Zapadł wyrok w sprawie Stefana Wilmonta oskarżonego o zabójstwo prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Mężczyzna został skazany na dożywocie. Warunkowe zwolnienie będzie możliwe najwcześniej za 40 lat. Sąd zezwolił na publikację danych oskarżonego.
Wyrok nie jest prawomocny. Sąd zasądził tymczasowy areszt na kolejne sześć miesięcy, do 16 września 2023 roku. Jak podkreślono, Stefan Wilmont jest osobą wysoce zdemoralizowaną. Ryzyko ponownego popełnienia zbrodni przez oskarżonego jest bardzo duże.
Wilmont sprawiał problemy wychowawcze od najmłodszych lat - mówiła sędzia na rozprawie. Mężczyzna dokonywał rozbojów i nie skończył szkoły podstawowej.
Obrona Stefana Wilmonta była oparta na niepoczytalności. Odsiadując poprzedni wyrok, studiował Kodeks karny i tłumaczył współosadzonym, że najlepszym sposobem na obronę jest udawanie chorego na schizofrenię paranoidalną - czytamy w "Gazecie Wyborczej". W więzieniu miał mówić, że "jeśli niepoczytalność mu się opłaci, to będzie udawał niepoczytalnego".
Ta linia obrony jednak nie zadziałała. Sąd na podstawie zeznań biegłych uznał, że Wilmont nie ma choroby psychicznej, ani nie jest upośledzony umysłowo. Według różnych biegłych mężczyzna był niepoczytalny w chwili ataku (opinia z 2019 r.) lub miał w chwili zabójstwa ograniczoną poczytalność (opinie psychiatrów z 2020 i 2021 roku).
Jednak przebywając w zakładach karnych, korzystał z opieki psychologów i psychiatrów. "Przed dokonaniem zamachu nie rozpoznano u niego choroby psychicznej, więc w trakcie ataku nie mogło być jej nawrotu. Rozpoznano natomiast u Wilmonta 'zaburzenia schizotypowe'" - czytamy w "GW".
Więcej informacji z kraju na stronie głównej Gazeta.pl
- Nie można mówić o postępującym rozpadzie osobowości, właściwej dla schizofrenii paranoidalnej. U Stefana Wilmonta występowały krótkotrwałe stany psychotyczne, którym towarzyszyły manipulacje - mówiła sędzia Aleksandra Kaczmarek. Dodała, że Wilmont o swoje "wyimaginowane krzywdy" oskarża cały świat. To zresztą miało być przyczyna ataku na Adamowicza.
Wilmont podczas rozprawy często milczał, nie odpowiadał na pytanie, nawet o swoje imię i nazwisko. W więzieniu miał się natomiast zachowywać normalnie.
"Na późniejszych rozprawach Stefan Wilmont zabierał głos, ale opowiadał niewiarygodne bzdury. Twierdził, że jest niewinny, a nagrania ze sceny WOŚP zostały spreparowane. Wchodząc na salę, krzyczał 'Allah akbar', innym razem zerwał pagon z ramienia pilnującego go policjanta i rzucił na środek sali. Raz na zeznania świadka zareagował śmiechem, a sędzia nakazała wyprowadzić go z sali. W mowie końcowej zabójca ponownie stwierdził, że jest niewinny, a odpowiedzialnością obarczył... Jana Pawła II (w mediach już trwała dyskusja o ukrywaniu przez kardynała Wojtyłę księży-przestępców seksualnych)" - pisze "GW".
W trakcie procesu wnioskował też o uchylenie tymczasowego aresztu, co argumentował tym, że "inaczej wasze rodziny będą wiecznie cierpieć w piekle". Choć nie uznano go za osobę z chorobą psychiczną, to jego kara ma zostać wykonana w systemie terapeutycznym, na oddziale dla osób z niepsychotycznymi zaburzeniami psychicznymi.
Podczas odczytywania wyroku i jego uzasadnienia kilkukrotnie śmiał się. - Nie ma znaczenia, że będę miał przedłużony areszt, bo i tak wszyscy skończymy na oddziale terapeutycznym, gdzie ja będę panem doktorem i będę badał - mówił na koniec.
Wyrok wobec Wilmonta był wymierzony w warunkach recydywy. A to dlatego, że mężczyzna już wcześniej odsiadywał wyrok. Z jego słów wynika, że bezpośrednim powodem morderstwa Adamowicza była zemsta.
Stefan Wilmont w okresie od 8 maja do 12 czerwca 2013 roku napadł na trzy gdańskie placówki SKOK-ów oraz na bank Crédit Agricole - podawał w 2014 roku lokalny oddział "Gazety Wyborczej". Przy każdym napadzie wykorzystywał moment, kiedy nie było klientów. Wyciągał broń, terroryzował personel i zabierał pieniądze. W sumie zrabował około 15 tys. złotych.
Policji udało się odzyskać jedynie 2,5 tys. złotych z ostatniego napadu. "Pozostałe pieniądze mężczyzna przehulał - wyjechał na tygodniową wycieczkę na Wyspy Kanaryjskie, grał w kasynach, żywił się w restauracjach" - czytamy w "Gazecie Wyborczej".
Stefan Wilmont przyznał się do winy podczas procesu. Nie wyraził jednak skruchy. Zeznał, że "chciał mieć pieniądze, których nie potrafił zarobić", a o tym, jak przeprowadzić napad dowiedział się z filmów.
W 2014 r. mężczyzna został skazany na karę 5,5 lat pozbawienia wolności. Przyznano mu również ponad 30 tys. złotych grzywny. - Materiał dowodowy nie budzi żadnych wątpliwości, że Stefan W. jest winny wszystkich przypisanych mu czynów. Popełnił jedno z najpoważniejszych przestępstw, a jego zachowanie przypominało sceny z klasycznych filmów gangsterskich - argumentował sędzia Radomir Boguszewski. Jednocześnie podkreślił, że celem kary miało być wychowanie sprawcy, a nie represja.
Ze słów Wilmonta wynika jednak, że poczuł się represjonowany, a do tego niesłusznie skazany. Broń, której używał podczas napadów miała być bowiem atrapą - bronił się mężczyzna. Podczas pobytu w więzieniu w Malborku w celi przebywał z 68-letnim Wojciechem W. Gdy Wilmont trafił do więzienia w Gdańsku-Przeróbce, do celi przydzielono mu tego samego mężczyznę. Jak relacjonował podczas procesu, Wilmont wielokrotnie opowiadał, że był prześladowany - pisze Interia.
Przed wyjściem z więzienia mówił, że świat jeszcze o nim usłyszy oraz że gdy wyjdzie, to szybko wróci do więzienia, bo ma rachunki do wyrównania. O zamiarach Wilmonta policję poinformowała jego matka. Powiedziała, że syn opuszcza zakład karny na Przeróbce i jest zaniepokojona jego stanem. Policjant przyjmujący zeznanie przyznał, że według matki Wilmonta mężczyzna miał mówić, iż weźmie prawdziwą broń i zrobi to samo [napadnie na bank - red.]. Następnie jednak kobieta poinformowała policję, że syn ma się lepiej, jest szczęśliwy i chodzi na spacery.
Zeznania świadków wystarczyły, by sąd uznał, że Wilmont był motywowany zemstą za jego zdaniem niesłuszny wyrok. Sędzia Aleksandra Kaczmarek podkreśliła, że współwięźniom mówił, że po wyjściu chce się za swoje krzywdy na władzy zemścić.
Gdy Wilmont został skazany, w Polsce rządziła Platforma Obywatelska. Piotr Adamowicz, brat zamordowanego prezydenta ostatniego dnia procesu przytoczył kilka cytatów z Wilmonta, które znajdują się w aktach sprawy:
- Wybór ofiary zabójstwa był związany z faktem, że oskarżony utożsamiał Pawła Adamowicza jako przedstawiciela władzy. Swój plan zemsty zaczął realizować w grudniu 2018 r. po wyjściu na wolność - powiedziała prokuratorka Agnieszka Nickel-Rogowska
Zaraz po opuszczeniu zakładu karnego 26-letni wówczas Wilmont kupił nóż w sklepie militarnym. Podczas procesu okazało się, że są na nim ślady, które świadczyły o tym, że z użyciem noża ćwiczono śmiertelne ciosy.
13 stycznia 2019 roku prezydent Gdańska Paweł Adamowicz został kilka razy pchnięty nożem przez Stefana Wilmonta podczas finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w Gdańsku. Kolejnego dnia zmarł w Uniwersyteckim Centrum Klinicznym w Gdańsku w wyniku poniesionych obrażeń. Sędzia uznała, że całość była starannie zaplanowana i wymierzona w konkretną osobę. Nie ucierpiał bowiem nikt inny, a Wilmont zdążył wygłosić swój manifest.
Również Wilmont trafił najpierw do szpitala, miał bowiem atak drgawkowy, złamany nos i był ranny w rękę. Następnie przewieziono go do Wojewódzkiego Szpitala Psychiatrycznego na Srebrzysku w Gdańsku. Po konsultacji lekarskiej mężczyzna trafił do policyjnego pomieszczenia zatrzymanych.
"Zachowanie oskarżonego podczas procesu było agresywne albo lekceważące", stwierdził sąd w wyroku. Dodał, że w trakcie pobytu w areszcie złożono 122 wnioski o kary dyscyplinarne, 7-krotnie zastosowano przymus fizyczny. Dodatkowo nie wykazywał on żadnej skruchy, co podkreślała oskarżyciel posiłkowy Magdalena Adamowicz, tłumacząc, że nie pozwala jej to zakończyć żałoby.