W lutym br. ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski poinformował o tym, że ma raka prostaty. Wtedy też podkreślił, że mimo złośliwej odmiany nowotworu, nie poddaje się i jest dobrej myśli. Wystosował także apel do Polaków o regularne badania. Po tygodniach od podzielenia się diagnozą ksiądz opowiedział o trudach i absurdach, jakie spotkały go w czasie korzystania z usług polskiej ochrony zdrowia.
Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski obecnie jest w trakcie naświetlań, którym poddaje się pięć dni w tygodniu. Jego choroba sprawiła, że na własnej skórze mógł się przekonać, jak funkcjonuje polska ochrona zdrowia. - Lekarze nie mają czym nas leczyć. Najbardziej boli widok tłumu chorych w kolejkach, to, że muszą czekać długo na zabiegi i terapię - ubolewał ksiądz w rozmowie z dziennikiem "Fakt". - To nie wynika ze złej woli personelu, bo spotykam wspaniałych lekarzy i świetne pielęgniarki, ale z braku sprzętu np. do radioterapii czy hormonoterapii - tłumaczył duchowny.
To nie jedyny problem, z jakim spotkał się kapłan w trakcie swojego leczenia. Jego zdaniem samo zakwalifikowanie się do terapii jest niezwykle trudne, ale potem pojawia się więcej przeszkód. Pacjent, który przyjeżdża na umówiony zabieg, musi na niego czekać godzinami. - Potrzeba więcej aparatury i lepszych rozwiązań administracyjnych. Ciągle jest tak, że pacjent, który się dowiaduje, że jest chory, dostaje horrendalnie dalekie terminy - podkreślał ksiądz. Tłumaczył, że sam, aby mógł być zakwalifikowany do zabiegów, musiał wykonać niezbędne badania prywatnie. - Koszt wizyty 300-500 zł, koszt badania 700-800 zł - przyznał ksiądz Isakowicz-Zaleski.
Duchowny wymienił jeszcze jeden problem, który zdołał zauważyć w trakcie trwania choroby. - To różnica między chorym z metropolii i odległych miejscowości - tłumaczył kapłan. Jego zdaniem ci drudzy znacznie częściej "odbijają się od ściany". Nie mają jak dostać się na badania. Nie ma także kto się nimi zaopiekować. - Starsi, samotni, bezradni kompletnie się gubią - podsumował ksiądz.