"Doszło do tego, że wstawałam z łóżka i od razu leciały mi łzy", "Przyszły lęki i tiki nerwowe. Nie spałam albo budziłam się z krzykiem", "Kluczem było to, jak kogoś postrzegał: jeśli uznał za słabego, dojeżdżał" - tak o szefie "Press" Andrzeju Skworzu mówią byli pracownicy dwumiesięcznika w rozmowie z "Dużym Formatem" (tu znajdziesz cały tekst). Według nich Skworz miał dopuszczać się przemocowych zachowań. On sam twierdzi, że oficjalnie nikt nie zgłosił mu nigdy mobbingu i że nie dochodziły do niego sygnały o problemach psychicznych wywołanych stresem, których mieli doświadczać podwładni.
***
Katarzyna Włodkowska: Impulsem była grudniowa gala nagrody Grand Press. Pisarka Agnieszka Szpila została nagrodzona za tekst "Gdzie są te dzieci? W dupie!" – o tragicznej sytuacji rodziców dzieci z niepełnosprawnością. Wyszła na scenę, odmówiła przyjęcia Grand Pressa i wytłumaczyła, że tydzień wcześniej wydarzyło się wokół tej nagrody coś bardzo dla niej nieprzyjemnego i przemocowego. Postanowiliśmy pójść tym tropem.
Zastanawiałam się nad konsekwencjami, kosztami. Napisałam reportaż, którego nikt dotąd nie chciał się podjąć. Także w obawie przed zemstą.
A Grand Press to wciąż najbardziej prestiżowy konkurs dziennikarski w Polsce. Czy jeśli opublikuję tekst, zaszkodzę koleżankom i kolegom z "Gazety Wyborczej"? Musiałam to przepracować.
Tak. Z różnych powodów - ze strachu, ze względu na obecną pracę.
Założyłam, że muszę dotrzeć do minimum 20 osób. Każdej i każdemu mówiłam na początku, że jeśli to będą trzy czy pięć świadectw, tekst nie powstanie. Jeśli decydujesz się opisać "człowieka-instytucję", materiał nie może budzić wątpliwości, musi być bezdyskusyjny. Gdy miałam już kilkanaście relacji, ludzie zobaczyli, że są w grupie. I że ktoś naprawdę chce to w końcu opisać i opublikować. W pewnym momencie nie nadążałam z oddzwanianiem, umawianiem się na spotkania.
Chciałam się spotkać, ale redaktor Skworz nie znalazł czasu, ani nie zaproponował innego terminu. Poprosił o pytania mailem. Po publikacji reportażu do mnie nie zadzwonił.
Te odpowiedzi od początku były pisane pod późniejszą publikację. Gdy je otrzymaliśmy, było dla nas jasne, że mamy się wystraszyć. A zostały opublikowane, by teraz wystraszyli się inni. Byłam przekonana, że Andrzej Skworz zrezygnuje z tej strategii po przeczytaniu tylu relacji. Z różnych komentarzy wnioskuję, że ta publikacja tylko potwierdza, że wszystko, co znalazło się w moim reportażu, to prawda. Jednocześnie Andrzej Skworz w dalszym ciągu nie odniósł się do najbardziej poruszających sytuacji opisanych w tekście.
Nie chcę wartościować, każda z opowiedzianych historii jest ważna. Zdumiewa jednak skala przemocy, wieloletnie nadużywanie władzy, brak refleksji. Ludzie czuli się zastraszani, brali leki na uspokojenie, mieli lęki i tiki nerwowe. Zwolnił kobietę w ciąży, jedna z pracownic redaktora Andrzeja Skworza wymagała leczenia psychiatrycznego. Sporo tego.
Myślę, że o skali stosowanej przemocy czy zwalnianiu kobiet w ciąży, wszyscy nie wiedzieli. Ale wielu i wiele miało wystarczającą wiedzę, by tematowi się przyjrzeć. Pierwszym wyraźnym sygnałem była wspomniana przez ciebie publikacja z 2012 roku. Natomiast nie jestem pewna, czy przed odważnym wystąpieniem Agnieszki Szpili, tak bardzo pogłębiony tekst byłby możliwy. Jej reakcja dodała byłym pracownikom "Pressu" odwagi.
Magazyn "Press", czyli de facto Andrzej Skworz, nagrodę organizuje, co roku decyduje o składzie jury, a "Press" - jako jedyna redakcja - ma dwa głosy.
Zupełnie mnie to nie zajmuje.
To pytanie, na które środowisko dziennikarskie samo musi sobie teraz odpowiedzieć. Ale zgadzam się z redaktorem Madajczakiem: jeśli nie będzie autorefleksji, nie da się uratować renomy konkursu.
Nie każ mi, proszę, komentować tweetów Tomasza Lisa. To przykład menedżera zaczynającego w latach 90., który zupełnie nie rozumie, co się obecnie dzieje.
Uważam, że się zmienia, ale jesteśmy w procesie. Nowe już się pojawiło, ale atrybuty starego wciąż dobrze się trzymają. Dopiero od niedawna, jak mówi w moim tekście Jacek Santorski, dyrektor programowy Akademii Psychologii Przywództwa, rozpoznajemy elementy nadużywania godności, silniej odczuwamy własne poczucie wartości. Następuje też wymiana pokoleniowa, kluczowa dla tego procesu. Nie da się już stosować metod, jakie uznaje Andrzej Skworz, co nie znaczy, że nie znajdziemy takich, którzy będą je praktykować. Wygodniej jest budzić strach, niepewność niż się z ludźmi dogadywać.
To nie jest kwestia wiary, to się już dzieje. Dlatego m.in. napisałam ten reportaż. Nie interesuje mnie wykonywanie tego zawodu dla pochwał czy splendoru. Chcę być częścią tej zmiany.
***
Rozmawiał: Grzegorz Wysocki
Katarzyna Włodkowska - nagradzana reporterka "Dużego Formatu", tygodnika "Gazety Wyborczej". Autorka książki "Na oczach wszystkich" (Wyd. Wielka Litera), opowiadającej o przemocy domowej na Kaszubach, nominowanej w tym roku m.in. do Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego. Na Uniwersytecie SWPS uczy sztuki reportażu.
Grzegorz Wysocki - od grudnia 2022 w Gazeta.pl. Wcześniej m.in. dziennikarz i publicysta "Gazety Wyborczej", szef WP Opinie, wydawca strony głównej WP, redaktor WP Książki, felietonista "Dwutygodnika" i krytyk literacki. Autor wielu wywiadów, cyklu rozmów z wyborcami PiS-u czy pisanego od początku pandemii "Dziennika czasów zarazy". Dwukrotnie nominowany, laureat Grand Pressa za Wywiad w 2022. Prezes klubu szpetnej książki Blade Kruki (IG: bladekruki). Profil na FB: https://www.facebook.com/grzes.wysocki/