29 maja 1990 roku. Jeden z funkcjonariuszy ówczesnego wydziału kryminalistycznego Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych (późniejsza Komenda Stołeczna Policji) pamięta to jak dziś.
Pierwsza informacja: niedaleko, na ul. Dzielnej, była strzelanina, sprawcy uciekają samochodem.
Kolejna wiadomość: podwójny śmiertelny wypadek na trasie katowickiej.
Łączy je taka sama marka samochodu. Nic więcej.
- Została wyznaczona załoga wypadkowa. Byłem wtedy na stanowisku kierowania, poszedłem się spakować. Jak już wróciłem, to mówią mi: "nie jedziemy, bo to nie nasze". "Nie nasze", bo Siestrzeń w tym czasie należała do województwa skierniewickiego - wspomina w rozmowie z Gazeta.pl. Ze względu na obecne miejsce pracy chce pozostać anonimowy.
- Poszedłem do zastępcy komendanta i mówię mu, że może być zbieżność ze strzelaniną na Dzielnej i dlatego zgodził się, żebyśmy tam pojechali. Nie wiedzieliśmy wtedy, że to wcale nie był żaden wypadek. Każda jednostka policji miała swój system łączności, wtedy w Warszawie wykorzystywaliśmy radiostacje Ericsson. Ówczesne województwo skierniewickie miało natomiast stary system, a komórek nie było - dodaje.
We wsi Siestrzeń byli już funkcjonariusze z komendy wojewódzkiej w Skierniewicach, Żyrardowa, Żabiej Woli, a także prokurator.
Wtedy dowiedzieliśmy się, że dwaj mężczyźni, którzy leżeli przy drodze, zostali wcześniej zastrzeleni i wyrzuceni z auta. Samochodu nie było, znaleziono go dopiero parę dni później pod Radomiem lub pod Kielcami, ściągali go potem do centralnego laboratorium kryminalistycznego - mówi nam funkcjonariusz.
- Zrobiliśmy plan zdarzenia, wezwałem też na miejsce lekarza z wydziału kryminalistyki ze Stołecznej, przyjechał razem z technikiem. Nasz technik robił zdjęcia w kolorze, a technik z Żyrardowa jeszcze czarno-białe, bo przypominam, że to był 1990 rok. Lekarz tak dobrze zrobił oględziny, że patomorfolog przy sekcji miał potem problem ze znalezieniem na ciałach wszystkich wskazanych przez niego przestrzelin - relacjonuje.
I choć brał udział w swojej karierze w wielu oględzinach, to jedna z tych spraw, która szczególnie utkwiła mu w pamięci.
- Dlaczego tak bardzo zapamiętałem tę sprawę? Dwóch zastrzelonych ludzi wyrzuconych z jadącego samochodu. To się rzadko zdarza - mówi.
Najważniejszą postacią w całej historii jest Bogdan G., "Młody". W maju 1990 r. miał 27 lat. Handlował drogimi kamieniami. Był znany z tego, że pokazywał potencjalnemu klientowi prawdziwe okazy, a tuż przed transakcją podmieniał na podróbki. Mężczyzna zajmował się też handlem kradzionymi autami.
"Młody" pewnego dnia dowiedział się, że jest do kupienia mercedes, miał też potencjalnego klienta.
Samochód pokazali Bogdanowi G. wieczorem 27 maja członkowie gangu pruszkowskiego - Wojciech K., ps. Kiełbasa i Jarosław S., ps. Masa. Następnego dnia miało dojść do przekazania pieniędzy. "Młody" zorientował się jednak, że samochód jest uszkodzony i brakuje dokumentów, zrezygnował więc z kupna. "Kiełbasa" zdenerwował się, zaczął grozić "Młodemu".
Inna z wersji była taka, że to "Kiełbasa" chciał kupić auto od "Młodego". W sprawie nie to było jednak najważniejsze.
Ostatecznie stanęło na tym, że panowie spotkają się kolejnego dnia o godz. 18 w pobliżu motelu George we wsi Siestrzeń, oddalonej o ok. 30 km od centrum Warszawy. Motel znajdował się w pobliżu drogi krajowej na trasie Warszawa-Katowice.
"Grupa Wojciecha K., pod pretekstem nieudanej transakcji nabycia samochodu, chciała dokonać demonstracji siły, ażeby <<pokazać Bogdanowi G. miejsce w szeregu>>" - wskazywał potem Sąd Okręgowy w Warszawie.
Na pewno na kawę się nie umówiliśmy, jechaliśmy na rozstrzygnięcie siłowe, do którego się przygotowaliśmy, zarówno my, jak i oni - zeznawał Jarosław S., 'Masa'.
"Świadek [Jarosław S. - red.] zeznał, iż wiadomym było, iż dojdzie do konfrontacji siłowej. Wówczas również wpadli na pomysł, iż odbiorą Bogdanowi G. brylanty, z którymi słyszeli, że chodzi, oraz pieniądze, jakie mógł on zarobić, oszukując za ich pomocą ludzi" - czytamy w orzeczeniu sądu.
Wojciech K. i Jarosław S. w tym czasie zebrali grupę ok. 50 osób powiązanych z gangiem pruszkowskim. Bogdan G. spodziewał się problemów, więc poprosił o pomoc znajomego, który ochraniał go w zamian za część pieniędzy wygranych w karty. Znajomy jednak wyjechał, zabronił też "Młodemu" spotykać się z gangsterami. Obiecał Bogdanowi G., że załatwi z nimi sprawę po kilku dniach, jak tylko wróci do Warszawy.
Bogdan G. czekać jednak nie chciał. Zwrócił się do mężczyzny, który miał od niego kupić auto. Ten przydzielił mu do ochrony dwóch postawnych Rosjan, nazywanych "zapaśnikami". Ich tożsamości do dziś nie udało się ustalić.
Na spotkanie z "Kiełbasą" i "Masą" pojechali w trójkę skradzionym blisko trzy tygodnie wcześniej ciemnogranatowym audi a100 avant. Jeden z Rosjan kierował, drugi siedział z tyłu. Bogdan G. był na fotelu pasażera. Mieli ze sobą co najmniej dwie sztuki broni krótkiej kalibru 7,65 mm.
W pobliżu motelu w Siestrzeni pojawiło się ok. 10 aut, z których wysiadło ok. 50 mężczyzn. Mieli ze sobą pałki, maczety i kije, a jeden trzymał nawet szablę. Zastawili wschodnią jezdnię w kierunku Warszawy na całej szerokości.
Niedługo później przyjechał Bogdan G. ze swoimi ochroniarzami. Jechał od strony stolicy, musiał więc zjechać na przeciwległy pas. Gangsterzy zaczęli uderzać w auto, próbowali wyciągnąć "Młodego" ze środka. Drzwi były jednak zablokowane, poza tylnymi prawymi. Wsiadł przez nie jeden z mężczyzn ściągniętych przez "Kiełbasę" i "Masę".
"Z uwagi m.in. na fakt, iż na zablokowanej przez nich drodze utworzył się pokaźny korek drogowy, członkowie grupy postanowili zmienić miejsce spotkania i udać się na parking pobliskiego motelu" - czytamy w późniejszym uzasadnieniu wyroku Sądu Okręgowego.
Do samochodu "Młodego" wsiedli nagle dwaj inni mężczyźni - Janusz S. ps. Lulek (usiadł z tyłu na środku) i Andrzej N. ps. Słoń (usiadł za fotelem pasażera). Obaj byli pijani. We krwi "Lulka" stwierdzono potem 1,4 promila alkoholu, a u "Słonia" - 1,8 promila. Gdy gangsterzy odblokowali jezdnię, siedzący za kierownicą ochroniarz Bogdana G. gwałtownie ruszył przy wciąż otwartych tylnych drzwiach.
W samochodzie doszło do szamotaniny. "Słoń" zaczął dusić "Młodego", a "Lulek" próbował przeszkodzić kierowcy w jeździe, najprawdopodobniej chcąc złapać za dźwignię zmiany biegów, kierownicę lub hamulec ręczny.
'Słoń' został postrzelony w lewą część klatki piersiowej. Nie udało się jednoznacznie ustalić, kto oddał strzał, najprawdopodobniej sprawcą był jeden z Rosjan - albo ten siedzący za kierownicą, albo ten siedzący z tyłu, po lewej stronie. Bogdan G. z kolei strzelił do 'Lulka'. Dwa pociski trafiły w kręgosłup szyjny i jego okolice, trzeci wyszedł przez jamę ustną.
Auto jechało bardzo szybko - między 165 a 187 km/h. Po przejechaniu ok. pół kilometra wyrzucono "Słonia", a po chwili, już przy dwukrotnie niższej prędkości, pozbyto się "Lulka". Obaj mężczyźni jeszcze wtedy żyli. Andrzej N. leżał na granicy pobocza jezdni, a Janusz S. na trawie w pobliżu drogi.
Biegli nie wykluczyli, że Janusz S. przez moment mógł być wleczony po jezdni. Na przedniej części ciała znaleziono masywne otarcia skóry. Nie wykluczyli również, że Bogdan G. pomagał siedzącemu z tyłu Rosjaninowi w wyrzuceniu gangsterów z auta.
"W chwili, gdy wokół ich ciał zaczęli zbierać się ludzie, obydwaj mężczyźni byli w stanie agonalnym. Przyczyną śmierci Andrzeja N. był masywny krwotok wewnętrzny, który nastąpił na skutek rozległego uszkodzenia obydwu płuc spowodowanego przez przechodzący przez nie pocisk. Przyczyną śmierci Janusza S. była rana postrzałowa prawej strony głowy połączona z uszkodzeniem tętnicy kręgowej i rdzenia kręgowego" - wskazywał później sąd, powołując się na opinie biegłych.
Za samochodem Bogdana G. ruszyło początkowo kilku gangsterów, ale ostatecznie zatrzymali się przy ciałach "Lulka" i "Słonia". Pościg najdłużej prowadził "Kiełbasa". Zrezygnował, bo najprawdopodobniej obawiał się, że "Młody" i Rosjanie znów użyją broni.
Mafia pruszkowska wydała wyrok na Bogdana G., ten wkrótce potem wyjechał z Polski.
Również za granicą miał konflikty z prawem. W czerwcu 1994 r. został skazany na pięć lat więzienia przez sąd w Antwerpii w Belgii m.in. za kradzieże i fałszerstwa, których miał dopuścić się w tym kraju w 1993 r. Kilka lat później został też skazany w Hiszpanii za udział w organizacji przestępczej, kradzież i fałszerstwo.
Oświadczył potem przed sądem, że w Hiszpanii zajmował się budowlanką, dzięki czemu zarabiał ok. 3 tys. euro miesięcznie.
Po rozbiciu gangu pruszkowskiego w 2000 r. polscy śledczy poznali więcej szczegółów na temat wydarzeń w Siestrzeni.
W 2004 r. Sąd Okręgowy w Płocku wydał Europejski Nakaz Aresztowania. Bogdan G. ostatecznie został zatrzymany w Hiszpanii w grudniu roku 2012. Niecałe dwa lata później - we wrześniu 2014 r. - rozpoczął się proces przed Sądem Okręgowym w Warszawie.
"Młody" nie przyznawał się do winy. Twierdził, że "Słoń" i "Lulek" wsiedli przez drzwi z obydwu stron auta, a nie tylko z prawej, a cała sytuacja rozegrała się tylko na tylnym siedzeniu. Według Bogdana G. to Rosjanin siedzący z tyłu walczył z gangsterami.
Bogdan G. twierdził też, że nie widział momentu wyrzucenia mężczyzn z auta, a jedynie słyszał dochodzący z tyłu hałas. Biegli ocenili jednak, że bardzo prawdopodobne jest, że "Młody" stracił słuch w trakcie strzelaniny. We wnętrzu auta oddano bowiem cztery lub pięć strzałów.
Analiza pocisków wykazała, że Janusz S. został postrzelony z innej broni niż Andrzej N. Biegli wyliczyli, że do "Lulka" strzał oddano z odległości kilku centymetrów, a do "Słonia" - z ok. 40 cm.
Biegli doszli do wniosku, że "Lulek" siedział na środku tylnej kanapy, a w momencie strzału był wychylony do przodu, co może sugerować, że próbował przeszkodzić kierowcy. Andrzej N. siedział z kolei po prawej stronie, a strzał mógł paść z miejsca pasażera siedzącego przy lewych tylnych drzwiach, czyli Rosjanina. Biegli nie wykluczyli też, że "Słonia" mógł zastrzelić kierowca, oddając strzały ponad nachylonym "Lulkiem".
Jednoznacznie wykluczyli, by "Lulka" i "Słonia" mógł zabić wyłącznie siedzący z tyłu Rosjanin. Analiza śladów nie wykazała też, by zabójcą "Lulka" był kierowca.
Wyrok zapadł 2 kwietnia 2015 r., blisko 25 lat po wydarzeniach w Siestrzeni.
Bogdan G. został skazany za zabójstwo Janusza S. ("Lulka") na karę 10 lat więzienia, musiał też pokryć koszty sądowe (ponad 25 tys. zł).
Sąd uzasadniał tą wysokość kary m.in. tym, że w maju 1990 r. Bogdan G. nie był karany. Nie uznano jednocześnie, by "Młody" działał w obronie koniecznej.
"Oskarżony miał możliwość rozwiązania tego konfliktu pokojowo i początkowo usiłował to właśnie w ten sposób załatwić. Kontaktował się ze swoim znajomym, który przekazał mu, że po powrocie do Warszawy zajmie się tą sprawą. Wobec powyższego oskarżony nie musiał jechać na spotkanie w Siestrzeni. Mógł spodziewać się, iż [znajomy - red.] załagodzi konflikt pomiędzy nim a Wojciechem K." - wskazywał w uzasadnieniu Sąd Okręgowy w Warszawie.
Poza tym "Młody" miał przy sobie broń i musiał zdawać sobie sprawę z tego, że dojdzie do niebezpiecznej konfrontacji. Mógł też uciec po dostrzeżeniu blokady drogi i grupy osób uzbrojonych w maczety i pałki.
Wyrok zaskarżyli zarówno prokurator, jak i obrońca Bogdana G. W listopadzie 2015 roku Sąd Apelacyjny w Warszawie utrzymał wyrok w mocy. Obrońca zaskarżył potem orzeczenie do Sądu Najwyższego, twierdząc m.in., że "zgromadzony w sprawie materiał dowodowy nie pozwalał na jednoznaczne przyjęcie wersji wydarzeń zaprezentowanej w akcie oskarżenia".
Prokuratura Apelacyjna odrzuciła te zarzuty. Zwróciła uwagę, że ustalenia zostały dokonane przez sąd pierwszej instancji "nie na jednostkowym dowodzie, lecz na całokształcie okoliczności sprawy, w tym na dowodach o charakterze materialnym (ślady biologiczne - krew w samochodzie i poza), oględzinach zwłok i miejsca ich znalezienia oraz osobowych środków dowodowych (zeznania świadków m.in. Jarosława S., Wojciecha K.), opiniach biegłych różnych specjalności".
W lipcu 2016 r. Sąd Najwyższy oddalił kasację jako "oczywiście bezzasadną".
Bogdan G. nie dał jednak o sobie zapomnieć. Również za kratkami wdał się w konflikt z prawem.
Wraz ze współwięźniem Grzegorzem P. przekupił strażnika w zakładzie karnym w Strzelcach Opolskich. Funkcjonariusz Służby Więziennej Krzysztof N. za pieniądze tych dwóch więźniów robił im zakupy i dostarczał je do celi, wystawił też "Młodemu" pozytywną opinię dołączaną do wniosku o przedterminowe zwolnienie.
W 2021 r. zapadł nieprawomocny wyrok. Strażnik został skazany na pięć lat więzienia, Bogdan G. - cztery lata, a Grzegorz P. - dwa. Bogdan G. i Grzegorz P. jednocześnie zostali uniewinnieni od zarzutów dotyczących planowania zza krat zamachu na ówczesnego prokuratora krajowego Bogdana Święczkowskiego. Apelację złożyli prokurator i obrońcy oskarżonych. Sprawa oczekuje na rozpoznanie.
OSKARŻAM - cykl kryminalny Gazeta.pl Grafika: Marta Kondrusik
Porannej Rozmowy i Zielonego Poranka możecie słuchać też w wersji audio w dużych serwisach streamingowych, np. tu: