PODCAST "OSKARŻAM" - SŁUCHAJ ODCINKÓW CYKLU KRYMINALNEGO GAZETA.PL
Reporterzy Zuzanna Bukłaha i Kacper Sulowski podjęli się zadania, którego do tej pory nikt nie wykonał: zebrali wszystkie materiały dotyczące sprawy seryjnego zabójcy homoseksualistów z Łodzi, dotarli do nieoficjalnych policyjnych notatek i zdjęć z miejsc zbrodni, do świadków zdarzeń i osób zaangażowanych w poszukiwania mordercy. Rozmawiali z policjantami z Archiwum X, którzy przez cztery lata, po znalezieniu nowego tropu, zajmowali się sprawą, i z prokuratorką, która przesłuchiwała Romana Pawluka. Poznali niepublikowane do dziś wyniki badania wariografem, które jednoznacznie wskazują, że Pawluk brał udział w zabójstwach sprzed trzydziestu lat. Rozmawiali z jego przyjaciółmi, bliskimi i osadzonymi, z którymi dzielił celę. Zjedli sernik z potencjalnym mordercą.
"Ostatni" to wstrząsający reportaż, który obnaża niemoc prawa i wymiaru sprawiedliwości. Udostępniamy niepublikowany wcześniej materiał reporterów i fragment książki.
W latach 1988-1993 w Łodzi nieznany sprawca zamordował siedmiu mężczyzn. Wśród nich byli m.in. pacjent poradni zdrowia psychicznego, przewodnik PTTK i aktor łódzkiego teatru. Mieli od trzydziestu pięciu do sześćdziesięciu dwóch lat. Zginęli od uderzeń twardym narzędziem, ciosów nożem lub przez uduszenie. Niemal wszystkich, z wyjątkiem jednego mężczyzny, którego ciało leżało w lesie, znaleziono martwych w ich mieszkaniach. W większości przypadków ciała były związane i roznegliżowane, ze śladami tortur. Wszystkich łączyło jedno: byli homoseksualistami.
Choć zabójca mordował systematycznie, co kilka miesięcy przez pięć lat, służbom nie udało się ustalić sprawcy. Działał głównie w nocy. Przesłuchiwani potem sąsiedzi zeznawali, że nic nie słyszeli, a znajomi homoseksualiści niechętnie rozmawiali z mundurowymi.
Dopiero po ostatnim zabójstwie sporządzono portret pamięciowy typowanego. Jego twarz pokazano w telewizji, ogólnopolskiej i regionalnej prasie, a na ulicach Łodzi rozklejano plakaty z jego wizerunkiem. Policjanci wiedzieli, że zabójcą gejów z Łodzi jest mężczyzna o imieniu Roman. Przystojny ciemny blondyn, mniej więcej trzydziestoletni, z kilkoma znakami szczególnymi. Funkcjonariusze brali pod uwagę wiele hipotez. Jedną z nich był motyw rabunkowy, bo z mieszkań często ginęły cenne przedmioty. Brano pod uwagę, że mężczyzna nienawidzi gejów, chociaż, jak dowiedzieli się po ostatniej zbrodni, sam był homoseksualistą.
Jednak żadna z tych informacji nie doprowadziła ich do ustalenia sprawcy.
W 1993 roku seria zabójstw się skończyła. Policja podejrzewała, że sprawca mógł umrzeć na AIDS lub odsiaduje wyrok za inne przestępstwa.
"Zabójca z Pikiety", bo tak okrzyknęła go prasa na początku lat dziewięćdziesiątych, jest uznawany za jedynego w Polsce seryjnego zabójcę, który nie został zatrzymany i osądzony, a seria zabójstw gejów z Łodzi do dziś jest największą niewyjaśnioną zagadką kryminalną w historii polskiej kryminalistyki.
'Zabójca z Pikiety' fot. Archiwum policyjne
***
Miejsce: Łódź
Czas: 2018
Śledczy: Władysław Petrycki,
komenda wojewódzka policji, Archiwum X
Styczeń-marzec 2018
1.
Przestudiowanie akt zajmuje Władkowi kilka tygodni. Z każdej z siedmiu spraw sporządza obszerne notatki. Wypisuje nazwiska świadków i kluczowe tropy, którymi podążali śledczy. Czuje, że nie wszystkie zbrodnie należy łączyć z jedną osobą, bo nie wszystkie do siebie pasują. Dlaczego ciało Jakuba Lanca znaleziono w lesie, a nie, jak innych, w mieszkaniu? Dlaczego z domu Jana Gąszcza, w przeciwieństwie do pozostałych, nic nie zginęło? Czy inne kradzieże świadczą o motywie rabunkowym, czy miały zmylić trop? I wreszcie czy jeden mężczyzna mógł związać i pobić właściciela mieszkania, splądrować lokal i wynieść wszystko niezauważony?
Mimo wielu wątpliwości jednego Władek jest pewien. Kluczem do połączenia wszystkich spraw z mężczyzną, którego wskazał niedawno informator, jest zabójstwo Kazimierza Kamińskiego. Tylko w tej sprawie świadkowie widzieli sprawcę, spędzili z nim nawet cały wieczór. Stworzony przed laty portret pamięciowy może nie jest dość precyzyjny, ale gdyby dziś pokazać świadkom zdjęcie nowego podejrzanego, może zidentyfikowaliby go ze sprawcą.
Na polecenie Władka Młody sprawdza wszystkich świadków, których dwadzieścia pięć lat temu przesłuchiwał na komendzie Stanisław Laszczuk.
Czesław Skowyra zmarł na AIDS dwa lata po zabójstwie Kamińskiego.
Nie żyje też Ela, solenizantka.
Przesłuchać można sąsiadkę Kamińskiego Grażynkę i jego przyjaciółkę Wiesię. Obie są po osiemdziesiątce.
Władek ma jeszcze jeden trop. W prokuratorskich aktach tego nie ma, ślad po nim jest w notatkach policyjnych sporządzonych zimą 1993 roku w Komendzie Rejonowej w Śródmieściu. Pół roku po zabójstwie Kamińskiego na komendę znów zgłosił się Czesław Skowyra. Tego dnia, kiedy szedł chodnikiem ulicą Zachodnią, minął go samochód, w którym zauważył dwóch mężczyzn. Stwierdził, że na miejscu pasażera siedział Roman. Zapisał numery rejestracyjne auta. Policjanci szybko znaleźli kierowcę. Ten przyznał, że wiózł wtedy autostopowicza, który z jednej z okolicznych miejscowości chciał dostać się do Łodzi. Ale całą drogę milczał, więc nie może o nim nic powiedzieć.
Dwadzieścia pięć lat później z tym samym kierowcą rozmawiał Władek. Pokazał mu zdjęcie zabójcy Kazimierza Kamińskiego wykonane w 1995 roku.
– Pamiętam go. Miał na imię Roman, kilka razy umówiłem się z nim na seks – odpowiedział bez wahania. I dodał, że w przeszłości dwóch policjantów już go o to pytało. Wtedy skłamał, że to autostopowicz. Ze strachu, że ktoś się dowie. Dziś już się nie boi. Wyoutował się przed rodziną i znajomymi kilka lat temu. Po tej rozmowie Władek wiedział, że trzeba iść tropem „nowego Romana".
Kolejną osobą, którą odwiedza, jest osiemdziesięciodwuletnia emerytka z ulicy Konstytucyjnej. Wiesia siedzi w wysłużonym fotelu. Tym samym, w którym przez lata śledziła kolejne odcinki Dynastii. Dziś obok niej siedzi policjant z zespołu do spraw niewykrytych Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi. Mówi o nowym tropie w śledztwie.
– Pamięta pani portret pamięciowy, który przedrukowano w „Expressie"? – Petrycki musi mówić głośno i wyraźnie.
– Pamiętam.
– Co pani o nim sądzi?
– Nawet nie przypominał Romana. Owszem, przychodzili policjanci, pokazywali zdjęcia. Mnie, Czesiowi i innym. Naoglądaliśmy się ich setki. I co z tego?
– Chciałbym, żeby pani spojrzała na to – mówi spokojnie Władek i wyciąga z plecaka tablicę z dziesięcioma zdjęciami. Wszystkie przedstawiają portrety mężczyzn w wieku około dwudziestu siedmiu – trzydziestu trzech lat. Mają krótkie włosy ciemny blond i gęste brwi. Mężczyźni na czterech zdjęciach mają też wytatuowaną kropkę przy lewym oku.
Wiesia bierze do ręki tablicę i uważnie przygląda się każdej twarzy.
– Proszę się nie spieszyć. – Władek widzi, że emerytce trzęsą się ręce.
– Minęło tyle czasu... – Wiesia kręci głową, ale wciąż przypatruje się tablicy.
Typowany mężczyzna, czyli „nowy Roman", jest na czterech z dziesięciu fotografii. Każda z innego okresu. Jedną wykonano w 1995 roku w zakładzie karnym, dwa lata po śmierci Kazika.
– Czy któryś z nich przypomina mężczyznę z tamtego wieczoru?
– Nie wiem. Nie rozpoznaję żadnego. Przykro mi.
– Jest pani pewna?
– Tak. Boję, że wskazałabym niewinnego człowieka. Przez te wszystkie lata starałam się o tym zapomnieć. Proszę wybaczyć.
Władek zbiera się do wyjścia. Kiedy naciska klamkę, w jego kieszeni dzwoni telefon.
Na ekranie cienkiego huaweia wyświetla się zdjęcie Młodego.
– Szefie, wracam od Grażyny, sąsiadki Kamińskiego. Widziała tablicę. – Władek słyszy, że młodszy kolega jest podekscytowany.
– I co?
– Wskazała go. Nie jest pewna na sto procent, ale wskazała naszego Romana.
*
„W dniu 11 lipca 1993 roku w mieszkaniu przy ul. Konstytucyjnej 5 sąsiedzi ujawnili zwłoki Kazimierza Kamińskiego. Grupa dochodzeniowo-śledcza zastała leżące na podłodze w pokoju zwłoki. Oględziny ujawniły obrażenia tylnej części głowy, złamanie nosa, rany na twarzy, wiele otarć i sińców na całym ciele. Charakter obrażeń głowy wskazywał, że zadane one zostały narzędziem tępym, ostrokrawędziastym. W mieszkaniu zabezpieczono koszulę z rozwodnionymi plamami krwi należącą najprawdopodobniej do sprawcy, ślady biologiczne (krew, niedopałki papierosów oraz kilkanaście
linii papilarnych). W toku śledztwa wytypowano, że potencjalnym sprawcą zabójstwa jest mężczyzna przedstawiający się imieniem Roman. Dzień wcześniej zapoznał go Czesław Skowyra, bliski znajomy Kamińskiego" – notuje Władek.
Musi przekonać przełożonych, że połączenie zabójstw sprzed ponad dwudziestu lat z mężczyzną, o którym mówił informator, pozwoli rozwiązać największą zagadkę kryminalną w historii łódzkiej policji. Opisuje okoliczności, w jakich Czesław Skowyra poznał Romana. Pisze o imieninach u Eli i domowym winie u Kamińskiego.
„Na podstawie zeznań osób, które widziały mężczyznę o imieniu Roman, sporządzono portret pamięciowy. Można też podać cechy charakterystyczne rysopisu i zachowania typowanego" – dodaje Władek i wylicza wymieniane w aktach elementy rysopisu. Ale w przeciwieństwie do starszych kolegów próbuje też stworzyć coś w rodzaju psychologicznego portretu sprawcy. Wie, że Roman pochodzi spoza Łodzi, choć miał orientację w mieście. Nie śmierdział groszem. Chodził skromnie ubrany i palił papierosy, nie wybierając marki. Mówił, że opiekuje się chorą matką. Przed seksem zawsze mył się i prał bieliznę. W łóżku prezentował wyszukaną technikę seksualną ze skłonnością do sadyzmu. Podczas kontaktu seksualnego nie zdejmował koszuli i nie odpinał rękawów mimo nalegań, co prawdopodobnie miało wiązać się z tatuażami na górnej części ciała lub bliznami. Po wszystkim dążył do tego, by zostać w mieszkaniu partnera.
Dwie kolejne strony poświęca mężczyźnie, którego niedawno wskazał informator. Pisze, że w czasie, kiedy doszło do zabójstwa Kamińskiego, przebywał na tzw. niepowrocie do zakładu karnego. W marcu 1993 roku wyszedł na przepustkę, miał wrócić następnego dnia, ale ślad po nim zaginął. Trzy dni później wydano za nim list gończy, ale zatrzymano go dopiero dwa lata później, latem 1995 roku
„Kontynuując czynności w sprawie nawiązano kontakt z Marią W., jego konkubiną z lat 1990-1993. W rozmowie ustalono, że typowany miał wytatuowaną kropkę przy lewym oku oraz duży napis na klatce piersiowej Belial. Miał ślady po samookaleczeniach na rękach i brzuchu. Miał nienaturalnie wygięty wskazujący palec jednej dłoni. A także miał problem z alkoholem, był impulsywny i agresywny. Był kryptogejem, a jego związek z konkubiną miał być tylko przykrywką. Jego byłej konkubinie okazano portret pamięciowy wykonany po zabójstwie Kamińskiego. Kobieta rozpoznała w nim byłego partnera. Reasumując można stwierdzić, że poszukiwanym mężczyzną o imieniu Roman w sprawie zabójstwa Kazimierza Kamińskiego może być mężczyzna wskazany przez informatora".
Władek kończy czytać notatkę, by za chwilę przedstawić ją przełożonym. Na ekranie komputera widzi powiadomienie. Młody wysyła wiadomość: „Proszę zerknąć na ten film".
***
Miejsce: Łódź
Czas: 1993
Śledczy: Stanisław Laszczuk,
komenda wojewódzka policji
1.
Wtorek, 13 lipca 1993
Ściany obite są żółtą, cuchnącą papierosami boazerią. Na podłodze wykładzina z krótkim włosiem, a na środku okrągły stół. Po blacie, jak hokejowy krążek, z rąk do rąk ślizga się kryształowa popielniczka.
W sali konferencyjnej komendy wojewódzkiej policji trwa kolejna odprawa. Za stołem naczelnicy wszystkich wydziałów i komendanci jednostek rejonowych z Łodzi.
– Co mamy?
Na głos komendanta Laszczuk natychmiast podnosi się z krzesła.
– Na podstawie ponadnormatywnej pracy operacyjnej możemy...
– Bez pierdolenia, Laszczuk...
– Tak jest, panie komendancie – policjant próbuje zebrać myśli. – Mamy portret pamięciowy, rysopis i pięcioro świadków, którzy widzieli potencjalnego zabójcę. Lada dzień będą wyniki sekcji, a w laboratorium badają materiał genetyczny i ślady linii papilarnych. Mężczyzna, którego szukamy, najprawdopodobniej ma na imię Roman i mieszka w okolicy Rzgowskiej. Jeszcze raz przeczesujemy teren wokół miejsca zbrodni. Jest kilka poważnych tropów.
Laszczuk mówi o wytatuowanych kropkach przy oku i na krtani poszukiwanego, o tatuażu na palcach prawej dłoni, zakrwawionej koszuli i dokumentach na obce nazwisko znalezionych w mieszkaniu ofiary.
– Istnieje duże prawdopodobieństwo, że poszukiwany mężczyzna był w zakładzie poprawczym. Tatuaże wskazują, że odbywał kary również za poważniejsze przestępstwa. Jest jeszcze jeden świadek, który widział go w dniu zabójstwa. Będzie doprowadzony na przesłuchanie.
– No dobra, Stasiu. Nie będziemy udawać, że nic się nie dzieje. – Komendant opiera łokcie o blat i w tej pozycji zwraca się do pozostałych. – Portret powielić i rozesłać do wszystkich jednostek w kraju. Kopię do Komendy Głównej. Z prasą się jeszcze wstrzymamy, nie będziemy ludzi straszyć seryjnym zabójcą. Jeszcze dziś wystąpię do Warszawy o dodatkowe środki. Raportować na bieżąco.
*
Okolice bloku przy Konstytucyjnej 5, na granicy Śródmieścia i Widzewa, od rana przeczesuje kilkunastu policjantów. Sprawdzili już klatki, mieszkania i piwnice w dwóch sąsiednich blokach. Przeszukują skwery i trawniki. Pukają do dalszych sąsiadów Kazika i pytają, czy w nocy z soboty na niedzielę nie wydarzyło się tu nic podejrzanego.
– Może byśmy im wody wynieśli, co? Oni tu od rana bez przerwy. – Wiesia spogląda z troską przez okno mieszkania. Naprzeciwko niej przy okrągłym kuchennym stole siedzi Czesław. Nabiera ostatnie łyżki ogórkowej i wyciera twarz kuchenną ścierką.
– Ty myślisz, że to moja wina, prawda?
– Że taki upał?
– Że Kazik nie żyje.
– Czesiu, ja wiedziałam, że te wasze... – Emerytka gryzie się w język, bierze oddech i szuka łagodniejszych słów. – Że to wszystko to się źle skończy. Teraz najważniejsze, żebyś policji zgodnie z prawdą powiedział. Oni i tak do tego dojdą, a sekretami nabawisz się tylko większych problemów. Powiedziałeś im wszystko? Gdzie się poznaliście, kto z wami poszedł?
– Wieśka, daj mi już spokój. Co to ma za znaczenie?
– Czesiu, ja cię proszę, powiedz im, sumienie będziesz miał czyste, lżej ci będzie, zobaczysz. Na mszę dałeś?
– Chciałem. Ksiądz mnie wyrzucił. – Skowyra odwraca głowę w stronę okna i zatrzymuje wzrok na dwóch policjantach przeczesujących trawnik między blokami.
– Wszyscy już wiedzą – mówi do siebie.
*
Z notatek, które podwładni od rana zostawiają na biurku Laszczuka, uzbierał się już duży stos. W komendzie wojewódzkiej sprawę seryjnego zabójcy homoseksualistów w końcu traktują priorytetowo. Zaangażowano do niej najbardziej doświadczonych funkcjonariuszy, którzy przerwali inne śledztwa, by zająć się wyłącznie poszukiwaniem Romana.
Pierwsza z góry: „W dniu dzisiejszym wspólnie ze świadkiem Czesławem Skowyrą udałem się do Komendy Rejonowej Policji Łódź-Górna celem okazania mu albumów fotograficznych osób policyjnie podejrzanych. Po ich dokładnym obejrzeniu Skowyra stanowczo stwierdził, że na okazanych zdjęciach nie ma mężczyzny, którego szukamy".
Następna: „Udałem się do Biura Ewidencji Ludności dla dzielnicy Łódź-Górna mieszczącego się w Łodzi przy ul. Politechniki. W udostępnionym mi archiwum szukałem mężczyzn o imieniu Roman mieszkających w okolicy ul. Rzgowskiej, rocznik 1963-1970. Po dokładnym przejrzeniu udostępnionych danych nikogo takiego nie znalazłem".
Rzgowska ciągnie się siedem kilometrów od południowej granicy miasta przez Łódź-Górną do Piotrkowskiej i parku Reymonta. Roman miał powiedzieć Czesławowi, że mieszka „w okolicach Rzgowskiej". Jeśli to prawda, trzeba by szukać w promieniu trzystu-czterystu metrów na całej długości. To kilka tysięcy adresów. Nawet gdyby Laszczuk dostał trzydzieści osób ekstra, rozpytanie zajęłoby parę dni. Szkoda czasu.
Notatek, w których mężczyźni wskazują potencjalnych sprawców, jest dziś osiem. Laszczuk na razie każe sprawdzać wszystkich, ale za kilka dni takich wskazań będzie już ponad pięćdziesiąt. Trzeba wymyślić efektywny sposób selekcji.
Z następnej notatki podkomisarz Laszczuk dowiaduje się, że dwaj jego podwładni byli w mieszkaniu mężczyzny, którego dokumenty leżały na półce w pokoju Kazika. Poszukiwanego nie zastano, ale udało się porozmawiać z jego matką. Kobieta stwierdziła, że od kilku lat jej syn mieszka gdzie indziej. Ponadto – jak piszą – wydała synowi „negatywną opinię". Dowiedzieli się, że Marek w zakładach karnych odsiedział jedenaście lat za włamania i rozboje. Matka twierdzi, że jest chory psychicznie, nie chce się leczyć. Jest zaniedbany, ma długie włosy i chodzi w podartych ubraniach. Nocuje tam, gdzie zastanie go noc. Bywa, że pod mostem lub w polu. Widziała, jak kiedyś publicznie, stojąc w gronie znajomych, obnażał się. Kilka lat wcześniej, kiedy syn był koło trzydziestki, przyszła do domu wcześniej niż zwykle. Otworzyła drzwi, nakryła go z innym mężczyzną i wyrzuciła z domu.
Telefon.
– Panie podkomisarzu, grupa z Zelwerowicza coś znalazła. Mają przynieść czy zabezpieczyć i czekać?
– Nic nie ruszać. Sam przyjdę. – Policjant jednym łykiem dopija poranną kawę, bierze kolejne dwie kartki ze stosu i wychodzi.
Dwadzieścia arów prywatnej działki od ulicy Zelwerowicza dzieli płot i ściana gęsto sadzonego ostrokrzewu. Naprzeciwko jest budynek liceum, a obok dom Eli, która w sobotę organizowała imieniny. Na jednym z wyższych krzaków za ogrodzeniem prywatnej działki na wysokości ramion wisi beżowa marynarka w niebieskie paski.
– Nie ma środkowego guzika – zauważa od razu Laszczuk, kiedy technicy ostrożnie zdejmują ubranie z gałęzi. Obie zewnętrzne kieszenie są puste. Policjant znajduje jeszcze dwie kieszonki wewnątrz. Lewa pusta, w prawej zwinięty papier toaletowy. Żadnych plam ani śladów zniszczenia.
– To Kazika! – woła z daleka Ela. Wybiegła z domu, bo przez okno zauważyła poruszenie.
– Jest pani pewna?
– Dzień dobry, panie komisarzu. Na pewno, był w niej u mnie na imieninach.
– Zdejmował ją u pani?
– Raczej nie. Nie przypominam sobie.
– A myśli pani, że mógł ją tu zostawić w drodze do domu?
– A po co miałby marynarkę na drzewie wieszać? Nie, aż tak pijany nie był. Jak poszukiwania? Bo jeśli trzeba w czymś...
– Jak będziemy potrzebować, zadzwonimy – ucina Laszczuk i odwraca się do czekających na polecenia funkcjonariuszy.
– Panowie, wiemy, w którą stronę poszedł. Ściągnąć tu resztę załogi z osiedla i przenieść ciężar poszukiwań na Zelwerowicza. Idziecie ławą całą szerokością ulicy, aż do centrum.
*
Z Markiem Jaszowskim nie jest tak źle, jak mówiła jego matka. Ma niechlujnie związane włosy i twarz przeoraną zmarszczkami, ale wyraża się logicznie, a na pytania odpowiada konkretnie.
W za dużych spodniach w kratę i podartej marynarce siada na krześle przed biurkiem Laszczuka.
Ma czterdzieści jeden lat. Z dzieciństwa najbardziej pamięta ssanie żołądka z głodu.
– Rodzice nie przejmowali się mną za bardzo. Ojciec był spawaczem, ale więcej pił, niż pracował, wyrzucali go z każdej roboty – zeznaje. – Jak już się stoczył na dno, wyrzuciła go i matka, a my z bratem musieliśmy zarabiać na dom. Tam się złom ukradło, tam włamało do starego baraku. Zawsze było co kraść. Ale krzywdy to się nie robiło nikomu. Miałem osiemnaście lat, jak złapali mnie pierwszy raz. W zakładzie karnym zostałem przecwelony przez współwięźnia. Wie pan, takie wieści aszybko się rozchodzą. Po paru dniach inny zrobił mi to samo. Potem już wszyscy, kiedy chcieli. Z kryminału wyszedłem po trzech latach. Po bracie ślad zaginął. Dopiero po paru miesiącach sąsiedzi powiedzieli, że siedzi za rozbój w innym zakładzie. Nie miałem za co żyć, wróciłem do matki. Pomyślałem, że będę zarabiał na oddawaniu się mężczyznom. Na dworzec chodziłem prawie codziennie. Łatwo było kogoś znaleźć, bo wszyscy szukali takich młodych i niebrzydkich. Dostawałem parę groszy, część oddawałem matce na dom, a trochę zostawiałem dla siebie. Buty się nowe kupiło, piwo koledze można było postawić. Tak poznałem Kazika.
– Płacił panu? – Laszczuk w końcu się ożywia. Obok młody posterunkowy spisuje zeznania na maszynopisie.
– A gdzie tam. Kamiński jest... znaczy był, bardzo porządnym człowiekiem. Z zasadami. Chodził na dworzec, szukał młodszych mężczyzn, ale nigdy za pieniądze. Zdarzało się, że jak ktoś był w potrzebie, to prezerwatywy pożyczał. Odbywałem z nim stosunki, ale to było dawno i nie za pieniądze.
– Kiedy widzieliście się ostatni raz?
– Nasze dobre relacje skończyły się zimą 1980 roku. Spędziłem u niego noc, następnego ranka Kazik poszedł do pracy. Było zimno. Miałem starą, podartą kurtkę. Zajrzałem do szafy, a tam piękny, cieplutki kożuch, prawie w moim rozmiarze. To się wzięło i ukradło. Chodziłem całą zimę, a Kazika unikałem jak ognia. Na wiosnę kożuch sprzedałem i urżnąłem się, żeby zagłuszyć sumienie. W końcu, już w następnym roku, spotkaliśmy się przy dworcu. Kazik podszedł do mnie i powiedział, że w kieszeni kurtki, którą u niego zostawiłem, były dokumenty. I że czekają na mnie, bo on kradzież mi wybacza. Nigdy ich nie odebrałem. Raz, że nie były mi potrzebne, ale bardziej to chyba ze wstydu.
– Co pan robił w zeszłą sobotę, 10 lipca?
– Rano byłem na wysypisku przy Nowosolnej. Szukałem metali kolorowych. Sprzedałem w skupie trochę kabli i poszedłem pod zabawę koło leśniczówki w Wiączyniu.
Jaszowski dodaje, że kręcił się tam, bo kiedyś udało mu się znaleźć ukryte pół litra wódki. Tym razem nie miał szczęścia. Po zabawie na trzeźwo zasnął na przystanku. Rano pozbierał resztki ze śmietników i rozpalił ognisko. Odkąd znowu wyszedł z więzienia, nie ma stałego adresu.
– Matka do domu nie wpuszcza, nie mam pieniędzy na pokój, śpię gdzie popadnie.
– Wie pan, że Kamiński został zamordowany?
– Słyszałem.
– Co pan jeszcze słyszał?
– Że w Łodzi grasuje seryjny zabójca i poluje na homoseksualistów. Jedni mówią, że z nienawiści, bo sam jest gejem. Drudzy, że któryś go zgwałcił i się mści.
– I komu pan wierzy?
– Ja myślę, że to musi być podły człowiek, skoro zabił takiego faceta jak Kazik.
– A imię Roman coś panu mówi? Tak wygląda. – Laszczuk podsuwa świadkowi portret pamięciowy.
– Nie, nie znam. Ale na pikiecie nie byłem już parę lat. Nie wiem, kto się tam teraz pojawia... A komu on się tak przedstawił? Bo wie pan, w tym środowisku każdy ma jakiś pseudonim. Czasem męski, czasem damski. Zależy, jak kto woli... no, w tych sprawach. Niewykluczone, że Roman to tylko ksywa.
***
Autopromocja: "Ostatni" Zuzanny Bukłahy i Kacpra Sulowskiego (Wydawnictwo Agora), jest dostępna w księgarniach stacjonarnych i online: zamów tutaj oraz w formie audiobooka.
Zobacz spotkanie z autorami w Faktycznym Domu Kultury w Warszawie (ul. Gałczyńskiego 12), początek w środę 21 czerwca o godz. 19.
Zuzanna Bukłaha i Kacper Sulowski Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Wyborcza.pl
Zuzanna Bukłaha – reporterka, pisarka i scenarzystka związana z „Dużym Formatem" „Gazety Wyborczej". Absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu, Szkoły Wajdy i Atelier Scenariuszowego. Finalistka konkursów dziennikarskich: Grand Press, Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej,
Festiwalu Wrażliwego oraz Stypendium im. Ryszarda Kapuścińskiego, a także konkursów scenariuszowych: Script Pro oraz Wyobraź Sobie. Autorka książki "Nomadzi. Życie w drodze" (wyd. Znak Literanova), zakochana w słowie pisanym, świecie filmu oraz w Hiszpanii.
Kacper Sulowski – dziennikarz i reporter z zamiłowania, powołania i wykształcenia. Trzykrotnie nominowany do nagrody Grand Press. Przez osiem lat związany z „Gazetą Wyborczą", dziś reportażysta telewizyjny w TVN24. Pisze i opowiada o polityce, nadużyciach władzy i zderzeniu jednostki z aparatem państwa. Autor książki "Z miłości. Portrety polskich domów", która znalazła się w finale konkursu na reporterską książkę roku Grand Press.