W Sądzie Rejonowym dla Warszawy-Śródmieście zapadł wyrok dotyczący wydarzeń z czerwca 2020 roku. Należący do Fundacji Pro Prawo do Życia samochód, który jeździ po mieście i odtwarza homofobiczne hasła, miał zostać zatrzymany przez troje aktywistów i uszkodzony m.in. przez oblanie farbą i przebicie opon i plandeki z homofobicznymi treściami. Szkody oszacowano na sześć tysięcy złotych. Ponadto - według prokuratury - jedna z osób (Margot, aktywistka kolektywu Stop Bzdurom) miała stosować przemoc "polegającą na szarpaniu oraz rzucaniu na chodnik" pokrzywdzonego Łukasza K., kierowcy pojazdu, "w celu zmuszenia go do zaprzestania nagrywania przebiegu zdarzenia". K. doznał obrażeń skutkujących rozstrojem zdrowia poniżej 7 dni.
Jak opowiadały swego czasu działaczki, furgonetka oklejona hasłami "Stop pedofilii" uporczywie podjeżdżała pod squat Syrena na Wilczej, gdzie zatrzymywała się i puszczała z głośnika homofobiczne hasła. Aktywiści fundacji prawdopodobnie wiedzieli, że na squacie mieszkały czy przebywały osoby LGBT+. Świadczyć o tym może fakt, że budynek stoi przy wąskiej, jednokierunkowej ulicy, a furgonetki fundacji z reguły jeżdżą po głównych ulicach Warszawy.
Należy też przypomnieć, że podczas rozprawy w grudniu ubiegłego roku zaprezentowane zostały materiały audiowizualne, które wskazywały, że kierowca i wolontariusz chcieli upozorować obrażenia jednego z nich, a nawet zrobić charakteryzację. - Masz widoczne obrażenia? - pytał prowadzący furgonetkę. - Mogę mieć - odpowiadał wolontariusz.
Sąd uznał troje działaczy za winnych udziału w zbiegowisku, którego celem był "gwałtowny zamach na mienie fundacji", a dwoje z nich również winnych zniszczenia furgonetki i przewrócenia wolontariusza. Prokuratura domagała się kar kolejno: 7 miesięcy więzienia, pokrycia kosztów szkody i kosztów sądowych, 6 miesięcy więzienia i pokrycia ww. kosztów oraz 8 miesięcy prac społecznych w wymiarze 30 godzin miesięcznie.
Oskarżyciel posiłkowy, czyli sama fundacja Pro Prawo do Życia wnosił o uzupełnienie kwalifikacji o użycie przemocy i usiłowanie kradzieży telefonu komórkowego i domagał się kar 3 lat i 1,5 roku więzienia.
Ostatecznie sędzia Aleksandra Smyk zasądziła dla trojga aktywistów: rok, 11 miesięcy i 6 miesięcy ograniczenia wolności w postaci obowiązkowych prac społecznych. Dwoje z oskarżonych ma pokryć koszty szkody, a wszyscy troje zapłacić po 5 tys. zł nawiązki na rzecz pokrzywdzonych i pokryć koszty postępowania.
"Sam wyrok, choć budzi nasz gniew, nie zaskakuje. To nie pierwszy raz, kiedy stajemy przed sądami i mierzymy się z konsekwencjami walki o nasze podstawowe prawa, których nie zapewnia nam państwo i jego instytucje. To, co jednak budzi płonący gniew, to usłyszane przez nas uzasadnienie tego wyroku" - pisze kolektyw antyrepresyjny Szpila.
Uzasadnienie sądu wzbudzało wśród słuchających niedowierzanie, manifestowane salwami śmiechu czy okrzykami. Sąd twierdził, że nie zajmuje ideologicznego stanowiska i rozstrzyga tylko o czynie i o winie, że nie będzie zajmować się rozstrzyganiem "sporu ideologicznego" między "stronami". Jednak dla nas sąd takie stanowisko zajął. Sąd jednoznacznie usankcjonował homofobiczną i transfobiczną mowę nienawiści, przyznając im status poglądu, który może być swobodnie wygłaszamy w przestrzeni publicznej
- czytamy w stanowisku.
Sędzia Smyk mówiła m.in., że "wszyscy mamy prawo do wypowiadania własnych poglądów i jeśli chcemy, możemy twierdzić, że poglądy innych nam się nie podobają; możemy to czynić tylko tak, by nie łamać obowiązujących przepisów prawnych". - Może się państwu nie podobać kolor pojazdu czy jakieś napisy, ale to nie pozwala państwu oskarżonym na dokonanie czynu, którego się dopuścili - powiedziała. Dodała również, że "nie jest tak, że czyjeś poglądy są lepsze czy gorsze, takiej gradacji przyjąć nie można".
Przypomnijmy, że hasła na furgonetce zrównują homoseksualność i edukację seksualną z pedofilią. Z megafonu płyną z kolei niezgodne z prawdą twierdzenia m.in. o tym, że homoseksualni mężczyźni żyją średnio o 20 lat krócej, czyny pedofilskie zdarzają się wśród osób homoseksualnych 20 razy częściej czy, że ponad 90 proc. dzieci wychowywanych przez lesbijki jest molestowanych.
Twierdzenia te pochodzą z nieuznawanych przez środowisko naukowe nierzetelnych badań Paula Camerona i Marka Regnerusa. Przed rokiem gdański sąd uznał, że hasła te mają na celu wzbudzanie niechęci do określonej grupy społecznej, a w marcu tego roku sąd w Zielonej Górze stwierdził, że w sposób oczywisty pomawiają społeczność LGBT+. W uzasadnieniu obu wyroków sąd stwierdzał, że na tezy fundacji nie ma obiektywnych dowodów czy badań.
Sędzia oceniła, że oskarżeni popełnili występek chuligański i stwierdziła, że uczestnicy zbiegowiska "wzajemnie nakręcali się do podejmowania działań niezgodnych z prawem".
- Podczas tego zbiegowiska oskarżeni działali z oczywiście błahego powodu - nie podobały im się działania Fundacji Pro Prawo do Życia i znajdujące się na plandece napisy i słowa emitowane przez megafon, ale w mojej ocenie to, że komuś nie podoba się wystrój samochodu, nie podobają się słowa, które są emitowane, nie daje żadnego prawa, by podejmować działania niezgodne z prawem, nie dają prawa, aby niszczyć mienie, atakować osoby, bo nie zgadzamy się z czyimiś poglądami - mówiła Smyk.
Sędzia mówiła przy tym w sposób protekcjonalny, czy - jak ujmuje to Szpila - jak na pogadance wychowawczej.
Z doświadczenia życiowego i zawodowego wiem, że zawsze któraś ze stron postępowania jest niezadowolona, więc reakcje mnie nie dziwią. Jesteście państwo osobami młodymi, może pierwszy raz w sądzie, może nie spotkaliście się z sadownictwem do tej pory. (...) Wychowanie ludzi oddaję rodzicom. Dyskutować z państwem nie będę. Każdy ma prawo do swoich poglądów. Każdy ma prawo do tego, aby wytaczać argumenty do obrony swoich poglądów, tak było, jest i będzie. Zapewniam państwa, że mój wyrok tego nie zmieni
- mówiła Smyk. O jednej z oskarżonych osób mówiła natomiast, że "jako osoba młoda ma ideały, chce o nie walczyć". - Też kiedyś miałam swoje ideały, byłam w stanie o nie walczyć, ale nie poświęcając jednak wszystkiego - stwierdziła.
W czasie trwania i po rozprawie przed sądem stał zaparkowany homofobus. Zebrani krzyczeli m.in. "wyp***dalaj" i "nasze życie, nie błahostka", a szef fundacji Pro Mariusz Dzierżawski powtarzał do mikrofonu "proszę opuścić zgromadzenie". Obrona aktywistów zapowiedziała odwołanie się od wyroku sądu pierwszej instancji.