Bruno Muschalik w 2015 roku ukończył studia na Uniwersytecie Ekonomicznym w Katowicach, a od września miał się przeprowadzić i zacząć pracę w międzynarodowej firmie w Krakowie. Przed tymi zmianami postanowił jednak udać się w pojedynkę na wyjazd życia. Pochodzący z Zabrza 24-latek chciał w Indiach odpocząć i poznać nową kulturę. Pod koniec lipca Bruno spakował się i wyruszył w trzytygodniową podróż. 31 lipca wylądował w New Delhi. Bilety powrotne miał kupione na 22 sierpnia.
24-latek codziennie relacjonował rodzinie i dziewczynie to, gdzie jest, co zwiedził i gdzie planuje jechać kolejnego dnia. - Zafascynowały go Indie, mówił, że ludzie są cudowni, ktoś go zaprosił na obiad, zaskoczony był ich gościnnością i serdecznością - opowiadał Wirtualnej Polsce Piotr Muschalik, ojciec Bruna.
Pewnego dnia Bruno wyjechał z New Delhi, stolicy Indii, do miasta Manali w zachodnich Himalajach. Miasto to jest ważnym centrum handlowym, ale też bazą turystyczną, skąd zaczyna się wiele szlaków trekkingowych. Noc z 8 na 9 sierpnia spędził w hostelu Manalsu Guest House. Rano miał przejechać autobusem do doliny Parvati. Napisał wówczas do dziewczyny, Kasi, że jest spakowany, część ubrań zostawia w pralni i wychodzi na autobus. Jak przekazała w rozmowie z naTemat.pl, która odbyła się kilkadziesiąt dni po zaginięciu chłopaka, Bruno nie planował odwiedzić tego regionu - pewnego dnia pojawiła się opcja kupienia biletu do doliny i dopiero wtedy 24-latek zaczął szukać miejsc, które chciał zwiedzić. Nie miał więc konkretnego planu.
Manali i Kasol w Indiach, oddalone od siebie o 78 kilometrów fot. Google Maps
Wiadomo, że 24-latek przejechał do wioski Kasol i tu też był widziany po raz ostatni przez kierowcę autobusu. Wioska leży nad brzegiem rwącej rzeki Parvati i często stanowi miejsce zbiórek turystów, którzy planują wyjść w góry. Przede wszystkim do odciętej od świata Malany, której mieszkańcy posługują się językiem używanym przez jedynie 1700 osób. Nie uznają rządu Indii, posiadają swój własny parlament i sąd, a ponadto nazywani są najstarszą republiką świata. Według legendy są potomkami greckich żołnierzy z armii Aleksandra Macedońskiego (Wielkiego), dlatego Malana nazywana jest też Atenami Himalajów. W przypadku Bruna wyjście w Himalaje było jednak mało prawdopodobne - jak relacjonował jego ojciec, młody Zabrzanin nie zabrał ze sobą na wyjazd ekwipunku czy ubrań, które są dostosowane do wypraw górskich.
Rodzina, nie mając kontaktu z 24-latkiem od 9 sierpnia, jeszcze tego samego dnia zawiadomiła ambasadę Polski w New Delhi. Poinformowana przez dyplomatów policja rozpoczęła śledztwo, a Piotr Muschalik wyjechał od Indii, by pomóc rozwieszać plakaty z wizerunkiem syna i brać udział w akcjach poszukiwawczych.
Przeczytaj więcej aktualnych informacji na stronie głównej Gazeta.pl.
Dwa tygodnie po zaginięciu Bruna do śledczych zgłosił się świadek, gospodarz publicznej toalety w Manali, który twierdził, że rozpoznał chłopaka. Sprowadzony na miejsce pies tropiący podjął trop i doprowadził policję do szosy. Tam ślad się urwał, co może wskazywać, że 24-latek wsiadł do samochodu czy autobusu. W międzyczasie przeszukano dolinę Parvati i natrafiono na kilka przedmiotów, jednak żadne z nich nie należały do zaginionego. W hostelu, w którym się zatrzymał, były wszystkie rzeczy Bruna - poza plecakiem, dokumentami i osobistymi rzeczami, które zabrał ze sobą.
Po sześciu tygodniach poszukiwań zgłosił się kolejny świadek, a potem następny, którzy mieli widzieć Bruna w Leh niedaleko Kaszmiru, po drugiej stronie Himalajów - 448 kilometrów od Manali i ponad 500 kilometrów od Kasol. 24-latek miał tam być widziany w sklepie z dwiema dziewczynami. Właściciel placówki "bardzo dokładnie i wiarygodnie" miał opisać Bruna. Mężczyzna jednak rozmawiał tylko z kobietami, które miały mu powiedzieć, że pochodzą z Izraela. Obecny z nimi mężczyzna nie odezwał się ani słowem. Piotr Muschalik poleciał wówczas do Izraela, gdzie w mediach apelował do nieznanych dziewczyn, by dały znać, jeśli były w Indiach z Brunem. Kobiety jednak nigdy się nie odezwały.
Trasa Leh-Manali w Indiach fot. Google Maps
Dopiero po złożeniu skargi na bezczynność policji przez rodzinę, sąd w Indiach w 2017 roku podjął decyzję o wznowieniu śledztwa w sprawie zaginięcia Bruna. Sprawą zaczął zajmować się wydział CID indyjskiej policji, która jest odpowiednikiem polskiego Centralnego Biura Śledczego Policji. Przełomem miało być zatrzymanie dwóch mężczyzn, którzy nagabywali turystów. Jednego z nich Bruno miał poznać podczas pobytu w New Delhi. To właśnie on miał zaproponować mu wyprawę do doliny Parvati. Zatrzymani byli badani wariografem, który wykazał, że nie wiedzieli oni o tym, że Bruno zaginął. - Bruno mówił, że on pokazał mu New Delhi. Zaprzyjaźnili się, byli w kontakcie mailowym. On napisał do Bruna, żeby koniecznie pojechał do doliny Parvati, bo tam jest fajnie. Syn nie chciał tam jechać, obawiał się, że nie da rady, ale tamten go usilnie namawiał. Twierdził, że ma tam kolegę, który zorganizuje mu pobyt, żeby się nie martwił. I Bruno się zdecydował - opowiadał pan Piotr dziennikarzom WP.pl.
Według rodziny zaginionego możliwości może być kilka. Jedną z wersji jest ta, że Bruno dołączył się do jednej z grup trekkingowych lub sam udał się do "samotni, pustelni" (aśrama) czy którejś świątyni, gdzie został mnichem. - Jest wiele przykładów osób, które wybrały takie życie w odosobnieniu, ale tych aszramów są w Indiach tysiące. Niemożliwe, żeby je wszystkie sprawdzić - dodaje pan Piotr. W trakcie wędrówki mógł też doznać urazu, przez co nie jest w stanie z nikim się skontaktować.
Ojciec Bruna dodaje, że część osób mieszkających w dolinie Parvati nielegalnie handluje haszyszem, więc nietrudno natrafić tam na podejrzane osoby. - Bierzemy również pod uwagę nieszczęśliwy wypadek czy nawet morderstwo na potrzeby pozyskania organów. Wszystkie te wątki są teoretycznie możliwe - stwierdził detektyw Bartosz Weremczuk, który włączył się w poszukiwania Bruna.
Proces ws. zaginięcia Bruna zostanie wznowiony w kwietniu 2023 roku. Jak podaje "Super Express", w sprawie mają zostać przesłuchani kolejni trzej świadkowie. Indyjskich śledczych wspiera także polska prokuratura. W akcję zbierania środków na poszukiwania Bruna swojego czasu zaangażowali się m.in. aktor Antoni Pawlicki, Robert Janowski, Karol Strasburger, kabaret Łowcy.B czy profesor Phillip Zimbardo. Zbiórkę można wesprzeć pod tym adresem.
Jak podaje Fundacja ITAKA, Bruno Muschalik miał 185 centymetrów wzrostu, jasne włosy i zielone oczy, był szczupłej budowy ciała. Obecnie miałby 32 lata.
Jak podaje timesofindia.com, dolina została nazwana na cześć bogini Parvati, utożsamianej z kobiecością i Boginią Matką. Według legendy Śiwa przysiadł w dolinie, medytując przez trzy tysiące lat. Gdy otworzył oczy, uznał, że dolina jest niesłychanie piękna, dlatego nazwał ją imieniem swojej małżonki. Sama dolina jest wyjątkowo malownicza, zachwyca krajobrazem, wysokimi górami i gorącymi źródłami, dlatego podróżuje do niej wielu turystów.
"Mówią, że dolina zjada ludzi, znikają w powietrzu bez żadnego śladu" - pisze podróżniczka Abghigya na tripoto.com. Na portalu This Week in Asia czytamy, że dolina Parvati nazywana jest także indyjskim trójkątem bermudzkim czy doliną śmierci. Zaginięcia w tym regionie są dość podobne - turyści, którzy do tej pory regularnie kontaktowali się z rodziną, nagle zrywają kontakt i znikają bez żadnego śladu. "Trudno znaleźć oficjalne dane, ale według doniesień indyjskich mediów w ciągu ostatnich 30 lat w dolinie zaginęło co najmniej 21 obcokrajowców. Miejscowi twierdzą, że rzeczywista liczba jest znacznie wyższa. Świadczą o tym ulice, ściany budynków, słupy elektryczne, toalety publiczne w wioskach doliny - wszystkie są wypełnione plakatami osób, które zaginęły w okolicy" - czytamy.
Co jest przyczyną zaginięć? Według portalu czynników może być kilka - zdradliwy teren górski, przestępczość związana z narkotykami lub "przemiany duchowe", które powodują, że turyści decydują się porzucić dotychczasowe życie i spędzić je w odosobnieniu. Dziennikarz Aditya Kant uważa, że niemal każdy turysta słyszał, że dolina Parvati słynie z wysokiej czystości narkotyków i większość chce ich posmakować. W niektórych miejscach odbywają się imprezy rave, napędzane "Malana Cream" - produktem wytwarzanym z konopi rosnących w dolinie Parvati, który jest uważany za haszysz wysokiej czystości. Często pojawiają się też historie wabionych, samotnie podróżujących mężczyzn, którzy są odurzani narkotykami i okradani - zazwyczaj budzą się po kilku dniach, nie pamiętając niczego poza ostatnim wypitym napojem lub zjedzonym posiłkiem.
W artykule zwrócono też uwagę na to, że niektóre trasy trekkingowe są bardzo niebezpieczne i bez wsparcia lokalnych przewodników można wybrać zdradliwe trasy. - W niektórych miejscach jest tak niebezpiecznie, że jeden mały błąd i lądujesz w rzece Parvati, tysiące metrów poniżej. A nic, co trafia do Parvati, nigdy nie wraca - dodaje Manu Mahajan, alpinista należący do Himalajskiej Misji Ratowniczej.
Poza tym BBC opisuje historie ataków na turystów w dolinie Parvati. W 2000 roku podczas biwakowania zamordowany został jeden z turystów z Niemiec. W tym samym roku, także podczas campingu, Hiszpanka Angeles i jej 14-letni syn Cristobal oraz jej narzeczony z Wielkiej Brytanii zostali napadnięci i pobici kijami oraz metalowymi pałkami przez lokalnych mieszkańców. Kobieta i jej syn nie przeżyli, a ich ciała zrzucono do wąwozu. 32-letni Martin został znaleziony przez robotników, którzy przechodzili niedaleko wąwozu i usłyszeli jego wołanie. - To było z premedytacją, z pełną premedytacją, ponieważ nasze błagania o litość tylko wzmocniły uderzenia. A motywem był zwykły rabunek - mówił "Independent" Brytyjczyk. Jak zauważają media, obie te historie łączy to, że byli to turyści podróżujący bez pomocy przewodników.