Z roku na rok do seminariów przyjmowanych jest około 10 proc. mniej kandydatów. Zazwyczaj na drogę Kościoła wstępują osoby, które dopiero co ukończyły liceum. Inaczej było jednak w przypadku pana Piotra, który decyzję o rozpoczęciu nauki w seminarium podjął dopiero po ukończeniu studiów licencjackich. Po czterech miesiącach pobytu w kościelnych murach zrezygnował. W rozmowie z Radiem Zet opowiedział o przyczynach swojego odejścia.
Pan Piotr przyznał, że o pójściu do seminarium myślał już w liceum, jednak wtedy się "nie odważył". - Poszedłem na studia z edukacji artystycznej, skończyłem też studium dla organistów. Dostałem pracę w kościele. Kluczowym momentem była pielgrzymka. Chodzę od lat do Częstochowy, ale na ostatniej poznałem fajnych księży, dużo rozmawialiśmy. Doszedłem pod obraz, pomodliłem się, porozmawiałem z Matką Bożą i pomyślałem: może to jest ten czas? - przyznał mężczyzna w rozmowie z dziennikarką rozgłośni. Dwa dni później zadzwonił do seminarium i w dwa tygodnie pozostałe do końca rekrutacji wypełnił wszystkie formalności. Aby móc rozpocząć formację, z dnia na dzień zrezygnował z pracy, mieszkania i planowanych studiów magisterskich.
Wszyscy dookoła odradzali mężczyźnie wstąpienie do seminarium. Nawet księża i siostry zakonne odwodziły go od podjętej już decyzji. Pan Piotr liczył na to, że w murach kościoła będzie "jak w rodzinie". - Zdawałem sobie sprawę z tego, że czekają mnie też obowiązki, ale to, co zobaczyłem w środku, spowodowało, że wszystkie oczekiwania prysły - przyznał mężczyzna.
Wewnątrz instytucji pan Piotr miał spotkać się z ogromną krytyką, obgadywaniem i niedojrzałością ze strony innych seminarzystów. Prefekci nie tępili negatywnych zachowań. Sami także traktowali kleryków z wyższością, pomiatając nimi i "wychowując do posłuszeństwa". - Traci się wiarę przez takie rzeczy, bo tutaj niby chodzisz do kościoła, uczysz się głosić ewangelię, a wokół obłuda, zero szacunku do drugiej osoby - powiedział mężczyzna. Podkreślił, że zachowania zwierzchników wynikały głównie z tego, w jaki sposób ich samych traktował biskup.
- Wiemy, w jakich czasach żyjemy, że księża są oskarżani o związki z polityką, o pedofilię. Młodzi ludzie idą do seminariów z chęcią zmiany myślenia o księżach. Chcą być "herosami", naprawić trochę świat i pokazać, że do seminarium idą też normalni ludzie. Owszem, idziesz normalny, ale po roku wychodzisz stamtąd wygięty, zmięty, jak pranie wyciągnięte z pralki po wirowaniu na 1,2 tys. obrotów. Jesteś tak wchłonięty w tę strukturę, oglądasz takie sprzeczne obrazki i sam już nie wiesz, jak się nazywasz i kim jesteś - opowiadał w rozmowie z Radiem Zet były kleryk.
Po czterech miesiącach pobytu w seminarium mężczyzna zdecydował o wystąpieniu. Mimo urazy odbudował swoje relacje z Kościołem. Zajęło mu to jednak blisko trzy miesiące. Przyznał, że teraz patrzy na Kościół zupełnie inaczej. - Teraz mogę śmiało powiedzieć, że jest to instytucja, w której nieraz pracują ludzie ściągający haracz - podsumował mężczyzna. Dodał, że chciałby, by duchowni pracowali nad zmianą podejścia głównie do osób młodych. Jego zdaniem swoją postawą odciągają młodzież od Kościoła. - Młodzi będą zmieniać wiarę. Pójdą tam, gdzie im będzie lepiej. Tam, gdzie będą się czuli bezpiecznie. I nie tylko młodzi - przyznał.