Szczątki rakiety z okolic Bydgoszczy budzą niepokój. Szereg scenariuszy, każdy jest nieciekawy

Resztki tego co znaleziono w lesie opodal Bydgoszczy, niepokojąco przypominają rosyjską rakietę manewrującą Ch-55. Rodzi to serię niewygodnych pytań. Skąd tam się wzięła? Do kogo należy? Dlaczego najwyraźniej wojsko i służby jej nie szukały, albo nie wiedziały, gdzie to robić?

Szczątki wojskowego pochodzenia znaleziono w minionym tygodniu w lesie opodal wsi Zamość obok Bydgoszczy. Policję miał zaalarmować cywil, który przypadkowo natknął się na lej i wystające z niego metalowe elementy. Początkowo oficjalnie poinformowano jedynie, że to "powietrzny obiekt wojskowy". Spekulowaliśmy, że może to być coś, co odpadło od samolotu startującego z lub lądującego na pobliskim lotnisku przy Wojskowych Zakładach Lotniczych nr 2. Tego samego dnia pojawiły się jednak w sieci zdjęcia mające przedstawiać znalezisko i sprawa od tego momentu stała się znacznie bardziej niepokojąca oraz delikatna.

- Na pewno mamy do czynienia z pociskiem wschodniego pochodzenia. Elementy rozbitego obiektu przypominają rosyjską rakietę Ch-55 lub jej wersję rozwojową Ch-555. Ewentualnie jakąś mniej znaną konstrukcję bazującą na tych samych rozwiązaniach aerodynamicznych. Trudno ocenić z całkowitą pewnością. Byłoby to trywialne, gdyby wydobyć wrak z ziemi - mówi Gazeta.pl Dawid Kamizela, dziennikarz miesięcznika "Nowa Technika Wojskowa" i kanału "Wolski o Wojnie".

Widoczny kawałek zaokrąglonego skrzydła lub steru i fragment osłony dielektrycznej (kawałek obudowy rakiety z tworzywa sztucznego, przenikalnego dla fal z na przykład radiowysokościomierza) pozwala przy tym z dużą dozą prawdopodobieństwa wykluczyć, że mamy do czynienia ze używanymi przez polskie lotnictwo rakietami powietrze-ziemia radzieckiego pochodzenia Ch-25 i Ch-29.

Stare radzieckie rakiety podatne na awarie

Zaokrąglone końcówki skrzydeł i sterów to cecha charakterystyczna radzieckich pocisków manewrujących Ch-55, które mają również radiowysokościomierz. To dzieło ZSRR z lat 70., odpalana przez samoloty (głównie bombowce strategiczne Tu-96 i Tu-160) rakieta manewrująca dalekiego zasięgu. Jej zadaniem było w sposób trudny do wykrycia dostarczyć ładunek termojądrowy na cel odległy o 2500-3000 kilometrów (w zależności od wersji). Rakieta porusza się z prędkością poddźwiękową (około 900 km/h) na małej wysokości rzędu 100 metrów. Po drodze może wykonać kilka zaprogramowanych zwrotów, aby jeszcze bardziej utrudnić wykrycie i przechwycenie. Jej główną ochroną jest jednak mała wysokość lotu, co istotnie utrudnia wykrycie przez radary stojące na ziemi.

Po zakończeniu zimnej wojny część rakiet Ch-55 pozbawiono głowic jądrowych i zamontowano w nich głowice konwencjonalne z normalnymi ładunkami wybuchowymi. W ten sposób powstała wersja Ch-555. Rosjanie używają zarówno tych pierwszych, jak i tych drugich w swoich atakach na Ukrainę. Ch-55 są pozbawiane głowic jądrowych i wysyłane jako wabiki dla ukraińskiej obrony przeciwlotniczej. Awaryjność rakiet obu wersji ma być wysoka ze względu na wiek i słabą jakość elektroniki.

Wiedząc, że szczątki znalezione opodal Bydgoszczy mogą być pozostałościami Ch-55/555, że takie rakiety są używane przez Rosjan do ataków na Ukrainę i że nie są one szczególnie niezawodne, możemy postawić szereg hipotez. Wszystkie są co najmniej niepokojące.

Zobacz wideo

Scenariusze najgorsze

Po pierwsze jest możliwe, że wystrzelona przez Rosjan rakieta doznała awarii, zboczyła z kursu i zamiast nad Ukrainę, poleciała nad Polskę i spadła obok Zamościa. Ostatni duży rosyjski atak rakietowy na Ukrainę przed znalezieniem szczątków miał miejsce 9 marca. Był duży, Ukraińcy donosili o 81 wystrzelonych rakietach. Niektóre spadły na zachodzie kraju, w rejonie Lwowa. Jeśli wówczas jedna z nich doznała awarii i poleciała nad Polskę, to by musiała leżeć w leju obok Zamościa półtora miesiąca. Na tej podstawie można by założyć, że lot rakiety nad Polską pozostał niezauważony dla naszego wojska i sojuszników. Sprawa delikatnie rzecz ujmując niepokojąca i stawiająca w bardzo złym świetle nas i szerzej NATO. W końcu ma miejsce szczególna mobilizacja z powodu wojny za naszą granicą i wydawałoby się, że w dniach kiedy Rosjanie przeprowadzają ataki rakietowe, dozór przestrzeni powietrznej nad Polską powinien być szczególny. Zwłaszcza z powodu niebezpieczeństwa wystąpienia tego rodzaju incydentów.

Gdyby lot rakiety był śledzony, to przybliżony rejon upadku powinien być znany, a poszukiwania szybko wszczęte, a nie czekano by, aż na resztki przypadkowo natknie się cywil. Utrzymanie tego rodzaju incydentu w tajemnicy najpewniej jest w interesie NATO, niezainteresowanego jako całość eskalacją konfliktu z Rosją. Jeśli pomimo tego z jakiegoś powodu nie podjęto by poszukiwań szczątków rakiety, której lot śledzono, byłoby to co najmniej dziwne.

W tym kontekście zaskakująca jest wypowiedź premiera Mateusza Morawieckiego dzień po odkryciu szczątków. Stwierdził on wówczas: "Istnieją przesłanki, aby połączyć to znalezisko z informacją, którą powzięły nasze służby już w grudniu zeszłego roku (...). W trakcie tego incydentu samoloty F-35 i nasze własne samoloty zostały poderwane we właściwym czasie, tak, aby śledzić trajektorię tej rakiety, która znalazła się nad terytorium Rzeczypospolitej Polskiej". Wynikałoby z niej, że choć jeszcze w grudniu wiedzieliśmy, że jakaś rakieta wleciała nad Polskę, ale z jakiegoś powodu nie wiedzieliśmy, gdzie upadła i nie mogliśmy jej znaleźć albo nie próbowaliśmy tego zrobić? I szczątki obserwowanej w locie rakiety leżały sobie prawie pół roku obok podbydgoskiej wsi? Nie wspominając o tym, że incydent zatajono. Choć z punktu widzenia interesów NATO nie byłoby to zaskakujące. Nikomu nic się nie stało, więc po co zaogniać sytuację. Tylko dlaczego wówczas nie szukano by szczątków, aby usunąć ślady po incydencie?

Mateusz Morawiecki. Zdjęcie archiwalne Morawiecki o incydencie pod Bydgoszczą: Nad Polską mogła znaleźć się rakieta

Zguba własna lub partnera?

Hipoteza druga może być taka, że owszem jest to rakieta rodziny Ch-55 lub coś nieznanego stworzonego na jej bazie, ale nie rosyjska. Po rozpadzie ZSRR w Ukrainie pozostało ponad tysiąc takich pocisków, razem z bombowcami strategicznymi Tu-95 i Tu-160. W 1999 roku osiągnięto porozumienie, na mocy którego Ukraina odsprzedała Rosji około 1/3 samolotów i rakiet, tych w najlepszym stanie. Reszta miała zostać zniszczona przy wsparciu finansowym USA. Same głowice termojądrowe liczono bardzo skrupulatnie i odesłano do Rosji na mocy wcześniejszego Porozumienia Budapesztańskiego. Jednak rakiety to inna sprawa. Po latach sami Ukraińcy przyznali, że na przełomie wieku sprzedali kilkanaście Ch-55 Iranowi i kilka Chinom, ułatwiając tym państwom prace nad podobnymi pociskami. Nie jest wykluczone, że było więcej klientów, o których po prostu jeszcze nie wiemy.

Państwa położone na zachód od Ukrainy mogły być zainteresowanie dokładnym zbadaniem Ch-55 w celu poprawienia swoich zdolności zwalczania tejże broni. Jeszcze w latach 90. było wiadomo, że Rosjanie pracują nad nową generacją pocisków manewrujących, opartych o rozwiązania z Ch-55. Efektem tych prac są obecnie produkowane Ch-101/102. Nie byłoby czymś niespotykanym, aby ex-ukraińskie Ch-55 były używane na zachodzie do badań i testów systemów radarowych.

Co istotne w tym kontekście, na położonym około 50 kilometrów od Bydgoszczy poligonie artyleryjskim opodal Torunia, prowadzone są testy nowych polskich systemów Patriot, zakupionych w USA. Używanie w ich ramach celów latających na bazie Ch-55 byłoby jednak trudne do wyobrażenia z wielu względów. Niejawne testy amerykańskiej broni przy użyciu utrzymywanych w tajemnicy poradzieckich rakiet na niewielkim poligonie w środku Polski? Nawet jeśli, to w przypadku utraty kontroli nad takim celem latającym raczej byłoby wiadomo, gdzie mniej więcej spadł i by go intensywnie poszukiwano, aby zapobiec naruszeniu tajemnicy. Wydano by komunikat o zaginionym dronie, wysłano policjantów oraz żandarmów, aby trzymali cywilów z daleka. Nic takiego się nie stało.

Nie jest też wykluczone, że Ukraińcy jakieś Ch-55 zatrzymali dla siebie i teraz w sytuacji kryzysowej próbują je przywrócić do życia. Ryzyko awarii byłoby wysokie. Jednak w takim wypadku wracamy do pierwszej hipotezy. Nie wykryto lotu Ch-55 nad połową Polski? Wykryto, ale ot tak zignorowano i nie starano się zatrzeć śladów?

Sprawa do śledzenia i wyjaśnienia

Każda z powyższych hipotez rodzi bardzo poważne pytania pod adresem NATO oraz polskiego wojska i rządu. W jakim stopniu skuteczny jest dozór polskiej przestrzeni powietrznej? Czy jesteśmy sobie w stanie poradzić z najstarszymi rosyjskimi rakietami manewrującymi, z którymi dość dobrze radzą sobie Ukraińcy? Czy nasze służby działają sprawnie i są w stanie reagować na sytuacje kryzysowe?

Na razie nie ma jednak dość dowodów, aby którąkolwiek z hipotez potwierdzić. Zakładając, że szczątki już wykopano i zbadano dokładniej, to wojsko i rząd właściwie na pewno wiedzą, z czym mają do czynienia. Pytanie czy wiedzą, skąd się to coś wzięło opodal Bydgoszczy. Nawet jeśli tak, to można się spodziewać milczenia lub ogólników. Ze względu na potencjalną drażliwość tematu, najpewniej będą próby jego wyciszenia i zamiecenia pod dywan. W końcu nikomu nic się nie stało i nic nie uległo zniszczeniu. Po co drążyć temat, jeśli mogą z tego wynikać niewygodne pytania.

Więcej o: