"Zaczął tak krzyczeć, że wpadłem w odrętwienie". Co działo się za drzwiami redakcji "Press"?

"Doszło do tego, że wstawałam z łóżka i od razu leciały mi łzy", Przyszły lęki i tiki nerwowe. Nie spałam albo budziłam się z krzykiem", "Kluczem było to, jak kogoś postrzegał: jeśli uznał za słabego, dojeżdżał" - tak o szefie dwumiesięcznika "Press" Andrzeju Skworzu mówią w rozmowie z "Dużym Formatem" byli pracownicy. Według nich Skworz miał dopuszczać się przemocowych zachowań. On sam twierdzi, że oficjalnie nikt nie zgłosił mu nigdy mobbingu i że nie dochodziły do niego sygnały o problemach psychicznych wywołanych stresem, których mieli doświadczać podwładni.

Tekst "W redakcji Andrzeja Skworza. "Odliczam. Aż się rozryczysz i wyjdziesz" przeczytasz na Wyborcza.pl >>>

O redaktorze dwumiesięcznika "Press" Andrzeju Skworzu zrobiło się w mediach głośno w grudniu w związku z coroczną galą nagród dziennikarskich Grand Press. Publicystka Agnieszka Szpila, nagrodzona za swój felieton, odmówiła na scenie przyjęcia statuetki. Z jej późniejszej relacji wynika, że powodem decyzji była krzywdząca dla niej rozmowa z przewodniczącym jury Grand Press - Andrzejem Skworzem.

Zobacz wideo Zwykły dzień w Sejmie. Czarnek nazwany "hejterem", Budka pyta Witek "Czy Pani wie, co tu się dzieje!?"

Jak opisywała potem Szpila na portalu Krytykapolityczna.pl, jeszcze przed galą zadzwoniła do Skworza z prośbą o przyznanie jej półtorej minuty na krótką wypowiedź. Chciała opisać zgromadzonym dziennikarzom trudną sytuację osób z orzeczoną niepełnosprawnością i ich opiekunów w Polsce. Pisarka stwierdziła, że Skworz wydawał się poirytowany i zniesmaczony prośbą. "Zaczął mnie czołgać. Przede wszystkim za to, że chcę spie*dolić innym wieczór. Tym, którzy, cytuję, całe życie dążą do tej nagrody" - relacjonowała Szpila. Szef jury Grand Press miał powiedzieć pisarce, że myli się i nie myśli o ludziach, tylko o sobie".

"Odmówiłem sugestiom Agnieszki Szpili. Nie zrobiłem tego w stylu, jaki opisuje w wywiadzie. Nie użyłem wulgaryzmów i – na nieszczęście pomawiającej mnie - też mam świadka tamtej rozmowy" - napisał potem Andrzej Skworz w przesłanym Gazeta.pl oświadczeniu.

Agnieszka Szpila podczas gali wręczenia nagród 26. edycji konkursu Grand Press w Warszawie. 13.12. 2022 Agnieszka Szpila o tym, dlaczego nie przyjęła Grand Pressa. Skworz odpowiada

W czwartek na portalu Wyborcza.pl ukazał się reportaż Katarzyny Włodkowskiej dla "Dużego Formatu" zatytułowany: "W redakcji Andrzeja Skworza. "Odliczam. Aż się rozryczysz i wyjdziesz". Z artykułu wynika, że niektórzy byli współpracownicy redaktora naczelnego "Press" oskarżają go wręcz o psychiczną przemoc. Jeden z nich - Krzysztof - miał słyszeć od Andrzeja Skworza, że jest "nieudolny, za wolny". Jak mówi, Skworz zwracał się do niego "ty kosmito". "Raz zrugał mnie, bo - jego zdaniem - źle podlałem kwiaty na balkonie. Innym razem zarzucił chamstwo, bo nie spodobał mu się sposób, w jaki zapukałem do jego gabinetu (...) Za moimi plecami śmiał się, że drzwi do biura 'otwieram jak paralityk'. Krytykował, ale rzadko wyjaśniał, w czym problem" - opowiada mężczyzna. Dodaje, że pewnego dnia Skworz "zaczął tak krzyczeć, że on [Krzysztof - red.] wpadł w odrętwienie".

- Drzwi zostawił otwarte i w kółko głośno powtarzał, jaki rzekomo wielki błąd popełniłam: "Kur*a, nie wierzę, jak mogłaś". Miał pretensje, że z klientem, na jego prośbę, przeszłam na ty. Wyjaśnienia do niego nie docierały - opisywała Monika, była pracowniczka biura reklamy.

Jak twierdzi kobieta, pod koniec rozmowy Andrzej Skworz liczył od jednego do dziesięciu do momentu, aż się rozpłacze. "A teraz odliczam od 1 do 10. Aż się rozryczysz i wyjdziesz. Dziesięć, dziewięć, osiem – oczka już szkliste? Siedem, sześć, pięć – jeszcze się trzymasz? Doliczę do jednego i cię tu nie będzie. Cztery, trzy, dwa, jeden – jednak się nie rozpłakałaś?" - cytuje kobieta. Monika zaznacza, że pracę w "Press" przypłaciła lękami, tikami nerwowymi, problemami ze snem.

- Kluczem było to, jak kogoś postrzegał: jeśli uznał za słabego, dojeżdżał. Gdy ktoś zdecydowanie mówił "nie", wycofywał się. Odeszłam po sześciu miesiącach. Poszło o styl pracy, atmosferę. Nigdy nie widziałam tak zastraszonego zespołu - opowiadała inna z byłych pracowniczek dwumiesięcznika.

Andrzej Skworz i "Press". "Żyliśmy jak w domu z cyklem przemocowym"

- Lekarz skierował mnie na oddział dzienny szpitala psychiatrycznego. Powód: zaburzenia lękowe. Czułam się zerem i przekonywałam lekarzy, że to moja wina. Ta praca, tłumaczyłam, jedynie mi pokazała, że jestem do niczego. Dopiero po czasie zrozumiałam, że doświadczyłam przemocy psychicznej - mówi z kolei Anna, była redaktorka. - Nigdy nie miał oporów, żeby dzwonić w weekend, nawet jeśli nie było potrzeby. Także późnym wieczorem, z wanny. Gdy zaczynał: "I co masz mi do powiedzenia?", sztywniałam i milkłam. Wiedziałam, że to ten moment. Żyliśmy jak w domu z cyklem przemocowym. (...) Awantury były także za to, że telefonu się nie odebrało - mówi była wieloletnia pracowniczka "Press", Joanna.

Andrzej Skworz w odpowiedzi na pytania "Dużego Formatu" zaznaczył, że nic nie wie o tym, by pracownicy "Press" doświadczali problemów psychicznych spowodowanych pracą w magazynie. Jak dodał, "nikt przez 27 lat" tego nie zgłaszał. - Bywało, że zgłaszano się z problemami fizycznymi, wtedy pomagaliśmy, załatwialiśmy specjalistów, odwiedzaliśmy w szpitalu. Zdarzało się, że ktoś nie pracował przez pół roku i więcej - mówi. - W ciągu 27 lat działania naszego wydawnictwa raz pojawił się nieformalny zarzut dotyczący jednej z osób u nas pracujących. W nerwach dziennikarz krzyczał na korytarzu o rzekomym mobbingu. Poproszony o pisemne zgłoszenie wycofał się. Mobbingu nie zgłosił, zespół nie powstał - twierdzi Andrzej Skworz.

Biurem redakcji "Press" zarządzała w Warszawie przez wiele lat Renata Gluza, która, według rozmówców "GW", także miała dopuszczać się przemocowych zachowań. - Gdy było słychać energiczne tupanie Renaty, wiadomo było, że zaraz wpadnie do pokoju i się wydrze. Bywało, że z wyzwiskami. Wrzaski z jej gabinetu to była codzienność. Na mnie napadała regularnie, winy szukałam w sobie. Myślałam: mogłaś dopytać, lepiej sprawdzić. Uwierzyłam: nie umiem, nie potrafię, nie daję rady. Aż doszło do tego, że bałam się przekroczyć próg biura, odebrać telefon, wysłać maila - mówiła jedna z osób.

- Strasznie się darła. Zarzucała niekompetencję, nazwała mnie idiotką i głupią blondynką, stwierdziła, że doszłam do "ściany śmieszności" i obrażam czytelników płacących za "Presserwis". Tekst zaakceptował wcześniej redaktor prowadzący. Stałam jak zamurowana, powtarzałam sobie: poszukasz czegoś, odejdziesz - czytamy. Renata Gluza odmówiła komentarza autorce tekstu.

Po publikacji tekstu na Wyborcza.pl portal Press.pl opublikował wszystkie odpowiedzi na pytania, jakich Andrzej Skworz udzielił autorce tekstu Katarzynie Włodkowskiej. Skworz przekonywał m.in., że "u niego w gabinecie nikt nie płakał, ale jeśli tak, to mu przykro".

"W życiu zatrudniłem pewnie ponad 500 osób, ponad sto musiałem zwolnić. To trudna praca, bo twórcza. Gdy w zakładzie produkcyjnym pracownik zrobi piękny produkt, szef może go pochwalić i prosić, by zawsze takie tworzył. A w dziennikarstwie nie możesz się powtarzać, pisać tak samo i tego samego, co wczoraj. Tworzymy małym zespołem na bieżąco stronę www, raz dziennie branżowy serwis newsowy, sześć popularnych ogólnopolskich eventów i gruby magazyn. To wywołuje stres i emocje oraz wymaga specyficznych predyspozycji. Nie wszyscy je mają. Ale są ludzie, którzy pracują w "Press" od kilkunastu lat, a są i tacy, którzy odchodzą i wracają do nas z innych mediów. Rekordzista wracał trzykrotnie" - zaznaczył redaktor naczelny "Press".

Tekst "W redakcji Andrzeja Skworza. "Odliczam. Aż się rozryczysz i wyjdziesz" przeczytasz na Wyborcza.pl >>>

Więcej o: