O twarzy na drzewie słychać w osiedlowym sklepie: - Ludzie podobno nawet z Warszawy przyjeżdżają zobaczyć.
Na ławce pod blokiem: - A pani nie idzie pod drzewo się modlić?
Na stacji paliw jeszcze przed Parczewem: - Jaki tam Jezus, daj spokój. Kora wyblakła i zaczęła przypominać twarz (to grupa motocyklistów, najwyraźniej już widzieli i jadą dalej).
Jest niedziela. Zostawiam samochód na parkingu kawałek dalej. Po drodze pytam kilku przechodniów, gdzie jest "to drzewo". Nie trzeba mówić o żadnych cudach i objawieniach. Drzewo wystarcza, wie każdy. Prosto, w to osiedle. Minie pan plac zabaw i w prawo. Za tamtym blokiem. - Głowa jest cała pana Jezusa, a tu, niżej, coś jak ubiór. Po mojemu, to nikt tego nie mógł namalować. Musiałby mieć drabinę, a to zaraz przy oknach. Ktoś by widział - opisuje Stanisław, którego spotykam po drodze.
Niedaleko kościoła św. Jana Chrzciciela (to już blisko), to mnie ktoś pyta, czego szukam. Mówię, że drzewa. - Tu zaraz, w tę uliczkę trzeba. Pan idzie za nimi, bo oni też tam - mężczyzna wskazuje na starsze małżeństwo, pewnie swoich rodziców. Krótką chwilę idziemy razem. - Myśmy już byli - przyznaje jeden z dwojga moich chwilowych przewodników. W tym wyznaniu słychać trochę dumy, ale starszy mężczyzna zaraz dodaje. - Czy widać Jezusa? No coś widać. Ale czy ktoś nie namalował? Ja tam nie rozstrzygam, trudno powiedzieć. Każdy niech po swojemu dojdzie, co to jest - mówi.
Parczew. Według części mieszkańców na drzewie pojawił się wizerunek Jezusa Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.pl
Na dobrze wykadrowanych agencyjnych zdjęciach w wysokiej rozdzielczości fragment kory z oczami, nosem, ustami i łukowatą linią na górze - ni to aureolą, ni koroną - widać wyraźnie, ale na miejscu trzeba się chwilę poprzyglądać. Intuicyjne szukanie na wysokości oczu na nic się zdaje. Należy lekko zadrzeć głowę i, jeśli nikt nie podpowie, skanować korę kawałek po kawałku. W końcu jest, gdzieś na wysokości balkonu na drugim piętrze. Pięć, może sześć metrów. Głowy zadzierają też inni, którzy na ulicę Spółdzielczą przyjechali pierwszy raz. Bo niektórzy są drugi, trzeci, czwarty dzień. - No i gdzie ten cud? - słyszę za plecami. Ktoś z miejscowych pokazuje, że wyżej. - Faktycznie.
Pod drzewem kwiaty i znicze, na drzewie - zawieszony różaniec, święte obrazki, tekst Koronki do Miłosierdzia Bożego. Wokół mocno już wydeptana trawa.
Pogoda nie mogła być lepsza, na słońcu jest nawet upalnie. Przyjeżdżają i przychodzą całe rodziny. Postoją kwadrans, wymienią się spostrzeżeniami (zwykle: "coś widać", "może i trochę podobny do Jezusa", "jakaś twarz na pewno") i wrócą do samochodu albo pójdą spacerować gdzieś dalej. Przyjeżdża wielu motocyklistów, w końcu sezon. - Jechałem trzy godziny, żeby to zobaczyć, ale raczej z ciekawości - mówi mężczyzna w czarnym kombinezonie i kasku. Przyjechał aż z Bemowa. - O kurwa - wyrywa mu się, gdy dostrzega tłum wokół ławki przed drzewem. Nie spodziewał się tylu ludzi. Rozmowa na chwilę się urywa, ale kilka minut później znowu się spotykamy. - Dla mnie bardziej Maryja niż Jezus - mówi tak, że nie wiadomo, czy żartuje, czy nie. Zaraz pokazuje okno w bloku obok, gdzie właściciel wystawił anons o sprzedaży mieszkania. - Teraz będzie 20 tysięcy za metr - mówi, ale tym razem się śmieje.
Stoję kilka metrów od drzewa i słucham:
- Niektórzy mówią, że coś tu się zmienia, ale nic się nie zmienia.
- Trzynastego był początek?
- Ja się dowiedziałam w poniedziałek, okna mam z drugiej strony. Ktoś mówił, że pokazało się w sobotę. A który to był, to nie wiem.
- No właśnie trzynasty. Trzynastego były objawienia fatimskie. Tutaj panie mówią, że zobaczyły w niedzielę, ale pojawić się mogło w sobotę.
- Mówią, że jak dzisiaj się skończy, to jest objawienie. Zobaczymy.
- Według mnie się nie skończy.
- Córka mi opowiadała, co biskup powiedział. To trochę dziwne. Jak widzi, że jest takie coś, to chyba powinien zmienić zdanie.
***
- A ty brałeś energię z drzewa?
- Jak?
- No dotykiem.
- Nie.
- To chodź weźmiemy, dotkniemy.
Ktoś utyskuje na postawę kościoła, ktoś inny opowiada, że na miejscu był jakiś ksiądz i objawienia wcale nie wykluczył. Pytam o to ks. Jacka Nazaruka, proboszcza Parafii pw. św. Jana Chrzciciela. Z kościoła do drzewa jest kilka minut spacerem. Ks. Nazaruk nie chce zdradzać, jaką sam ma opinię.
- Każdy z księży pracujących w naszej parafii to widział. Również tam byłem, ale na chwilę obecną nie mam do przekazania nic ponad to, co powiedział rzecznik naszej kurii. I tak mamy wokół tego skrajne emocje. Ktoś zarzuca, że księża gaszą w tej sprawie Ducha Bożego, inni się naśmiewają. To dla naszej parafii nie jest łatwa sytuacja i nie chcę jej jeszcze zaogniać, zatem swoją opinię zachowam dla siebie. Żeby była jasność, kwestia tego wizerunku nie jest zamiatana pod dywan, nic z tych rzeczy. Sprawa jest monitorowana przez władze diecezjalne - mówi.
Rotacja przy ul. Spółdzielczej jest tak duża, że trudno policzyć, ile w niedzielę osób przyjechało obejrzeć drzewo. Oddalam się na kwadrans, a gdy wracam, połowa zbiorowiska to już nowe twarze. Najdłużej są chyba te panie na ławce, z których jedna puszcza na YouTube pieśni religijne. Kobiety podśpiewują, ktoś nuci pod nosem. Co jakiś czas utwór przerywa reklama, w "Barkę" wcina się "Już teraz zaplanuj randkę i razem obejrzyjcie romantyczną komedię...". Po reklamie krótka dyskusja z koleżanką, co puścić następnego. Leci "Abba, Ojcze". Przychodzą następni. Później jeden z miejscowych mówi mi, że więcej ludzi było tylko we wtorek, wtedy twarz była najbardziej wyraźna.
W zbiorowisku są ciekawscy - podchodzą do drzewa, robią kilka zdjęć i znikają. Są kpiarze - śmieją się, że "ludzie do drzewa się modlą". Są ludzie zupełnie obojętni (pewnie tylko na takich wyglądają) - po prostu stoją i patrzą dłuższą chwilę. Są też rozmodleni - z różańcem albo na klęczkach, bliżej drzewa. Kilka dni temu jakaś przyjezdna podobno położyła się krzyżem na trawie. Do ostatniej grupy zaliczam kobietę, która przyniosła ze sobą kilka egzemplarzy Ewangelii według świętego Jana. Rozdaje broszury. - Mnie Jezus uleczył z guza i głębokiej depresji. Wiem, że się objawia. Tu wszystko zostało opisane. Jan, który spoczywał Jezusowi na piersi, mówi wyraźnie: "Lecz wszystkim tym, którzy go przyjęli, dał moc, aby stali się dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego, którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili". Tu jest napisane, że na początku było słowo, a tym słowem był Jezus. Jezus przyszedł pokazać nam, jak Bóg nas kocha. Pan sobie to weźmie - kobieta wręcza mi broszurę. Później ją komuś oddaję.
Parczew. Drzewo, na którym według części mieszkańców pojawił się wizerunek Jezusa Daniel Drob / Gazeta.pl
Dwaj mężczyźni wzięli ze sobą jakieś wiekowe lornetki. Młodszy z nich, na oko sześćdziesięcioparolatek, zachęca, by popatrzeć w przybliżeniu. Jedni korzystają, drudzy grzecznie dziękują. - Tak lepiej widać. Tam jest broda? Dobrze to interpretuję? - mówi ktoś. Pytam, czy też mogę spróbować. Początkowo nie łapię ostrości, a gdy się wreszcie udaje, wzór dalej przypomina prymitywnie narysowaną twarz, nic więcej. Chwilę rozmawiam z właścicielem lornetki. Piotr dziwi się, że Kościół milczy. Słucha Radia Maryja, a tam nic. Kręci nosem, jak ludzie mówią, że twarz ktoś namalował. Bo niby jak na tej wysokości? Z taką długą drabiną ktoś przyszedł? A tak w ogóle to nie widać, żeby to było malowane. Na to ostatnie przytakuję, bo faktycznie kropki i kreski nie wyglądają na farbę. Stojąca obok nas kobieta mówi, że była tu już kilka razy, ale dopiero dzisiaj dostrzegła drugą twarz. - Widzi pan tę grubą gałąź po prawej? To między tą gałęzią, a tą mniejszą po lewej jest ta druga - tłumaczy. Piotr zerka przez lornetkę. - Matka Boska? - pyta. - Nie wiem - słyszymy w odpowiedzi. Na parkingu kilka metrów dalej słychać śmiech: - Ludzie, przecież to zwykłe drzewo. Ktoś papierem ściernym przetarł i cud jest.
- Hejt jest niesamowity. Co ludzie robią w internecie, to się w głowie nie mieści. Nawet Kaczyńskiego zrobili. Że ludzie klęczą i się modlą przed nim - mówi ta od dwóch twarzy.
O memy z "cudu w Parczewie" zagaduję w parku dwóch młodych chłopaków. - W ogóle się nie dziwię, że są takie reakcje. Internet to internet, starsi ludzie może nie rozumieją, ale tak to działa. Objawienie na drzewie? Nie mogło nie być żartów w necie - mówi Rafał.
- Ale ludzi chodzi tam mnóstwo. Codziennie przechodzę obok drzewa, gdy idę do szkoły. Zawsze tłumy - mówi Michał. Nie wiedzą, kiedy się to pojawiło. Są sceptyczni, gdy pytam, czy to Jezus. - Ale starsi widzą w tym przestrogę przed wojną czy innym kataklizmem - mówią. Przestroga, znak, zapowiedź najgorszego - to przewija się w rozmowach głównie z mieszkańcami pobliskich bloków. Ci już zdążyli zjawisko przemyśleć i przedyskutować między sobą.
Miejscowe emerytki pytam, kiedy to wszystko się zaczęło, bo do tej pory natknąłem się na trzy wersje - sobota (13 maja, rocznica objawień fatimskich), niedziela i poniedziałek. Najczęściej ludzie mówią o niedzieli. Kobiety potwierdzają.- To było w niedzielę wieczór, wtedy ludzie się dowiedzieli. Ja byłam dzień później, rano. Później padał deszcz. Ludzie wtedy mówili, że jak popada, to zniknie. Tyle padało w tygodniu, a dalej jest - mówi jedna.
- Któregoś dnia byłam, to taka jaśniutka była ta twarz, jak na obrazku. Czym więcej ludzi, tym wyraźniej widać - dodaje następna.
- Mówią, że ktoś mógł namalować - rzucam. Odpowiadają chórem: - Nie, za wysoko.
- Ludzie różnie mówią. Widzą anioły, Matkę Boską, dzieciątko. Ale ja tylko Jezusa. Albo mówią też, że za siedem dni zniknie. Jeśli to się pojawiło w niedzielę, to dzisiaj tydzień mija. Ale nie widać, żeby znikało - mówi kolejna. Rozmawiamy wczesnym popołudniem, do końca doby jeszcze trochę czasu.
Jedna z kobiet opowiada, że kilka dni temu z kory kapały krople deszczu, chociaż "z wierzchu wyglądała na suchą". Wcześniej inny miejscowy mi opowiadał, że w deszczowe dni całe drzewo było mokre, ale twarz pozostawała sucha.
- Codziennie jest tyle ludzi? - pytam.
- Nie. Wczoraj było sporo mniej, ale najwięcej było we wtorek. Nam to nie przeszkadza. Z tym można pogadać, z tamtym. My emerytki jesteśmy, to nie mamy zbyt wielu zajęć.
Pytam o stanowisko diecezji siedleckiej, która dystansuje się do wizerunku na drzewie. Rzecznik kurii ksiądz Jacek Świątek żartował nawet, że jemu to przypomina Conchitę Wurst z Eurowizji.
- W kościele ksiądz też dzisiaj mówił, że to nie jest żadne objawienie. Mówił, że nie ma co się gromadzić - relacjonuje jedna z kobiet.
- Żeby dać sobie spokój mówił - dodaje jej koleżanka.
- Co o tym panie myślą? - pytam.
- Ja jestem wierząca w takim sensie, że wierzę w to, co widzę. Dla nas to jest twarz Jezusa. Może w kościele mają jakiś odgórny zakaz, żeby o tym nie mówić.
- Ja sobie myślę, że to jakaś przestroga. Może przed wojną? Nieciekawie jest dookoła.
- Wszystko się trzęsie na świecie.
- W Warszawie drony spadają.
- Ale u nas się zbroją, to może jesteśmy bezpieczni. Polska i tak jest obita ze wszystkich stron. Z jednej mamy "przyjaciół" i z drugiej.
- Putin nie popuści.
- Ale już chorowity jest.
Na koniec dopytuję, kto zobaczył pierwszy. Kierują mnie do punktowca przy ulicy. Sąsiadka ma na imię Marzena, ale nie znają numeru mieszkania.
Rozmawiam z dwiema seniorkami, które niedaleko kolejnego bloku znalazły ławkę w cieniu. - Być może to jakaś przestroga, ale kto wie przed czym? Na świecie dzieje się źle. Niech pan zobaczy, jak człowiek do człowieka podchodzi. Zgroza. Tylko pieniądz, fałsz. Kiedyś przed II wojną światową też były znaki, albo przed różnymi kataklizmami. Właśnie rozmawiałam z koleżanką o cudzie w archikatedrze lubelskiej, co była krew na obrazie Matki Boskiej. Ależ to była sensacja - wspomina. - Ja uważam, że to trzeba zbadać, czy natura tak ułożyła, czy pomalowane farbą czy sprayem. Ale tak wysoko? Sama nie wiem. Ja jestem wierząca i uważam, że coś rządzi tym światem.
Jej koleżanka, Stanisława, dodaje: - Gdyby się niewiarusem było, to rzeczywiście można by powiedzieć "nie wiem". A my, jako wierzące, to uważamy że coś jest na rzeczy.
Kobiety opowiadają, że niektórzy na drzewie dopatrzyli się nawet jakichś liter, ale w to nie wierzą. - Jakie litery, skąd niby?
Stanisława mówi, że w poniedziałek w ubiegłym tygodniu twarz widziała od siebie z balkonu. Nie trzeba było schodzić. Jej zięć nawet zdjęcia robił. Teraz nie widać, ale to chyba przez promienie słoneczne.
Pod drzewem słyszę, że nie tylko mnie interesuje, kto twarz zobaczył pierwszy. Z rozmów wynika, że "pierwszych świadków" może być kilku. Raz jest Marzena, a raz Bożena. Raz mówią, że zobaczyła w sobotę, a raz, że to była niedziela. Jedna osoba wskazuje blok niedaleko, a inna mówi, że mieszka po drugiej stronie ulicy.
- Pierwsza widziała podobno taka pani z tego bloku, ale jakie to ma znaczenie? Jest i tyle - słyszę od mężczyzny z tatuażem na ramieniu. Stoimy przed jego klatką, na wprost drzewa i ławki. - Ludzie z bloku stali na balkonach i patrzyli. Myślę, co wy się tak lampicie? Kot jakiś wlazł czy co? Poszedłem zobaczyć. Pojawiało się stopniowo, z każdym dniem coraz wyraźniejsze. Początkowo było przyciemnione - opowiada. - Malowane… A komu by się chciało? Jak tu któregoś dnia padało, to wszystko dookoła było zmoknięte. Lało przecież przez trzy dni. A twarz i aureola suche. Komuś rzekomo na jakąś dolegliwość pomogło. Ja mam problemy z biodrem, chodzę codziennie, a i tak mnie boli. Może nie jestem godzien? - żartuje. Do rozmowy dołącza jego kolega: - Mi to przypomina oblicze z całunu turyńskiego. To znak na te czasy. Wojna, zanik wiary, opustoszałe seminaria. A w tym roku same okrągłe rocznice. 80 lat od rzezi wołyńskiej, 40 lat od objawień Matki Bożej w Oławie. Ukraińcy przed przed tą wojną też mieli objawienia.
Parczew Daniel Drob / Gazeta.pl
Mężczyzna ma ze sobą zaklejoną kartkę z cytatami "objawień oławskich". Kult zapoczątkował Kazimierz Domański, działkowiec z Oławy, któremu w latach 80. mieli objawić się Matka Boska i Jezus Chrystus. Po nagłośnieniu objawień Domańskiego do miasta na Dolnym Śląsku pielgrzymowały tysiące osób z całego kraju. Sprawę badał episkopat, ale ostatecznie nie znaleziono pierwiastków nadprzyrodzonych, za to liczne błędy doktrynalne w orędziach Domańskiego. Mój rozmówca odczytuje wyimki: - "Polska zagrożona rozlewem krwi" - to wtedy, jak mogła być interwencja Rosji. "Napromieniowane pokolenie" - Czarnobyl. "Ukraina zagrożona rozlewem krwi". "Żółta rasa do Polski nie dojdzie" - Chiny. "Jedni będą drugich wynosić" - choroby zakaźne, dwa lata pandemii. "Trzecia wojna światowa. Zginą dwie trzecie ludzkości". Ale tu też jest napisane, że przez modlitwę wszystko będzie ocalone. Ale ludzie nie wiedzą. Życie toczy się normalnie, jak się włączy telewizję czy radio. Tyle że dzisiaj ten świat tak pędzi i pędzi.
Pytam go, czy wie, kto i kiedy zauważył pierwszy. - 13 maja, w sobotę. Jakiś pan w gazecie to potwierdził - mówi i zaraz dodaje: - Ja to sobie nie mogę wyobrazić, że u nas na osiedlu takie coś jest, nie mam na to głowy.
Mówi mężczyzna z tatuażem:
- Pierwsze dni to człowiek kilka razy dziennie wychodził, bo to tak ciągnęło. Nie mogłeś wytrzymać w domu. Rozsiadłeś się przed telewizorem, posiedziałeś chwilę i znowu ciągnie, i z powrotem na dwór. A ksiądz mówi, że to nic. Zdenerwował mnie, że nie wiem.
Wtrąca się sąsiadka: - Deszcz padał trzy dni, a ludzie i tak stali. Nic nie zmyło.
Ten od objawień oławskich: - To nie na ludzką głowę.
Pod drzewem nadal rojnie. Stoję chwilę i znowu słucham, o czym rozmawiają ludzie:
- Kiedyś butla wybuchła w tym bloku, dziewczyna zginęła.
- To w tamtym bloku, nie tak dawno.
- A w tym jakaś dziewczyna zmarła? Ktoś tak mówił.
- Nie wiem.
***
- Liście sprzedają, słyszałeś?
- Ale głupota.
- 6 zł chce za jeden.
- A ja słyszałem, że 60.
- A nie 600?
***
- Jedna pani mi powiedziała, że tego dęba chcą ściąć.
- Czytałam coś w internecie.
- Wcześniej nie chcieli, dopiero jak się objawiło. Że spółdzielnia nalega.
Dzwonię do Spółdzielni Mieszkaniowej w Parczewie zapytać o tę rzekomo planowaną wycinkę. Rozmawiam krótko z prezesem Mirosławem Naumiukiem, ten stanowczo dementuje. - Nie ma i nie było takiego pomysłu. Nie zajmujemy się ścinaniem drzew, tylko ewentualnie ich pielęgnacją - mówi. Przy okazji pytam, co o tym wszystkim sądzi, ale nie chce komentować. Mówi, że prywatną opinię zachowa dla siebie, żeby nie urazić ani tych, co wierzą w objawienie, ani tych, co nie wierzą. Podpytuję, czy spółdzielnia planuje coś przedsięwziąć w związku z obecnością tłumów na blokowisku, ale prezes zaprzecza. Żadnych ogrodzeń i tym podobnych. Tylko tyle, że koszenie trawy ma się odbyć zgodnie z planem.
Parczew. Według części mieszkańców na drzewie widać wizerunek Jezusa Fot. Daniel Drob / Gazeta.pl
Dostrzegam Piotra z lornetką na szyi. Podchodzi do drzewa, ale nie tego z twarzą, tylko mniejszego. Zrywa kilka liści. Ktoś żartuje, że na handel. Wraca temat licytacji, którą w internecie rozkręcił Adam Kościańczuk, były dyrektor w Lubartowskim Ośrodku Kultury.
Ludziom coś tu się nie klei, bo gałęzie z liśćmi są wysoko, a o tej porze roku przecież nie spadają. Za 720 zł "liść ze świętego drzewa" kupuje ośrodek wypoczynkowy w Dębowej Kłodzie koło Parczewa. Tyle dobrego, że pieniądze trafiły na konto Lubelskiego Stowarzyszenia Naukowego Na Rzecz Rozwoju Psychiatrii.
Pod, jak sądzę, wskazanym wcześniej blokiem pytam o panią Bożenę lub Marzenę - tę, która miała zobaczyć pierwsza. Większość mówi, że nie kojarzy. Albo tylko tak mówią, albo jestem pod złym blokiem. - A pan z jakiejś gazety? - pyta kobieta w średnim wieku. - Dziwowisko robicie - mówi i idzie dalej.
Z Parczewa mam wyjechać wieczorem. W poniedziałek około południa przed drzewem jest raptem kilka osób. Upewniam się, że wzór nadal jest na drzewie, że nie zniknął w niedzielę, jak niektórzy się spodziewali. Zachodzę blok od strony klatek i siadam na ławce obok starszej mieszkanki. Pytam o tę kobietę, która widziała pierwsza. Zofia, moja rozmówczyni, ją zna. Na imię ma chyba Bożena, ale nie jest pewna. Rozmawiamy dłużej. - W niedzielę byłam w Lublinie, więc nie widziałam. Poszłam obejrzeć w poniedziałek. Najpierw widziałam tylko głowę, a później, jak już przyszłam drugi raz, to zobaczyłam tułów - mówi mi Zofia.
- Tułów widać? - upewniam się.
- Tam jest nawet kobieta i dziecko podobno. Głowę kobiety to i ja widzę, ale dziecka nie. Niektórzy widzą. Ale to jest tak, że każdy widzi, co chce zobaczyć, nie? I co chcą, to mówią. W niedzielę był taki jeden i mówił, że ludzie z drugiego piętra zbierają po złotówce za wstęp na balkon. Toż ja jestem na drugim! Widzi pan, jakie głupoty! - Zofia lekko się unosi, ale dopytuję jeszcze o ten balkon. - Ja bym wzięła złotówkę od kogoś?! Chcesz pan wejść - proszę bardzo, przecież mi nie zjesz balkonu.
Korzystam z zaproszenia, nic nie płacę. Na klatce spotykamy sąsiadkę Zofii. Wywiązuje się krótka rozmowa. - Byłam w Lublinie, mąż do mnie zadzwonił. Pytał, czy słyszałam, jaki cyrk się odwala pod blokiem, że Maryjka się objawiła - wspomina kobieta. Mówi, że nie wie, kto to wszystko zapoczątkował. Młoda dziewczyna, która jest razem z nią, dopowiada, że gdzieś był wywiad z dwiema paniami, mówiły, że to one zobaczyły pierwsze. Zofia się śmieje: - Teraz to wszyscy pierwsi.
Parczew Daniel Drob / Gazeta.pl
Z balkonu nie widać niczego szczególnego. Robię kilka zdjęć, ale bardziej z odruchu, bo co tu fotografować? Drzewo jak drzewo. - Mówią też, że ktoś scyzorykiem wyskrobał. Ale bym widziała, przecież to zaraz przy oknie - mówi Zofia. Rzeczywiście, jej balkon od drzewa dzieli zaledwie kilka metrów. Stoimy chwilę. Podchodzą pojedyncze osoby, ale mało. - Ludzie poszli na obiad, ale przyjdą kolejni. Od tygodnia nie ma chwili, żeby kogoś nie było. Ktoś odejdzie, to zaraz przyjdzie następny - mówi Zofia.
- Nie przeszkadza, jak tak dużo ludzi przyjdzie prosto pod okna? - pytam.
- W ogóle. Nikt nic nie rzuca, nie biją, nie krzyczą, to czemu?
Z balkonu lepiej widać całe osiedle. Proszę, żeby mi pokazała blok, w którym mieszka pani Bożena lub Marzena, ale Zofia sama nie jest pewna. Proponuje, że pójdzie ze mną i popyta innych. Sąsiad z klatki obok mówi, że nie wie o kogo chodzi. Szukamy dalej. Przy okazji podchodzimy pod drzewo. - Nic się nie zmieniło - mówi. Pytam, gdzie widać resztę sylwetki. Pokazuje jakiś jaśniejszy fragment kory, który może przypominać wszystko.
Razem z moją przewodniczką pytamy kobiety na ławce o tę pierwszą, ale też nie wiedzą. Z pomocą przychodzi za to koleżanka Zofii stojąca przy kolejnym bloku. Rozwiewa nasze wątpliwości - pierwsza zobaczyła Marzena, nie Bożena. Siedziała wtedy na ławce z dwiema innymi koleżankami. - Mieszka tu w bloku - mówi. Czyli w niedzielę nie trafiłem z budynkiem. Kolejna kobieta zdradza mi numer mieszkania. Żegnam się z Zofią i idę na pierwsze piętro. Pukam.
"Ludzie pomyślą, że zgłupiałaś"
Tak naprawdę nazywa się Marzanna Wójciszko, ale wszyscy mówią Marzena. Przyjmuje mnie w dużym pokoju z ogromnym wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej na ścianie. Mówi, że unikała mediów jak ognia. Gdy wczoraj była telewizja, przemykała bokiem, żeby nie złapali jej do wywiadu. Pyta, jak do niej trafiłem. Tłumaczę ogólnie, że sąsiadki mi pomogły. W końcu zgadza się na rozmowę. Przyznaje, że wizerunek na drzewie zobaczyła jako pierwsza. Opowiada jak to było: - Ubiegła niedziela, popołudnie. 17.20, 17.30 - jakoś tak. Byłam na spacerze z sąsiadką. Przysiadłyśmy na ławce przed tym drzewem, zawsze tam siadamy. Obok drzewa, na trzecim piętrze, balkon ma moja koleżanka z pracy. Spojrzałam w stronę tego balkonu i coś mnie tknęło, jakby ktoś pokierował mój wzrok w kierunku drzewa. Patrzę i się zastanawiam, czy mam jakieś zwidy. Pytam tej sąsiadki, czy też widzi. "Ale co?". Mówię, że jest zarys, jakby aureola czy korona. Oczy, usta, nos i zarost. Ona mówi, że też widzi. Druga sąsiadka też. Ale wtedy to było niewyraźne, bo się zaczęło dopiero kształcić. Nie było takie wyraźne jak dzisiaj. Wtedy nikomu nie mówiłam. Mama tak mi doradzała - "ludzie pomyślą, że zgłupiałaś". Mówiła, żeby iść z tym do księdza, ale ja nie chciałam. Wiem, jak Kościół na to patrzy. W każdym razie drugiego dnia było już wyraźniejsze. Zapytałam jedną sąsiadkę, drugą. Obie powiedziały, że widać. W sobotę tego nie było na pewno, zauważyłabym.
Marzanna Wójciszko / Gazeta.pl Fot. Daniel Drob / Gazeta.pl
Marzanna mówi, że jest wdzięczna Panu Bogu. Za to, że pozwolił jej zobaczyć ten wizerunek, "doznać czegoś takiego". Opowiada, że miewa ma sny ze świętymi. Któryś, ale nie pamięta który, śnił się jej też po tym, jak zobaczyła wizerunek na drzewie. - Szybko się rozeszło, przyszedł ksiądz z naszej parafii. Zrobił zdjęcie, pytał, kto pierwszy zobaczył. Powiedziałam. Uśmiechnął się i powiedział, że będą jeszcze inne znaki. A moja mama mówi, że to ku przestrodze się ukazało - wspomina.
- Spodziewała się pani, że nagle tyle ludzi się tu pojawi? - pytam.
- Nie, ale mi to nie przeszkadza. Niech ludzie przyjeżdżają, modlą się, przekazują dalej. Każdy ma prawo zobaczyć. Ale jak ktoś nie wierzy, to niech po prostu nie komentuje - mówi.
Marzanna wyjmuje telefon i pokazuje zdjęcie z niedzieli, gdy "było jeszcze niewyraźne". W drzewie widzi tylko Jezusa, a nie, jak niektórzy, inne twarze. Modli się codziennie, ale u siebie w domu, a nie pod drzewem.
Wychodzę z mieszkania i ostatni raz zatrzymuję się przed drzewem. W pobliżu zgromadziło się kilka osób. Obok przechodzi starszy mężczyzna prowadzący rower i znowu wybucha dyskusja o tym, co widać, czego nie widać. Czy jest Dzieciątko, czy Maryja, czy tamta plama to ręka, a tamta noga. Spór jest krótki. Na koniec wszyscy i tak się zgadzają, że Jezusa widać wyraźnie, a co do reszty - "to ludzie zobaczą, co zechcą".