Deklaracja Błaszczaka była pozbawiona jakichkolwiek konkretów. Według szefa MON: "Prowadzimy już szczegółowe negocjacje. Mam nadzieję, że w krótkim czasie zakończą się one powodzeniem." Jakie konkretnie samoloty, ile, kiedy i za ile? Na razie nic nie wiadomo. Sporo można się jednak domyślić, bo jeśli chodzi o "samolot wczesnego ostrzegania ze Szwecji", to opcja jest właściwie jedna.
Najnowszą maszyną tego rodzaju aktualnie oferowaną przez Szwedów jest GlobalEye firmy Saab. To połączenie zmodyfikowanego cywilnego samolotu biznesowego Bombardier Global 6000 z radarem Erieye ER. Efektem takiego połączenia jest mały (w porównaniu do obecnie standardowych maszyn tego rodzaju) samolot wczesnego ostrzegania i dowodzenia, popularnie nazywany AWACS-em. Tak naprawdę jest to akronim od nazwy systemu tego rodzaju zainstalowanego na amerykańskich maszynach E-3 Sentry, które są obecnie najpopularniejszym przedstawicielem swojego rodzaju. Formalnie maszyny tej klasy to AEWC (Airborne Early Warning and Control - Powietrzne Wczesne Ostrzeganie i Dowodzenie), ale AWACS znacznie lepiej brzmi, więc taka nazwa stała się najpopularniejsza.
To maszyny, których zadaniem jest być latającą stacją radarową, połączoną z centrum zarządzania operacjami własnych i sojuszniczych samolotów bojowych. Radar latający na wysokości rzędu 10 kilometrów widzi znacznie dalej niż analogiczny radar umieszczony na powierzchni Ziemi, co w sposób jasny wynika z faktu, że żyjemy na kuli, a fale radarowe generalnie poruszają się po linii prostej (choć są pewne wyjątki). Pozwala to między innymi wykrywać nisko lecące cele na znacznie większych dystansach. Czyli na przykład rakiety manewrujące jak Ch-55, czy samoloty wroga próbujące uniknąć wykrycia przez obronę przeciwlotniczą przy pomocy lotu tuż nad ziemią.
Samoloty AWACS są określane jako "mnożniki" potencjału lotnictwa bojowego. Choć są relatywnie drogie, skomplikowane i nieliczne, to każda taka maszyna w rejonie walk zwielokrotnia potencjał wszystkich innych samolotów w okolicy. Oferuje im bowiem dodatkową świadomość sytuacyjną i przyśpiesza proces reagowania na zmieniającą się rzeczywistość. Na przykładzie jeden GlobalEye współpracujący z 8 F-16 mógłby sprawić, że wykonałyby one tyle zadań w ciągu kilku godzin, ile inaczej wymagałoby użycia 12 F-16. Bo piloci znacznie szybciej wiedzieliby, skąd nadlatuje przeciwnik, co robi, jak najlepiej go podejść i czy na pewno jest wrogiem. Byliby też bezpieczniejsi, bo sami mogliby znacznie oszczędniej używać swoich radarów. Mnóstwo korzyści trudnych do przecenienia.
System GlobalEye ma móc wykrywać wrogie samoloty na dystansie maksymalnie około pół tysiąca kilometrów. Czyli krążąc w rejonie Warszawy na wysokości kilkunastu kilometrów, może dostrzec przeciwnika w rejonie Mińska. Maszyna ma być zdolna wykonywać misje trwające do 11 godzin. Dodatkowo jest wyposażona w radar zoptymalizowany do obserwacji powierzchni morza i opcjonalnie w systemy do obserwacji w podczerwieni. Ma to sprawiać, że maszyna głównie zaprojektowana do kontrolowania przestrzeni powietrznej, jest też zdolna obserwować wydarzenia na morzu i ziemi. Saab oferuje możliwość zainstalowania dodatkowych systemów służących do zwiadu elektronicznego.
Do tej pory pięć takich maszyny zamówiły Zjednoczone Emiraty Arabskie (trzy już dostarczone) i dwa Szwecja. Cena za GlobalEye dla tego pierwszego państwa to 2,5 miliarda dolarów, co obejmuje same samoloty, jak i liczne dodatkowe usługi w rodzaju szkolenie, części i pomoc w utrzymaniu. Szwedzi za swoje dwie maszyny zapłacili w 2022 roku 710 milionów dolarów.
Można się więc spodziewać, że polski kontrakt, jak już zostaną ogłoszone jakieś konkrety, będzie opiewał na co najmniej kilka miliardów złotych. Istotnym pytaniem będzie czas dostaw. Szwedzi swoje maszyny zamówili w 2022 roku z dostawą planowaną na rok 2027. ZEA swoje ma dostać nieco szybciej. Dwie maszyny zamówione dodatkowo w 2021 roku mają przylecieć w 2025. Przyśpieszenie tego procesu najpewniej wymagałoby oddania nam samolotów już zamówionych przez ZEA lub Szwecję, które w zamian za coś zgodziłyby się poczekać dłużej. Nie jest to wykluczone wobec trybu pilnego, w jakim MON przeprowadza zakupy po rosyjskiej inwazji na Ukrainę.
Otwartą możliwością pozostaje kupienie nie już gotowego nowego systemu GlobalEye, ale jakichś wariacji na jego temat. Gdyby zakupu nie prowadzono w pośpiechu, to rozsądne mogłoby być zamówienie radarów Erieye ER na samolotach Gulfstream G650, które polskie lotnictwo posiada już w postaci dwóch maszyn do przewozu VIP-ów. Uprościłoby to logistykę i szkolenie, obniżając koszty w długiej perspektywie, choć oznaczało dodatkowe wydatki na początku oraz zwłokę związaną z opracowaniem nowego wariantu systemu GlobalEye.
Być może w grę wchodzi odkupienie lub wypożyczenie na jakiś okres starszych samolotów Saab 340 z radarami Erieye. ZEA wycofało dwa takie z użycia po dostarczeniu nowych GlobalEye. Maszyny miały wrócić do koncernu Saab.
Nabycie maszyn w rodzaju GlobalEye będzie w sposób oczywisty korzyścią dla naszego wojska, a zwłaszcza lotnictwa. Zakup tego rodzaju był od lat sugerowany przez wojskowych i ekspertów. Jednak oficjalnie nie było to priorytetem MON. Polskie lotnictwo korzysta teraz z informacji od floty 14 samolotów E-3A Sentry należących do NATO. Przez lata uznawano to za wystarczające, a koszty związane z zakupem i następnie utrzymaniem własnych AWACS-ów za zbędne wobec dostępnego potencjału sojuszniczego. W planach zapisano tylko program Płomykówka, którego celem było nabycie floty wyspecjalizowanych samolotów do zwiadu elektronicznego. Od lat jest on jednak uznawany za mający niski priorytet i nie wiadomo nic o możliwym zakupie.
Nie ma informacji o tym, dlaczego MON nagle dokonało takiej wolty i wbrew dotychczasowym oficjalnym planom kupujemy jednak AWACS-y. Można spekulować, że to efekt wniosków z przebiegu wojny w Ukrainie i faktu otrzymania znacznych dodatkowych funduszy na zakupy uzbrojenia. Przelot rosyjskiej rakiety manewrującej Ch-55 nad naszym terytorium i następnie jej rozbicie się w rejonie Bydgoszczy najpewniej unaocznił decydentom, jakie korzyści mogą wynikać z posiadania własnych maszyn tego rodzaju. Sojusznicze E-3A Sentry patrolują tam, gdzie to istotne z punktu widzenia całego NATO i są na tyle nieliczne, że nie mogą być wszędzie. Własny krajowy mini-AWACS byłby cennym uzupełnieniem w kontrolowaniu naszego nieba.
Jeśli zostaną zakupione szwedzkie samoloty, to pozostanie jeszcze kwestia drugiego rodzaju mnożnika potencjału polskich Sił Powietrznych. Czyli latających tankowców. Mieliśmy być częścią sojuszniczego programu zakupu tego rodzaju maszyn od koncernu Airbus, ale w 2016 roku Antoni Macierewicz niespodziewanie wycofał się z niego krótko przed podpisaniem umowy, co wywołało spięcie w relacjach ministra z lotnikami. Aktualnie korzystamy z dobrej woli innych państw NATO, które mają swoje latające cysterny i zgadzają się tankować nasze F-16. W sytuacji skrajnej dobra wola może nie wystarczyć i nasze najcenniejsze maszyny bojowe mogą musieć sobie radzić ze znacznie krótszym zasięgiem oraz czasem lotu. Zakup własnych cystern lub ponowne przyłączenie się do natowskiego programu byłoby kolejną decyzją, której można by tylko przyklasnąć. Zakładając, że nas na coś takiego stać.