Lekarz Kamila: Przez parę dni musiało to być duże cierpienie. Oparzenia były brudne, zakażone

- To nie były oparzenia świeże, ale takie, które powstały jakiś czas wcześniej i nie były w sposób fachowy leczone. Były brudne, zakażone, pokryte strupami - powiedział w rozmowie z TVN24 dr n. med. Andrzej Bulandra, lekarz zmarłego Kamila. Medyk zaznaczył również, że maltretowanych dzieci "jest dużo więcej niż to widzimy". - Większość z nich po prostu nie trafia do szpitala - dodał.

Po 35 dniach spędzonych w szpitalu 8-letni Kamil zmarł. Informację o śmierci chłopca przekazało w poniedziałek Górnośląskie Centrum Zdrowia Dziecka. "Bezpośrednią przyczyną śmierci była postępująca niewydolność wielonarządowa. Doprowadziła do niej poważna choroba oparzeniowa i ciężkie zakażenie całego organizmu, spowodowane rozległymi, długo nieleczonymi ranami oparzeniowymi" - napisano w oświadczeniu. Dr n. med. Andrzej Bulandra, pytany o stan chłopca po przywiezieniu go do szpitala, powiedział, że oparzenia obejmowały jedną czwartą powierzchni jego ciała, a jego uwagę "zwróciło to, że to nie były oparzenia świeże, ale takie, które powstały jakiś czas wcześniej i nie były w sposób fachowy leczone. Były brudne, zakażone, pokryte strupami". - Nie widziałem żadnego efektu wcześniejszego leczenia - podkreślił lekarz 8-latka w rozmowie z dziennikarką TVN24.

Zobacz wideo Morawska-Stanecka: Wypowiedzi Morawieckiego na temat kary śmierci to wykorzystywanie tragedii do zaostrzenia walki politycznej

Lekarz o Kamilu: Przez parę dni musiało to być duże cierpienie

Gdy dziennikarka przypomniała słowa wujka Kamila, który mówił, że matka chłopca miała smarować jego rany maścią, lekarz zaznaczył, że "w trakcie oględzin ran nie zanotował tego, żeby jakieś maści były stosowane". Z informacji przekazanych przez medyka wynika, że zespół Lotniczego Pogotowia Ratunkowego podczas transportu chłopca podał mu na tyle silne leki przeciwbólowe, że mimo iż 8-latek był przytomny, to "nie było z nim kontaktu". Dr n. med. Andrzej Bulandra dodał, że zanim Kamil trafił pod fachową opiekę specjalistów, cierpiał z powodu ran na swoim ciele. - Na pewno tego typu oparzenia związane są z bardzo dużymi dolegliwościami bólowymi. Przez te parę dni od momentu oparzenia do przybycia do szpitala musiało to być duże cierpienie - przyznał. 

Lekarz objaśnił, na czym polega choroba oparzeniowa, która została zdiagnozowana u Kamila. - W obrębie rany oparzeniowej wydzielane są specjalne substancje, powodujące proces zapalny, którego fizjologicznym zadaniem jest usunięcie uszkodzonej tkanki i rozpoczęcie procesu gojenia. Jeśli oparzenie jest duże, obejmujące powyżej 10 proc. powierzchni ciała i ilość tych substancji wydzielanych jest duża, to rozwija się ogólnoustrojowa choroba oparzeniowa, czyli uogólniona reakcja zapalna organizmu na uraz, jakim jest oparzenie - powiedział w rozmowie z TVN24. Andrzej Bulandra dodał, że "proces zapalny nie dotyczy wtedy tylko rany, ale 'atakuje' inne narządy, powodując niewydolność oddechową, krążeniową, niewydolność nerek oraz zaburzenia pracy przewodu pokarmowego". - Na skutek uogólnionej reakcji zapalnej dochodzi do rozwoju niewydolności wielu narządów i wielu układów w organizmie, leczenie polega wtedy na jak najszybszym przerwaniu tej kaskady zapaleń, czyli z jednej strony podajemy leki hamujące ten proces zapalny, a z drugiej - lecząc ranę oparzeniową, usuwając tkanki martwicze, zamykając rany w sposób chirurgiczny - tłumaczył specjalista.

"Liczba maltretowanych dzieci niestety nie jest rzadka"

Fakt, że chłopiec trafił do szpitala dopiero po pięciu dniach od pojawiania się oparzeń, oznacza, że miał już "w pełni rozwiniętą chorobą oparzeniową, zakażoną raną i być może miał też cechy zakażenia całego organizmu". Lekarz wyjaśnił, że śpiączka farmakologiczna, w którą został wprowadzony chłopiec, polega tak naprawdę na podaniu na tyle silnych leków, że "wyłączają one świadomość i dolegliwości bólowe". W trakcie leczenia 8-latek został podłączony do ECMO, ponieważ pojawiła się "skrajna niewydolność oddechowa i krążeniowa". ECMO to aparatura, która "ma za zadanie natleniać krew pacjenta poprzez przepuszczanie przez odpowiednie urządzenie". - Są tam filtry, membrany, które powodują przenikanie tlenu do krwi i ta krew wraca do organizmu. Pacjent tak jakby nie potrzebuje płuc do oddychania, oddycha za niego ta maszyna - wyjaśnił dr Bulandra. 

Na pytanie dziennikarki, czy często się zdarza, że do szpitala trafiają skatowane dzieci, lekarz odparł, że "mniej więcej kilkanaście rocznie". - Liczba maltretowanych dzieci niestety nie jest rzadka i boję się, że niedoszacowana. Tych dzieci jest dużo więcej niż to widzimy. Większość z nich po prostu nie trafia do szpitala. Są jakoś tam leczone w domu, domowymi sposobami przy pomocy wiedzy z internetu. Rodzice nie zgłaszają się do lekarza, aby ukryć rzeczywistą przyczynę powstania tych obrażeń - dodał medyk.

Pod koniec marca ośmioletni Kamil z Częstochowy został pobity i oblany wrzątkiem, miał poparzone 25 procent powierzchni ciała. Na początku kwietnia chłopiec z rozległymi poparzeniami głowy, klatki piersiowej i kończyn, a także z wieloma nieleczonymi złamaniami trafił do szpitala, gdzie zmarł. W tej sprawie postawiono zarzuty ojczymowi chłopca, matce, a także wujkowi i ciotce, którzy mieszkali z Kamilem. Sprawą zajmuje się prokuratura. 

"Porannej rozmowy" i "Zielonego poranka" możecie słuchać też w wersji audio w dużych serwisach streamingowych, np. tu:

Więcej o: