W czwartek rozpoczęła się nadzwyczajna misja pokojowa przedstawicieli siedmiu państw afrykańskich do Ukrainy i Rosji. Zainicjował ją prezydent RPA Cyril Ramaphosa. Członkowie misji podróżowali na Ukrainę z tranzytem przez Polskę. Samolot z delegatami RPA utknął na kilkanaście godzin na płycie warszawskiego lotniska. Prezydent Ramaphosa drugim samolotem odleciał do Kijowa, ale bez części swojej ochrony. - Opóźniają nas, narażają życie naszego prezydenta na niebezpieczeństwo. Moglibyśmy być już w Kijowie, a oni to robią. Chcę żebyście zobaczyli, jacy oni są rasistowscy - stwierdził cytowany przez BBC szef ochrony prezydenta Ramaphosy gen. Wally Rhoode. Stanisław Żaryn, pełnomocnik rządu ds. Bezpieczeństwa Przestrzeni Informacyjnej RP, nazwał oskarżenia o rasizm "nonsensem".
MSZ w oświadczeniu stwierdziło, że zaistniała sytuacja była wynikiem niedotrzymania standardowych procedur wjazdowych, wymaganych przez stronę polską. "Na pokładzie samolotu znajdowały się materiały niebezpieczne, na których wwóz przedstawiciele RPA nie mieli pozwolenia" - napisano w oświadczeniu. Ponadto - jak wskazuje resort - w samolocie znajdowały się osoby, które nie zostały wcześniej notyfikowane stronie polskiej.
Ministerstwo zapewnia, że dołożyło wszelkich starań, aby dobrze przygotować wizytę prezydenta Ramaphosy w Polsce. Odbyły się trzy spotkania konsultacyjne, a strona południowoafrykańska została poinformowana o wszelkich formalnościach niezbędnych do wjazdu delegacji na terytorium RP.
Do sprawy odniosła się także Straż Graniczna. Formacja poinformowała, że członkowie delegacji RPA mieli ze sobą broń, na którą nie posiadali pozwolenia na jej wwóz do Polski. SG dodaje, że pasażerowie samolotu dobrowolnie zdecydowali o pozostaniu na pokładzie do czasu kontynuacji lotu. "Członkowie delegacji (...) sami mogli opuścić samolot" - zapewnia Straż.