W piątek Aborcyjny Dream Team poinformował o ciężarnej Milenie, która zwróciła się do aktywistek z prośbą o pomoc. "Od środy rana jesteśmy w stałym kontakcie z panią z Łodzi. Trafiła do szpitala w sobotę, 14. tydzień ciąży, odpływ wód, płód w kanale rodnym. Gdy zapytała personel medyczny, czy mogą coś zrobić, skoro jest w trakcie poronienia, usłyszała, że nie mogą 'bo takie jest w Polsce prawo'. Lekarze nakazali przyjmować nospę (na powstrzymanie skurczy) i progesteron (na podtrzymanie ciąży) i oczywiście leżeć. Dodatkowo pacjentka otrzymała antybiotyk" - czytamy.
Telefon od kobiety odebrała Natalia Broniarczyk z Aborcji bez Granic. Jak podkreśla, było to dzień po tym, jak nagłośniona została sprawa śmierci 33-letniej Doroty w Nowym Targu. - Bała się o własne życie - powiedziała aktywistka w rozmowie z łódzką "Gazetą Wyborczą".
Aborcyjny Dream Team przekazał, że w czwartek Milena zaczęła odczuwać duszności, ucisk w klatce piersiowej, dreszcze, zalewał ją pot i miała trudności ze złapaniem oddechu. Kiedy poinformowała o tym personel szpitala, miała usłyszeć, że "wszystko jest ok i nic jej nie jest". Za radą aktywistek kobieta przestała przyjmować nospę i progesteron. "Powiedziałyśmy jej, że jeśli chce, żeby poronienie się dokończyło, to te leki musi odstawić. W tajemnicy przed lekarzami przestała je zażywać" - dodał ADT.
- Gdy poskarżyła się pielęgniarce, że źle się czuje, ta zmierzyła jej ciśnienie i powiedziała, "żeby nie wymyślała". Byłyśmy z tą pacjentką w stałym kontakcie. Pocieszałyśmy - podkreśliła Natalia Broniarczyk.
Jak wynika z informacji przekazanych aktywistkom, w piątek rano płód obumarł. Dopiero wtedy - po USG, które to potwierdziło - lekarze mieli podać jej misoprostol, czyli lek wywołujący skurcze. "Miso powinno zostać podane od razu, jak tylko pacjentka pojawiła się w szpitalu z oznakami poronienia" - zaznaczył Aborcyjny Dream Team.
Natalia Broniarczyk w rozmowie z łódzką "Gazetą Wyborczą" zauważyła, że to "kolejna sytuacja, która pokazuje, że lekarze w Polsce bardzo wąsko interpretują prawo". - Nie wiem, czy naprawdę w to wierzą, że ustawa wymaga od nich stawiania na pierwszym miejscu dobra płodu i że dopiero po ustaniu akcji serca mogą myśleć o pacjentce. A to nieprawda. W przypadku zagrożenia życia i zdrowia kobiety należy przerwać ciążę, a lekarz ma obowiązek udzielić wsparcia pacjentce - powiedziała. Dodała, iż z obserwacji aktywistów wynika, że lekarze mało wiedzą o farmakologicznym wywoływaniu poronienia i bardzo się boją. - W naszym kraju obowiązuje fatalny płodocentryzm. Lekarzy nie uczy się nowoczesnej opieki okołoaborcyjnej. Ginekologia nastawiona na ratowanie ciąży za wszelką cenę. Ta historia jest o tym, że lekarze są ofiarami ustawy antyaborcyjnej - nie mają jak praktykować, nie chcą być uznani za lekarzy aborcjonistów - stwierdziła.
Jak podaje "GW", jeszcze w środę w sprawie pani Mileny interweniował poseł Lewicy Tomasz Trela. Trela poprosił, aby ordynator był w kontakcie z pełnomocniczką pacjentki. - To, że prawo antyaborcyjne w Polsce powinno być zmienione, było i jest dla mnie oczywiste. Do 12. tygodnia to kobieta powinna móc podejmować decyzje. Ta sytuacja po raz kolejny pokazuje, jak traumatyczne przeżycia przechodzą kobiety w takich jak ta sytuacjach. Trauma to jedno, ale też może dochodzić do poważnych powikłań, a nawet do śmierci - podkreślił.
***