Onet.pl podaje, że już przed trzema laty niektórzy pracownicy Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Łobżenicy zgłaszali różnym instytucjom nieprawidłowości, do których miało dochodzić w placówce. Mowa była m.in. o brutalnych pobiciach wychowanków. Napastnikami mieli być inni podopieczni. Pobicia zaś miało zlecać kierownictwo ośrodka.
"To placówka zamknięta, wychowankowie są zdani na łaskę wychowawców i innych wychowanków. Wszystko dzieje się za zamkniętymi drzwiami. Chłopcy nie mają komu się poskarżyć. Często nie mają wsparcia w swoich rodzicach. Nie są aniołkami, ale ten ośrodek ma ich resocjalizować. Tymczasem są stosowane wobec nich gestapowskie metody, które tylko wzmacniają w wychowankach przeświadczenie, że w życiu najważniejsza jest siła, agresja i cwaniactwo" - brzmiała treść jednego z anonimów wysłanego do wielkopolskiego kuratorium oświaty.
Więcej treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl >>>
Sprawą zajęła się prokuratura, która w czerwcu ubiegłego roku skierowała akt oskarżenia. Objęto nim siedem osób - byłego dyrektora Bernarda K., byłego kierownika Piotra O. i pięciu wychowanków.
Bernard K. kierował placówką w latach 1998-2015, w 2019 r. wrócił na stanowisko wicedyrektora. W lokalnym środowisku jest wpływową osobą i to za jego przyzwoleniem oraz inspiracją miało dochodzić do aktów przemocy.
Portal przytacza przypadki pobić, do których dochodziło w placówce. Wiosną 2020 r. trzech wychowanków uciekło w rodzinne strony. Zostali złapani przez policjantów i odwiezieni do Łobżenicy. Po powrocie mieli zostać pobici przez ośmiu innych mieszkańców ośrodka, a całej sytuacji miał przyglądać się ówczesny wicedyrektor Bernard K.
- Jeden z wychowanków na moich oczach zaczął ich bić. Zacząłem go odciągać. On mówił, że ma przyzwolenie Bernarda K. Zapytałem więc wicedyrektora, o co chodzi. On stwierdził, że chłopcy muszą ponieść karę - opowiadał jeden z wychowawców. Uciekinierzy trafili potem do izolatki.
Jeden z pobitych nastolatków ponownie uciekł z ośrodka. Pobiegło za nim dwóch innych, którzy zaatakowali go w parku w Łobżenicy. Jeden z napastników mówił potem, że chłopak "dostał taki wp*****, że aż miał jakieś drgawki, a kierownik [Piotr O. - red.] stał i się cieszył".
Szczególnie gnębiony miał być też jeden z wychowanków, Sebastian, którego uważano za najbardziej zdemoralizowanego.
- Wicedyrektor bagatelizował pobicia, mówił na przykład, że zapomniał powiedzieć kilku wychowankom, żeby tylu ich nie szło i szli po cichu. Mówił, że Sebastian ma tylko oddychać, on nie chciał go w ośrodku. Chciał go zgnębić, żeby uciekł. Bawił się tymi chłopcami - mówił jeden z wychowawców.
- W ośrodku zawiązała się grupa wychowanków, która chciała utrudnić mi życie. Było zdarzenie w umywalni. Tam cała ta ekipa biła mojego kolegę, kopali po całym ciele, skakali mu po głowie, rozwalili na nim kij od miotły. Również mnie pobili, potem wpadli jeszcze do mojego pokoju i bili - zeznawał z kolei Sebastian.
Gdy dochodziło do tych zdarzeń, dyrektorka placówki przebywała na długim zwolnieniu lekarskim. Obecnie ośrodkiem kieruje już inny dyrektor.
Bernard K. nie przyznaje się do winy. Zeznawał w prokuraturze, że nie tylko nie zlecał pobić, ale też nie wiedział o przemocy i nie pozwalał na nią. Twierdził, że doniesienia o tym, co dzieje się w ośrodku, to zemsta byłych pracowników za utratę pracy.
Proces w tej sprawie rozpoczął się właśnie w sądzie w Złotowie.
Onet.pl wskazuje, że w ośrodku wciąż zatrudnieni są wychowawcy, którzy pozwalali na przemoc. Według portalu powiatowe władze "przymykały oczy" na to, co działo się w placówce.
***
Porannej Rozmowy i Zielonego Poranka możecie słuchać też w wersji audio w dużych serwisach streamingowych, np. tu: