8-letni Kamil z Częstochowy zmarł w poniedziałek, o czym poinformowali lekarze i zespół Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach, gdzie skatowany chłopiec przebywał od ponad miesiąca. Medycy wprowadzili go w stan śpiączki farmakologicznej. "Bezpośrednią przyczyną śmierci chłopca była postępująca niewydolność wielonarządowa. Doprowadziła do niej poważna choroba oparzeniowa i ciężkie zakażenie całego organizmu, spowodowane rozległymi, długo nieleczonymi ranami oparzeniowymi" - czytamy w oświadczeniu lekarzy. Chłopiec był wcześniej katowany przez swojego ojczyma.
Według najnowszych informacji przekazanych przez TVN24 istniała "ogromna szansa na uratowanie dziecka". - 30 marca, dzień po skatowaniu ośmioletniego Kamila, do drzwi mieszkania zapukało dwóch pracowników socjalnych. Jeżeli służby by ze sobą współpracowały, to ten chłopiec 30 marca powinien być z tego mieszkania wyciągnięty - powiedziała na antenie TVN24 dziennikarka Małgorzata Goślińska, dodając, że nie wiadomo jak wizyta pracowników się zakończyła.
Dziennikarka przekazała, że pracownicy socjalni nie wiedzieli, że chłopiec został skatowany. Z kolei szkoła wiedziała, że Kamil nie przyjdzie na zajęcia, ponieważ - jak przekazała matka - zdarzył się nieszczęśliwy wypadek i dziecko oblało się gorącą herbatą. Jak dodała Goślińska, gdyby pracownicy socjalni współpracowali ze szkołą, to dowiedzieliby się o sytuacji. Mogliby zweryfikować, czy matka faktycznie udała się z dzieckiem do lekarza. - To był bardzo ważny moment dla Kamila. On nie był w żaden sposób opatrzony po tym, jak został skatowany. W rany wdało się zakażenie, obejmowało coraz większą część organizmu. W tym momencie była jeszcze ogromna szansa, żeby to dziecko uratować. Nie wiemy, co tam się podziało 30 marca. To jest jeden z momentów, które pokazują, że służby słabo ze sobą współpracują - zaznaczyła dziennikarka TVN24.
Według najnowszych doniesień Kamil już we wcześniejszych latach kilka razy próbował uciec z domu. Matka chłopca przeniosła się z mężem do Częstochowy dopiero w lutym 2023 roku. Wcześniej mieszkali w Olkuszu, w województwie małopolskim. Policjanci wielokrotnie byli w domu rodziny, m.in. dlatego, że chłopiec kilka razy uciekł - poinformowała "Gazeta Krakowska".
W listopadzie ubiegłego roku znaleziono go na przystanku autobusowym w Olkuszu w samej piżamie. Chłopiec trafił do szpitala, był wychłodzony. Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej w Olkuszu trzy razy powiadamiał sąd rodzinny o zaniedbaniach wobec dzieci, które zaobserwował w rodzinie. W Olkuszu wdrożono procedurę Niebieskiej Karty, tamtejszy Sąd Rejonowy prowadził też postępowanie o umieszczenie dzieci w domu dziecka lub rodzinie zastępczej - dodał dziennik. Na podstawie wywiadu środowiskowego stwierdzono, że "rodzina Magdaleny B. był niewydolna wychowawczo". O przemocy i katowaniu dzieci nie wspomniano. "Gazeta Krakowska" donosi, że sąd w Olkuszu wydał w marcu tego roku postanowienie o ograniczeniu władzy rodzicielskiej Magdalenie B. i Dawidowi B. Kobieta jednak już nie mieszkała w Olkuszu - przeniosła się do Częstochowy. Dokumenty przekazano zaś do MOPS-u w Częstochowie.