę, a teraz jest wzywana na przesłuchanie na policję. Miała przeszukanie w domu, zatrzymano telefon jej mamie, jej koleżankom - przekazał adwokat, cytowany przez "Wysokie Obcasy". Podczas przesłuchania policja pytała, skąd dziewczyna miała środki, kto pomagał jej w przeprowadzeniu aborcji, skąd miała na nie pieniądze. - Odmawialiśmy odpowiedzi na te pytania. Były pytania o to, czy zna określone osoby, pytali konkretnie o Aborcyjny Dream Team - poinformował Piotr Lech.

Jak się okazało, nastolatka źle zinterpretowała wynik testu ciążowego. - To jest w zasadzie clou tej sprawy. Kiedy moja klientka dowiedziała się, że jest w ciąży - z testu - na własną rękę zrobiła sobie test z krwi. Jednak, jak się okazało, źle zinterpretowała jego wyniki. Nie była u ginekologa. Zamówiła tabletki, wzięła je pod nadzorem koleżanek. Trafiła do szpitala - dodał Piotr Lech. Kiedy dziewczyna źle się poczuła, koleżanki nastolatki zadzwoniły pod numer 112, a nie na pogotowie - z tego powodu, według adwokata, o całej sprawie dowiedziała się policja.

Policjantka podczas przesłuchania kazała nastolatce jechać do szpitala na badania. Jak przekazał adwokat 17-latki, nie doszło do tego. - Odmówiliśmy, informując, że nie ma takiego obowiązku. Nie wiem, co na tym etapie chcieli wykazać tymi badaniami - przekazał prawnik, w rozmowie z "Wysokimi Obcasami". Nastolatka nie była osobą podejrzaną, a świadkiem, dlatego nie musiała godzić się na przeprowadzenie badań.

17-latce nie postawiono zarzutów. Sprawę umorzono

Dziewczynie nie postawiono zarzutów, jednak postępowanie toczyło się w kierunku dzieciobójstwa, za co grozi od trzech miesięcy do pięciu lat pozbawienia wolności. - To dlatego, że do przerwania ciąży doszło w 21-22 tygodniu, kiedy nie mówimy już o poronieniu, ale przedwczesnym porodzie - przekazał adwokat.

- Co ciekawe, dostaliśmy postanowienie o umorzeniu, co jest dziwne, bo nie było zarzutów. Formalnie nie byliśmy stroną tego postępowania - dodał.

Według prawnika sprawa jest podobna do sytuacji, która spotkała panią Joannę z Krakowa, szczególnie jeśli chodzi o determinację służb. - Życzyłbym sobie, żeby w innych sprawach się nią wykazywali - stwierdził Lech. Policja bardzo szybko przeszukała dom nastolatki, korespondencję oraz zarekwirowała telefony. W aktach sprawy miały się również pojawiać rozmowy nastolatki, które nie były związane ze sprawą.

Więcej o: