Tomasz Lis gra mecz o Polskę na YouTubie. Co jest w jego filmie, a czego w nim nie ma

Marta Nowak
Tomasz Lis, były redaktor naczelny "Newsweeka", niedawno otworzył swój kanał na YouTubie. Pojawiło się na nim pierwsze wideo, a ja obejrzałam ten blisko 50-minutowy materiał. Po seansie może i wciąż nie wiem, co z tą Polską, ale za to już wiem, jaką rolę widzi w niej dla siebie Lis - pisze Marta Nowak z Gazeta.pl.

Pierwszy film Tomasza Lisa na jego kanale to nagrywane na żywo wideo Q&A (z pytaniami od widzów). Materiał otwiera elegancka, telewizyjna czołówka, a w niej kolejne zdjęcia Lisa w towarzystwie napisów "opinie", "demokracja", "wydarzenia", "polityka". Dziennikarz najpierw mówi trochę od siebie, potem odpowiada na nadchodzące pytania. Chociaż chwila – możliwe, że trochę się zagalopowałam z tym "dziennikarzem". I to nie tania złośliwość, tylko słowa samego Tomasza Lisa.

Zobacz wideo Joanna Scheuring-Wielgus w Porannej Rozmowie Gazeta.pl
 

Nowe wybory, nowa odpowiedzialność

Jak przypomina Tomasz Lis na początku materiału, w tym roku odbędą się wybory parlamentarne.

To, co najistotniejsze w tym roku w Polsce, to wielka batalia o Sejm, o władzę, i wielka szansa, może ostatnia, na powrót normalności w Polsce. Dlatego uznałem, że czas się zabierać do roboty i komentować.

A tak Lis – od ponad 20 lat dziennikarz telewizyjny i redaktor naczelny tygodników, człowiek, któremu statuetki z Grand Pressów, Wiktorów i Telekamer raczej nie mieszczą się na kominku, bo nie ma takich dużych kominków – kreśli swoją rolę w tym ważnym czasie: 

Nie wiem, czy ja jeszcze jestem dziennikarzem – od mediów staram się raczej stronić – czy jestem po prostu publicystą, czy przedsiębiorcą, niezależnym komentatorem. Ale sprawa jest zbyt poważna, żeby nie spróbować wyjść na boisko i nie zagrać w tym wielkim meczu o przyszłość Polski.

Lisowi już niezliczoną ilość razy zarzucano stronniczość w kwestiach polityki. Pod jego tweetami pisano, że zapisał się do partii, że jest rzecznikiem PO i tak dalej (nawiązuję do tych uprzejmiejszych postów, wiadomo, jaki jest polityczny Twitter). Teraz Lis planuje mocno się zaangażować w kampanię wyborczą – i chyba już nie chce być traktowany jak dziennikarz polityczny, wobec którego można by stawiać zarzuty o jednostronność i tendencyjność. Zamiast tego pragnie, żeby widziano go jako publicznego intelektualistę i komentatora. Jednocześnie niezależnego – co sam zaznacza – i grającego w konkretnej, określonej drużynie. Wiadomo, jakiej, a jak ktoś nie wie, z filmu się dowie.

Jak rozegrać wielki mecz

Piłka nożna powraca w materiale kilkukrotnie. I to zarówno w warstwie treści (zdradzę, że Lis z optymizmem patrzy na trenera Santosa, a także losy Arsenalu w Lidze Mistrzów), jak i metaforyki. Na przykład wtedy, kiedy autor mówi o materiałach na temat tuszowania pedofilii przez kardynała Wojtyłę.

Materiały, książki, artykuły – niech wszystko się ukazuje, ale kiedy mówimy o kontekście politycznym, nie sposób nie zauważyć, że cała ta sytuacja jest wielkim prezentem dla pana Kaczyńskiego. (...) Gra na boisku powinna polegać na tym, że strzelamy gole do bramki przeciwnika, a nie do swojej. Prezenty dla Kaczyńskiego to są bramki samobójcze

– ocenia Lis, bezpretensjonalnie ustawiając autorów reportaży o Janie Pawle II we własnej drużynie pod antypisowską flagą. Jak dodaje, nie apeluje bynajmniej do dziennikarzy o cenzurę, tylko o to, żeby "nie strzelać do własnej bramki". Nie jest skomplikowana ta futbolowa wizja świata. Puchar w kształcie Polski, dwa plemiona, dwie drużyny. W jednej PiS, a w drugiej zjednoczona opozycja, w której "liderzy mniejszych partii" przełkną "prywatne ambicje" i pozwolą, by team poprowadził Donald Tusk.

Bo tak Tomasz Lis odpowiada na pytanie jednego z widzów o to, czy trzeba poprzeć Tuska:

Zacytowałbym tu Leszka Millera (…). Leszek Miller mówi, że popiera Donalda Tuska, bo to jedyny człowiek, który jest w stanie pokonać PiS, jedyny przeciwnik, który naprawdę do tego dąży, inaczej niż inni liderzy partii opozycyjnych. Tuska jako lidera opozycji ja, zwolennik opozycji, popieram

– wyjaśnia wszystkim, którzy jeszcze się w tej kwestii nie połapali. Później dodaje, że wciąż nie traci nadziei na szeroką koalicję. Trochę to zresztą widać: Lis mówi, że w ogóle kibicuje jak najwyższym wynikom wszystkich opozycyjnych partii, a o osobach z ugrupowań innych niż PO wypowiada się oględniej niż na Twitterze. Ale to z Tuska czerpie kolejne piłkarsko-wyborcze metafory. "W tym meczu nie będzie dogrywki", "mogą być rzuty karne, jak się przegra, i te rzuty karne mogą być bardzo bolesne".

Dużo o kraju, mało o sobie

Tomasz Lis w swoim wideo mówi głównie o polityce, opozycji, patriotyzmie i walce o Polskę. Na koniec kieruje do wszystkich mocny apel, żeby zastanowili się, jak dołożyć swoją cegiełkę do pokonania PiS (proponuje m.in. zaangażowanie się w akcję w mediach społecznościowych). W tym przypomina nawet nie tyle komentatora, ile politycznego aktywistę. Ale oprócz tego, co w materiale jest, ciekawe jest też to, czego w żadnej z jego 48 minut nie ma.

Chyba powinienem zacząć od tego, gdzie byłem, kiedy mnie nie było 

– zapowiada Lis na wstępie. Ale myliłby się ten, kto liczył, że w jakikolwiek sposób odniesie się do tego, w jakich okolicznościach przestał być redaktorem naczelnym "Newsweeka", czy do późniejszego tekstu Szymona Jadczaka pt. "Płakałam, miałam ataki paniki. Ujawniamy zarzuty podwładnych wobec Tomasza Lisa. Dlaczego zwolniono naczelnego Newsweeka?".

Zamiast tego Lis opowiada o swoim dwudziestym pierwszym w życiu maratonie, a potem o udarze i leczeniu. Potem wyjaśnia, że nie planuje kandydować w wyborach ani szefować TVP, a swoją przyszłość widzi we własnym wydawnictwie. Mówi też, że pierwszą książką wydaną przez nową oficynę będzie wywiad-rzeka pt. "Tomasz Lis na żywo". Być może to właśnie w niej – obok historii swojego życia czy "alfabetu polskich dziennikarzy" – Lis wspomni coś więcej o sprawie z "Newsweekiem". Ale na razie, w pełnym górnolotnych słów o Polsce filmie otwierającym jego nowy kanał, kwestia zarzucanego mu mobbingu pozostaje jak ten przemilczany słoń w pokoju.

Więcej o: