Polskie Towarzystwo Ginekologów i Położników w swoim piśmie apeluje, żeby nie wywierać na nie "presji" i unikać "emocjonalnej dyskusji". Mamy, jak rozumiem, nie histeryzować. Rozmawiać spokojnie, z szacunkiem wobec autorytetu, pokorą wobec lekarskich decyzji, zaufaniem do białego kitla. Doskonale, tylko gdybyśmy tak się zachowywały w szpitalach i poradniach, to kto wie, co by nas tam czekało.
Historia sprzed kilku dni: Aborcyjny Dream Team doniósł, że do szpitala w Łodzi zgłosiła się kobieta w trakcie poronienia w 14. tygodniu ciąży. Wody płodowe odpłynęły, płód był już w kanale rodnym. Mimo to lekarze położyli pacjentkę do łóżka i kazali jej brać progesteron i nospę. Przeleżała tak pięć dni. Kiedy zgłosiła dreszcze, duszności, ucisk w klatce piersiowej, usłyszała, że nic jej nie jest. Sama, potajemnie, idąc za radą aktywistek, przestała przyjmować leki na podtrzymanie ciąży. Pojawiły się skurcze, wreszcie podano jej misoprostol.
Druga historia sprzed kilku dni: pacjentka leżała w klinice położniczej w Bydgoszczy. Wody odpłynęły jej ponad trzy tygodnie wcześniej, płód był nieodwracalnie uszkodzony, a lekarze nadal nie chcieli zakończyć ciąży. W końcu kobieta - przerażona, że umrze - poprosiła o pomoc TVN. W sprawę oprócz stacji zaangażowała się posłanka Wanda Nowicka, fundacja FEDERA, Toruńska Brygada Feministyczna, radne Joanna Czerska-Thomas i Anna Mackiewicz. Z nieoficjalnych informacji bydgoskiej "Gazety Wyborczej" wynika, że już po emisji materiału w TVN24 ciążę wreszcie przerwano cesarskim cięciem.
Nie wiemy, co by się stało, gdyby obie kobiety nie odezwały się do aktywistek czy mediów, gdyby sprawy rozegrały się w czterech ścianach szpitala, w ramach tak cennej relacji lekarz-pacjentka. Jasno widać jedno: kobiety w Polsce mają powody, żeby nie ufać ślepo ginekologom. Ale tego zaufania nie zburzyły ostatnie tygodnie czy miesiące. To nie tylko wynik tego, że w szpitalu umarła Dorota z Nowego Targu, Iza z Pszczyny, Agnieszka z Częstochowy. Te tragiczne historie to tylko czubek góry lodowej. Co jest na dole? Zwykłe sytuacje ze zwykłych gabinetów lekarskich. Nie wszystkich, oczywiście - istnieją też dobrzy, czujni, profesjonalni ginekolodzy. I chwała im za to, ale to powinno być normą. A nie jest.
Drogie panie, teraz seria pytań. Której z was ginekolog powiedział "taka pani uroda", kiedy podczas okresu skręcałyście się z bólu? Którą odesłał do domu z radą, żeby wziąć ibuprom? Która z was w gabinecie lekarskim słyszała komentarze na temat swojego życia seksualnego? Zachowania? Stroju? Której z was ginekolog nie chciał przepisać antykoncepcji, "bo nie"? Która musiała dosłownie wybłagać receptę na Ellę One? Której z was przy tej okazji lekarz poradził fachowo "następnym razem proszę uważać"? Którą ginekolog pytał, kiedy bobas, bo to już najwyższy czas? A z której żartował, że stara baba, a w ciąży? Do której z was lekarz zaczął samowolnie mówić na "ty" jak do dziecka? Której z was leczono infekcję intymną tak, że co miesiąc wracałyście z tym samym problemem? Której z was ginekolog nie słuchał, kiedy mówiłyście, że ten lek już brałyście i nie zadziałał? Która z was krwawiła po bolesnym badaniu? Której z was ginekolog rzucił nazwę choroby i kazał samej wygooglować, co to jest? Która z was chodziła po lekarzach przez miesiące czy wręcz lata, zanim wreszcie ktoś postawił diagnozę? Której z was tak długo wmawiano, że nic wam nie jest, że same zaczęłyście w to wierzyć?
Jeśli ktoś jest spragniony konkretnych przykładów tego, co słyszą Polki w gabinetach lekarskich - polecam profil Patoginekologia na Instagramie. To miejsce, w którym pacjentki dzielą się "najgorszymi tekstami ze swojego byłego gabinetu ginekologicznego". Kilka cytatów: "Antykoncepcja po? Prysznicem sobie wypłukać". "Chciało się puszczać, to teraz trzeba cierpieć". "Z takim owłosieniem to ja się nie dziwię, że panią swędzi". "Bolą piersi? O matko, wyolbrzymiasz. Zrób dzieci, będzie w porządku".
Bagatelizowanie objawów (niech forma tego ostatniego cytatu nie przysłoni nam treści) to nie tylko polska specyfika. A dowody, że to właśnie dzieje się w przypadku chorób ginekologicznych, nie są wyłącznie anegdotyczne. Weźmy przykład endometriozy - bardzo bolesnej, czasem prowadzącej do niepłodności choroby polegającej na tym, że komórki błony śluzowej macicy występują poza jej obrębem. Według szacunków przytoczonych przez Caroline Criado Perez w książce "Niewidzialne kobiety" endometrioza dotyka jedną na dziesięć kobiet na świecie. Mimo to - pisze Perez - w Wielkiej Brytanii jej zdiagnozowanie zajmuje średnio 8 lat, a w USA - 10. Kiedy brytyjski Narodowy Instytut Zdrowia i Opieki w 2017 r. opublikował wytyczne dla lekarzy dotyczące opieki nad pacjentkami z endometriozą, zalecił im przede wszystkim: "słuchać kobiet". Do tej pory najwidoczniej było to za trudne. Bo jak boli, to taka nasza uroda.
Ograniczone zaufanie pacjentek do ginekologów to nie napędzona przez media histeria. To logiczna, poparta doświadczeniem postawa. Mamy oczy i uszy, bywałyśmy w gabinetach, poradniach, na porodówkach, znamy historie koleżanek. To w ich gronie przekazujemy sobie jak skarb nazwiska lekarzy, którzy profesjonalnie wykonują swój zawód. To koleżanki mówią nam, w którym szpitalu można względnie bezpiecznie rodzić. To one radzą, o jakie badania zapytać na wizycie. Wiemy, że kobiece sieci wsparcia działają - więc nic dziwnego, że w krytycznych sytuacjach prosimy o pomoc Aborcyjny Dream Team czy Federę. To jasne: wolałybyśmy nie musieć tego robić, wolałybyśmy w szpitalach, klinikach, gabinetach czuć się spokojne i zaopiekowane. A jeśli jest inaczej, to nie jest nasza wina.
My, pacjentki, chcemy od was, lekarzy, trzech rzeczy. Po pierwsze, żebyście dbali o nasz dobrostan, zdrowie i życie. Po drugie, żebyście kierowali się przy tym współczesną wiedzą medyczną, nie prywatnym zestawem przekonań. Po trzecie, żebyście traktowali nas z szacunkiem, a nie jak idiotki, histeryczki i petentki. To są te wielkie wymagania, ta straszna presja, ten but pacjentek na waszym gardle. Chcecie zaufania i dobrych relacji? To wasza odpowiedzialność, żeby je wreszcie zbudować.