Kazanie ojca Marcina Mogielskiego z 19 marca odbiło się szerokim echem w Polsce. Wypowiedzi duchownego były cytowane przez większość mediów. - Ja byłem skrzywdzony, jako pobożny ministrant, wysyłany do kościółka przez mamusię i tatusia. Czy ktoś stanął po mojej stronie? Do tej pory nie. Głośno wołam, głośno krzyczę za siebie, za innych. I jak grochem o ścianę. Mało tego, prawda jest używana przeciwko nam - mówił podczas mszy.
W trakcie swojego kazania duchowny nawoływał także przedstawicieli Kościoła, aby ślepo nie zaprzeczali winom Jana Pawła II, tylko sprawdzili archiwa i porozmawiali z ofiarami. Teraz, w wywiadzie z Ewą Wilczyńską z "Gazety Wyborczej", dominikanin opowiedział m.in. o tym co działo się po wygłoszeniu słynnego kazania.
- Dostałem setki wiadomości od ludzi z całego świata z gratulacjami, to często były głębokie historie. Tylko dlaczego głoszenie Ewangelii i stawanie po stronie skrzywdzonych i wykluczonych jest czymś niezwykłym? Wystarczy, że ksiądz z ambony opowie się po stronie kobiet, jest życzliwy dla osób nieheteronormatywnych albo chce dawać komunię osobom w trudnych związkach, i zaraz jest sensacja. Strasznie mnie to martwi, że po dwóch tysiącach lat mówienie słowami Chrystusa budzi takie zdziwienie - mówił Mogielski.
Jak dodał, reakcje, nie zawsze były pozytywne. "Widziałem za to komentarze pod kazaniem, żebym umarł, bo pluję na świętość, ktoś pisał: 'zdechnij wieprzu' - typowy hejt. Ale większość jest pozytywna i to mi daję siłę" - kwituje.
Dominikanin wspomina także, że przełożeni zareagowali "ciszą", na jego kazanie. Przyznał również, że "znane są sytuacje, gdzie księżom odbierano prawo głosu lub bardzo mocno je ograniczano". "Nie chciałbym być następny" - dodał dominikanin.
Duchowny przyznał, że wbrew temu co było mu zarzucane, nie atakował papieża podczas kazania, a nawet stanął w jego obronie. - Musimy oddzielić człowieka od zaniedbań, błędów czy nawet grzechów. On (papież red.) nie jest swoim zachowaniem - stwierdził ojciec Mogielski.
Nawiązując do głośnego reportażu TVN24 dotyczącego możliwego tuszowania pedofilii w Kościele przez Jana Pawła II, przyznał, że jego zdaniem "osoby, które głośno krzyczą 'nieprawda', nie oglądały często nawet reportażu "Franciszkańska 3" Marcina Gutowskiego". - Przecież to nie był atak, tylko oddanie głosu skrzywdzonym. Akta SB nie były nawet najważniejszym dowodem - podsumował duchowny.
Na pytanie, czy papież "był dla ojca autorytetem", bez wahania odparł, że "dalej jest". Dodał również, że jego zdaniem "Jan Paweł II stanąłby w prawdzie i potrafiłby przeprosić".
Dominikanin jest zdania, że Kościół nie udostępni swoich archiwów, ponieważ byłoby to niczym "otwarcie puszki Pandory". Ich otwarcie "spowodowałoby lawinę spraw o nadużyciach, a tej instytucji kompletnie nie zależy na ich wyjaśnianiu, docieraniu do poszkodowanych i zadośćuczynieniu im".
Dodał, że zupełnie nie rozumie jak w sprawie nieżyjącego już księdza Dymera, oskarżonego i skazanego za molestowanie nieletnich, "hierarchowie mogli znać wyrok w postępowaniu kościelnym i dalej kłamać latami, że nic się nie stało".
"To nie jest Kościół, tylko jakaś opresyjna ideologia"
Dziennikarka "GW" zapytała, czy dominikanin Marcin Mogielski "ma jeszcze siłę walczyć". W dopowiedzi duchowny przekazał, że dwukrotnie przeszedł operację serca i od lat zmaga się z depresją. Przyznał także, że uczęszczając na warsztaty radzenia sobie ze stresem pourazowym, usłyszał, że jego "stres nie jest pourazowy, tylko urazowy".
- Nie mogę znieść, że osoby skrzywdzone są dokrzywdzane, a przestępstwa się ukrywa. I zamiast głosić ewangelię, brata się z opcjami politycznymi, by atakować i kontrolować ludzi, wkraczając w ich życie prywatne i seksualne. To nie jest Kościół, tylko jakaś opresyjna ideologia - dodał na koniec.