O niespodziewanym finale sprawy hiszpańskich nurków informuje "Rzeczpospolita", która ustaliła, że dyrektor Urzędu Morskiego w Gdyni nałożył karę pieniężną w wysokości 3 tys. zł na kierującego łodzią mężczyznę. Na jej pokładzie było trzech innych mężczyzn, którzy w połowie stycznia nurkowali w wodach Zatoki Gdańskiej w pobliżu Naftoportu. Rzeczniczka gdyńskiego urzędu przekazała, że obywatel Hiszpanii, na którego została nałożona kara pieniężna, nie uiścił do tej pory należności. - Powody na chwilę obecną nie są nam znane - przekazała Magdalena Kierzkowska. Dodała, że w czasie wyjaśnienia sprawy "stwierdzono wyjście jednostką 'Mivella' na Zatokę Gdańską z naruszeniem obowiązujących przepisów w zakresie ustawy o obszarach morskich Rzeczypospolitej Polskiej i administracji morskiej oraz przepisów portowych". Sprawą nie zajęła się prokuratura, ponieważ nie było paragrafu, który nurkowie naruszyli i z tytułu którego można by było wszcząć postępowanie. Jak wyjaśniła "Rz" rzeczniczka urzędu - "naruszenie przepisów w zakresie uprawnień do żeglugi na danym akwenie morskim jest deliktem administracyjnym. W takim przypadku postępowanie administracyjne prowadzone jest przez organ administracji morskiej, a nie przez prokuratora".
Przypomnijmy, że w połowie stycznia Morskie Ratownicze Centrum Koordynacyjne w Gdyni otrzymało zgłoszenie o tonącej barce w rejonie Ujścia Martwej Wisły. "Po otrzymaniu informacji na pomoc zadysponowano ratowników z Brzegowej Stacji Ratowniczej w Świbnie, którzy rozpoczęli poszukiwania tonącej jednostki, wzdłuż wyspy Sobieszewskiej, aż do rejonu Westerplatte" - informuje Morska Służba Poszukiwania i Ratownictwa. Jak dodano, ostatecznie okazało się, że to nie barka, a czterometrowa czerwona łódź. Po ponad godzinie ratownicy odnaleźli jednostkę. Znajdowała się ona ok. 2,7 mil morskich (ok. 5 km) na północ od Górek Zachodnich, na jej pokładzie było trzech obywateli Hiszpanii, którzy od co najmniej sześciu godzin nurkowali w tym rejonie. Jak się okazało, łódź nie tonęła, a miała awarie układu sterowania, a co za tym idzie, nie miała manewrowości. Policjanci, którzy wówczas przybyli na miejsce, sporządzili notatkę ze zdarzenia i wypuścili grupę. Funkcjonariusze zapisali jedynie dane z jednego hiszpańskiego dowodu osobistego i numery telefonów - okazało się, że dwa z nich są nieaktywne (lub błędnie je spisano). Mężczyźni nurkowali bez zgody w rejonie infrastruktury krytycznej, blisko gdańskiego Naftoportu. Mieli też ze sobą dron morski, co wzbudzało jeszcze więcej wątpliwości co do intencji ich przedsięwzięcia. "Rz" podkreśla jednak, że w całej sprawie - choć pojawiły się początkowo takie podejrzenia - nie chodziło o szpiegostwo. Styczniowy rejs Hiszpanów wyciszono być może ze względu na to, że ich operacja była częścią dużej akcji międzynarodowych służb wymierzonej w kartel narkotykowy przemycający m.in. kokainę z Ameryki Południowej. Tuż po zgłoszeniu sprawy, zastępca Ministra Koordynatora Służb Specjalnych zapewniał, że bezpieczeństwo Polski nie jest zagrożone. "Działania obywateli Hiszpanii, uratowanych na Morzu Bałtyckim, nie mają związku z zagrożeniami dla bezpieczeństwa RP, ani nie rodziły zagrożeń dla infrastruktury krytycznej. Służby posiadają pełną wiedzę dotyczącą tych osób i okoliczności opisywanych w mediach zdarzeń" - przekazał w czwartek po południu Stanisław Żaryn.