Informacje o grupie rosyjskich agentów prowadzących taką działalność na Podkarpaciu podało w środę RMF FM. ABW miała zatrzymać sześć osób działających na rzecz Rosji, które montowały kamery umożliwiające śledzenie ruchu na torach i drogach prowadzących ku Ukrainie.
W czwartek zatrzymanie i postawienie zarzutów szpiegowskich sześciu osobom "zza wschodniej granicy" potwierdził szef MSWiA Mariusz Kamiński. Mieli "przygotowywać akty dywersji na zlecenie rosyjskiego wywiadu".
To sprawa ze wszech miar poważna. Po ponad roku otwartego konfliktu można było się już do niego przyzwyczaić i trochę zapomnieć, ale niezmiennie faktem jest, iż Polska to państwo frontowe NATO. Podkarpackie drogi i linie kolejowe mają w ramach tej wojny wymiar strategiczny. Dokładne dane na temat transportowanego nimi wsparcia dla Ukrainy są oczywiście niejawne. Udaje się nawet utrzymać nieformalną cywilną dyscyplinę i do sieci trafia bardzo mało nagrań transportów wykonanych przez przypadkowe osoby, co w dobie wszechobecnych kamer w samochodach i smartfonach jest dowodem na przyzwoitą dyscyplinę społeczeństwa.
Nie ulega jednak przy tym wątpliwości, że skala tych transportów jest znaczna. Musi być, ponieważ to przez Polskę wiodą najdogodniejsze trasy zaopatrzeniowe z zachodu do Ukrainy. W grze są jeszcze Słowacja, Węgry i Rumunia, ale wszystkie te państwa mają gorsze połączenia drogowe oraz kolejowe z Ukrainą, a przede wszystkim z zachodem Europy. Dogodnie położony w pobliżu granicy port lotniczy Rzeszów-Jasionka ze swoją trzykilometrową drogą startową, zdolny przyjmować najcięższe samoloty transportowe, stał się głównym centrum dostaw powietrznych z innych kontynentów. Dokładna liczba przyjmowanych lotów nie jest jawna, jednak wiele samolotów, czy to cywilnych, czy wojskowych, ląduje w Rzeszowie z włączonymi transponderami. Są więc widoczne na portalach śledzących ruch lotniczy. Regularnie widać ich po nawet kilkanaście dziennie, a to tylko te, które miały włączone transpondery.
Płynące przez Podkarpacie broń, amunicja, paliwo i wiele innych materiałów mają kardynalne znaczenie dla przebiegu wojny. Zwłaszcza punkt 2 i 3, czyli amunicja i paliwo. Można z dużym prawdopodobieństwem zakładać, że bez tego wsparcia z zachodu Ukraina już by Rosji uległa albo przynajmniej znacznie gorzej sobie radziła. Rosjanie zdają sobie z tego sprawę. Regularnie można usłyszeć pomstowanie na dostawy z Zachodu z najwyższych szczebli kremlowskiej hierarchii czy od naczelnych propagandzistów. Różni rosyjscy komentatorzy militarni na Telegramie od roku wylewają żale na niezdolność odcięcia albo przynajmniej ograniczenia tego strumienia pomocy.
Na szczęście rosyjskie wojsko nie jest w stanie tego zrobić metodami konwencjonalnymi. W praktyce mogłoby to zrobić jedynie lotnictwo, przeprowadzając naloty wymierzone w pociągi czy konwoje drogowe. Trafienie w takie cele to jednak precyzyjna robota, wymagająca operowania samolotami bojowymi nad zachodnią Ukrainą. Tego Rosjanie nie mogą natomiast zrobić ze względu na silną i skuteczną ukraińską obronę przeciwlotniczą, która czyni polowanie na pociągi czy ciężarówki praktyczną niemożliwością. Przynajmniej nie przy poziomie umiejętności, które zaprezentowało rosyjskie lotnictwo. Konkretniej niezdolności do systemowego zwalczania ukraińskiej obrony przeciwlotniczej.
Atakowanie rakietami dalekiego zasięgu czy balistycznymi z Białorusi jest również niepraktyczne ze względu na słabość rosyjskiego rozpoznania. Przygotowanie i przeprowadzenie takiego uderzenia wymaga co najmniej wielu godzin i precyzyjnych informacji, gdzie i kiedy będzie dany pociąg czy ciężarówka albo gdzie się zatrzymają celem rozładunku/przeładunku. Bez tego nie sposób opracować odpowiednich danych do wycelowania pocisków. Dochodzi jeszcze ważna możliwość oceny skutków ataku. Odpowiednie informacje mogłyby pochodzić z obserwacji ruchu na torach i drogach przy pomocy satelitów, samolotów rozpoznawczych, dronów, grup dywersyjno-rozpoznawczych czy informatorów. Rosjanie tych pierwszych prawie nie mają, drugich i trzecich o odpowiednich parametrach też. Przed czynnikiem czwartym i piątym Ukraińcy najwyraźniej dobrze się strzegą, bo po ponad roku wojny nie ma informacji o aktach sabotażu na zachodzie ich kraju.
Najwyraźniej podejmowane są jednak próby. Być może uznano, że w Polsce, która nie jest w stanie wojny, będzie łatwiej. Tym bardziej że do naszego kraju w ciągu ostatnich trzech lat przybyła znaczna liczba Białorusinów i Ukraińców. W takim tłumie łatwiej ukryć tak zwanych nielegałów (pracowników służb działających w obcym państwie nielegalnie i niejawnie) albo zwerbować współpracowników.
Co mogło dać Rosjanom obserwowanie rzeszowskiego lotniska i szlaków transportowych ku ukraińskiej granicy? Raczej nie danych odpowiednich do zaplanowania uderzeń powietrznych już po ukraińskiej stronie granicy. Kamery nie pozwoliliby ocenić, gdzie i kiedy transporty będą się poruszać po Ukrainie. Mogły jednak dostarczyć cennych informacji na temat skali i rozłożenia dostaw w czasie. Na przykład nikt nie informuje publicznie, czy Ukraińcy już otrzymali obiecane systemy przeciwlotnicze Patriot. Jednak ich elementy są bardzo charakterystyczne i trudno je całkowicie ukryć w transporcie. Kamery Rosjan mogłyby więc dostrzec ich ruch ku granicy. To natomiast byłaby cenna informacja dla dowództwa rosyjskiego lotnictwa, które dzięki temu wiedziałoby, że musi zacząć stosować odpowiednie środki zaradcze, bo za na przykład tydzień możliwości ukraińskiej obrony przeciwlotniczej istotnie się zmienią.
Podobnie kamery mogły dostarczać informacji na temat skali i czasu dostaw ciężkich pojazdów bojowych, których też nie sposób całkowicie ukryć. Przykrycie plandeką nie czyni czołgu nierozpoznawalnym. Wiedza na temat tego, ile ciężkich pojazdów powieziono ku granicy albo kiedy miało miejsce wzmożenie dostaw, może być cennym wkładem w budowanie oceny procesu formowania nowych ukraińskich brygad rezerwowych. To może się natomiast przełożyć na oceny Rosjan co do czasu i skali potencjalnej ukraińskiej kontrofensywy. Podobnie transporty amunicji. Tą już znacznie łatwiej zamaskować, bo trudno rozpoznać, co jedzie we wnętrzu tira czy zwykłego zamkniętego wagonu. W przypadku amunicji chodzi jednak nie o precyzyjne liczby, ale skalę. Praca wywiadu polega często na próbie wyciągania wniosków z bardzo szczątkowych informacji. Wyraźny wzrost liczby zwykłych tirów wyjeżdżających z rzeszowskiego lotniska, czy wagonów jadących ku Medyce (główne polsko-ukraińskie kolejowe przejście graniczne), też może być poszlaką. Zwłaszcza, jak doda się do tego informacje pochodzące z innych źródeł, takich jak na przykład informatorzy. Analogicznie z wagonami-cysternami wiozącymi ukraińskiemu wojsku paliwo i smary. Wyraźny wzrost ich liczby może na przykład świadczyć o gromadzeniu zapasów przed planowanymi działaniami ofensywnymi, w trakcie których zużycie materiałów pędnych istotnie wzrasta.
Tak więc zwykłe kamery ukryte przy drogach i torach na Podkarpaciu mogły być źródłem cennych informacji wywiadowczych dla Rosjan. Według ministra Kamińskiego chodziło jednak też o "przygotowywanie aktów dywersji". Czy to oznacza, że obok gromadzenia informacji siatka szykowała jakieś zamachy? Rosjanie potrafią to robić, o czym świadczą eksplozje w składach amunicji i fabrykach w Czechach i Bułgarii na przestrzeni ostatniej dekady. Pozostaje mieć nadzieję, że siatkę odkryto i zlikwidowano szybko, a nie po roku funkcjonowania.