"Byłem członkiem gangu kelnerów". Fajbusiewicz w szczerej rozmowie z Gazeta.pl [WIDEO]

Ma pamięć jak słoń, a niezwykłymi opowieściami strzela niczym z karabinu. Choć skończył 72 lata, ciągle pisze o zbrodniach, nagrywa program, podróżuje po całym świecie. Michał Fajbusiewicz mówi, że nigdy nie przejdzie na emeryturę, bo "gdy zwolni, zgaśnie". Legenda telewizji kojarzona głównie z "Magazynem Kryminalnym 997" w szczerej rozmowie z Gazeta.pl opowiada o karierze, pasji, kobietach, o życiu i śmierci, o którą kilka razy się otarł.

  - Zawsze miałem niesamowite historie w życiu. Wszystkie, te najwspanialsze, ale też i tragiczne, były dziełem przypadku - tak Fajbusiewicz zaczyna serię przedziwnych, czasami przerażających opowieści, którymi podzielił się z Gazeta.pl.

Niejednego zapewne zaskoczy fakt, że Fajbusiewicz wcale nie ma na imię Michał. Urodził się w 1951 roku w Łodzi jako Marian i dopóki nie stracił głowy dla dziennikarki Barbary Chrzczonowicz, takim imieniem się przedstawiał. - Powiedziała, że będzie się wstydziła powiedzieć w towarzystwie "Maniek, chodź tu", więc powiedziałem jej, że może mi imię wymyślić. I tak zostało - twierdzi.

Formalnie nigdy imienia nie zmienił, co niejednokrotnie powodowało problemy w banku czy na lotnisku, bo ktoś kupił mu bilet "na Michała". 

Barbara zaginęła przed laty, najprawdopodobniej zamordowana przez męża, Fajbusiewicz robił o niej reportaż. 

Jak zostałem gangsterem 

Zanim Fajbusiewicz zawodowo się ustatkował, miał za sobą przygodę z tzw. gangiem kelnerów.

 - W czasie studiów nauczycielskich miałem praktyki w funduszu wczasów pracowniczych w Rewalu. Byłem tam tzw. kaowcem, prowadziłem imprezy dla wczasowiczów. Miałem dużo wolnego czasu, więc jakiś facet zaproponował, żebym dorobił jako kelner. Miałem zarobić 900 złotych na miesiąc, a bufetowej każdy kelner musiał codziennie dać stówę!

Szybko się okazało, że w lokalach robiło się przekręt na winiaku. Sprzedawaliśmy najtańszy winiak mieszany jako luksusowy jugosłowiański, który był dwa razy droższy - tłumaczy Fajbusiewicz i żartuje, że dziś spokojnie o tym opowiada, bo przestępstwo się przedawniło.

Przez dwa sezony wakacyjne zarobił więcej, niż w najlepszych czasach w Telewizji Polskiej.

 - Nie powiem, że byłem królem życia, ale księciem. Miałem osobistego taksówkarza, który był całą dobę do dyspozycji. To nie była tania usługa - śmieje się. 

Czułem, że zrobię to lepiej 

Wykonywał jedenaście różnych zawodów, zanim - oczywiście przypadkiem - trafił do telewizji. Miał wtedy 32 lata. - Wykonywałem w życiu różne prace, jedne bardziej chwalebne, innej mniej, ale nie miałem nic wspólnego z dziennikarstwem. Byłem z zespołem pieśni i tańca w Holandii na europejskim konkursie zespołów ludowych. Jak wróciłem, to łódzka telewizja robiła wywiad z tancerzami w studio. Wiedzieli, że na wyjeździe robiłem kolorowe slajdy, które chcieli wykorzystać w programie, więc mnie zaprosili do reżyserki. Mój kolega, który prowadził tę rozmowę, tak się męczył, że poczułem, że zrobiłbym to lepiej - opowiada. Swoimi wnioskami podzielił się z redaktorem naczelnym, który pogonił go, tłumacząc, że "takich nygusów" nie potrzebują. Nie poddał się, przygotował pomysły na filmy i dostał "po cichu" szansę, żeby coś stworzyć. Zagrało. - Wszystko, co zrobiłem, się spodobało - twierdzi. 

Początkowo dla telewizji robił reportaże z miasta, ale jego młodzieńcze doświadczenia z prawdziwą zbrodnią, szybko ukierunkowały jego karierę. Jako student pedagogiki robił praktyki m.in. w domach poprawczych, pogotowiach opiekuńczych, gdzie poznał nastoletnich morderców. - Szukałem swojego miejsca, chciałem być poważniejszym redaktorem. Miałem predyspozycje, nosa i trochę talentu - żartuje dziennikarz.

Niemal codziennie nadawał z ulic Łodzi na żywo, zrobił się rozpoznawalny. Po trzech miesiącach pracy w telewizji zrobił reportaż dla "Zawsze po 21" o oszuście naciągającym wdowy na nagrobki. - To mi utorowało drogę. Potem bardzo szybko dostałem swój program autorski "Stan Krytyczny", który poruszał tematy tabu w Polsce, takie jak narkomania, prostytucja nieletnich, seryjni mordercy. Program puszczano po północy, żeby nikt nie oglądał, a miał oglądalność od 3 do 4,5 miliona, ludzie chyba budziki nastawiali - śmieje się mój rozmówca. Działał wtedy też w "Expressie Reporterów" i robił materiały dla "Teleexpressu". 

Narodziny "dziewiątek" 

W 1985 roku "Fajbus", będąc na szczycie, zrobił reportaż "W środku Polski" o przekrętach związanych z wyjazdami młodzieży na praktyki do NRD.

 

  - Nauczyciel z technikum rolniczego napisał do telewizji list, w którym przekazał, że na praktyki zamiast uczniów wyjeżdżają dzieci sekretarzy i naczelników gmin, a na wizytację pojechał kurator oświaty z Płocka, który zrobił takie zakupy, że nie zmieściły mu się do Wołgi i dzieci jadące z tych praktyk musiały mu to przywieźć pociągiem. Nie wiem, jak to się stało, że puścili mój reportaż. Ale następnego dnia Grażyna Torbicka przepraszała w imieniu całego kanału drugiego za "zmanipulowany i nierzetelny reportaż" - wspomina. Fajbusiewicz zniknął z anteny na rok. 

- Dostałem propozycję, że jakbym się nie pokazywał, to byśmy ruszyli z cyklem milicyjnym. Złożyłem konspekt, który zakładał inscenizacje zbrodni ze statystami, groźną muzykę. Miałem to przećwiczone już w "Stanie Krytycznym", gdzie połowa reportaży to były kryminały. Występował w nich często mój późniejszy prezenter z "dziewiątek", pułkownik Jan Płócienniczak - wspomina Fajbusiewicz. - Stworzyłem "Magazyn Kryminalny 997", ale wtedy nie było czegoś takiego jak format telewizyjny, więc nie było zwyczaju płacenia za autorski pomysł na program - dodaje. 

Dobra zmiana, niekoniecznie dla Fajbusiewicza 

Początkowo "chowający się" po reportażu o rolnikach Fajbusiewicz, tylko reżyserował "dziewiątki",  Gdy przestał być na cenzurowanym, dosiadał się do Jana Płócienniczaka i współprowadził program. Główną gwiazdą został pod koniec lat 90. i do 2010 roku prowadził każdy odcinek. Z anteny zepchnięto go w białych rękawiczkach.

- Dyrektor, który tam wtedy rządził, nie lubił mojego programu i zmienił mu godzinę emisji, a to wpłynęło na oglądalność. Któregoś dnia uznano, że przynosi za mało dochodów i ma za małą widownię. Nie miałem się do kogo odwołać, a potem przyszła tzw. dobra zmiana, choć dla mnie niekonieczne, bo nie było programu - podsumowuje. 

"997" miało wrócić na antenę w 2017 roku. Telewizja Polska przygarnęła Fajbusiewicza pod swoje skrzydła, nagranych i zmontowanych zostało kilka pełnych odcinków. - Bardzo się cieszyłem na powrót po latach, w dobrej formie. Na antenie wyemitowano zaledwie jeden odcinek. Nieoficjalnie dlatego, że komuś na górze się nie podobało, że taki komunistyczny redaktor, który z milicją robił programy, teraz się w nowym ustroju pokazuje. Oficjalna wersja była taka, że trzeba program technicznie dopracować. Wiedziałem, że ja na antenę nie wrócę - opowiada Hannie Dobrowolskiej, z którą w 2017 r. pracował przy programie. 

Fajbusiewicz nie ukrywa, że pojawienie się w 2018 roku jego programu z zupełnie nowym prowadzącym, wzbudziło w nim ogromne emocje. Gorzko żartuje, że Dariusza Bohatkiewicza "brali na wagę", bo "z daleka jak ktoś nie za ostro widzi, to mógł go z Fajbusiewiczem pomylić". Ucieszyło go natomiast, gdy program w tym roku definitywnie padł, bo - jak się dowiedział - "nowemu prowadzącemu brakowało charyzmy". Fajbusiewicz "dla zasady" nie obejrzał żadnego odcinka odkurzonego "997". 

Życie na krawędzi 

W naszej rozmowie Fajbusiewicz wspomina także sytuacje, w których bał się o swoje życie. W połowie lat osiemdziesiątych próbował zrobić reportaż pt. Pałace ziemi obiecanej, o tym jak kolorowo i bogato osiedlają się w okolicach Łodzi Cyganie. Ci jednak nie byli zainteresowani publikacją i  grozili mu "kosą w serce" za przekazanie materiału do emisji. Mówi też o pogróżkach od gangsterów z Pomorza i o tym jak podpadał mordercom, z którymi potem spotykał się na sali sądowej. 

Groźby, które "Fajbusa" naprawdę wystraszyły, kierował do niego Emil Pasternak, seryjny morderca z okolic Krakowa. Na początku lat 90.w Krakowie zamordował i zabetonował w beczce swojego pracodawcę. W mediach publikowano jego wizerunek, ale dopiero gdy Fajbusiewicz w swoim programie pokazał jak rozcinano beczkę, w której ukryte były zwłoki, zatrzymano sprawcę.

 - Zadzwonił szef firmy budowlanej z Poznania, który już z gazet wiedział, że zatrudnia mordercę, ale bał się donieść. Jak zobaczył tę beczkę, to złapał za telefon. Zabójca był chyba wielbicielem mojego programu, bo go złapali w trakcie emisji - zapamiętał dziennikarz.

Pasternak groził później Fajbusiewiczowi, pisał do niego listy, informując, że się z nim "policzy"  Przez lata ponoć ćwiczył, by przygotować się na spotkanie z "Fajbusem". 

Przypadkiem, jak to w życiu Michała bywa, uniknął śmierci także w styczniu 1991 roku. Podczas nagrywania odcinka "Magazynu Kryminalnego 997" o zamordowanej mieszkance Rzeszowa, której zwłoki znaleziono w skrzyni. Na miejsce polecieli helikopterem Mi-8. Po zakończonych zdjęciach, pilot zabrał kilka osób na tzw. oblot, między innymi w celu sprawdzenia silnika. Polecieli funkcjonariusze policji i jeden pracownik cywilny. Fajbusiewicz po latach wspomina, że ekipa telewizyjna została na lądzie tylko dlatego, że on chciał z tego lotu zrobić news dla "Teleexpressu", bo helikopter pomalowany w nietypowe barwy. Maszyna wybuchła kilka minut po starcie. Zginęło dziesięć osób. Żona Fajbusiewicza przez kilka godzin była przekonana, że straciła w tej katastrofie męża, bo media podały, że na pokładzie była cała ekipa programu. Ale "Fajbus" przeżył, choć psychicznie ciężko było mu się po tym pozbierać. 

Nie dam się starości 

Michał Fajbusiewicz nie prowadzi dziś już tak bogatego życia zawodowego, ale nie przeszedł na emeryturę. Choć - jak twierdzi - nic nie musi, co tydzień pisze felietony do "Angory" prowadzi cykliczny program kryminalny "Fajbusiewicz: rozmowy o zbrodni". I chociaż z żoną Bożeną kupili piękny dom na Pojezierzu Drawskim, trudno go tam zastać. "Fajbus" jest prawdziwym obieżyświatem, nieustannie gdzieś podróżuje. Uwielbia ludzi, a nowe doświadczenia go nakręcają. Ekipę w podróży zawsze ma inną, choć nie ukrywa, że dobre towarzystwo jest dla niego ważniejsze niż kierunek lotu.

- Zawsze byłem nakręcony, na nic nie miałem czasu. Wszedłem w taki rytm i nie mogę nagle tego wygasić. Bo jak się zatrzymam, to chyba zgasnę. Życzę sobie, żebym pozostał na takim pałerze, jak jestem, bo to jest fantastyczne. Wiek ma swoje prawa, ale z nimi walczę - podsumowuje legendarny dziennikarz. 

OSKARŻAM - cykl kryminalny Gazeta.plOSKARŻAM - cykl kryminalny Gazeta.pl Grafika: Marta Kondrusik

Więcej o:

Polecane dla Ciebie