"To inteligentne środowisko. Nie lubią, kiedy ktoś szuka wokół nich". Dlaczego śledczy nie rozwiązali sprawy Iwony Wieczorek?

Gdyby policji i prokuraturze udało się zrobić wszystko, jak należało i ustalić wszystko to, co można było w pierwszych dniach od zaginięcia, sprawa Iwony Wieczorek mogłaby wyglądać zupełnie inaczej. A błędów i problemów nie brakowało.
  • Nagrania z monitoringu, na których ostatni raz widać Iwonę Wieczorek, jako pierwszy opublikował były detektyw Krzysztof Rutkowski, nie policja. Ta poszukiwania rozpoczęła dopiero trzy dni po zgłoszeniu zaginięcia, a zabezpieczanie monitoringu - po siedmiu dniach, kiedy część nagrań została bezpowrotnie utracona.

  • Przez lata wokół kłótni, przez którą dziewczyna miała wyjść nocą z klubu i która mogła być kluczowym momentem dla rozwiązania zagadki zniknięcia, powstało więcej spekulacji, niż konkluzji przybliżających do ustalenia motywu.

  • Ponad 12 lat zajęło też policji odnalezienie "Pana Ręcznika", który tamtej nocy przez długi czas szedł za Iwoną Wieczorek. Mężczyzna długo był uznawany za osobę kluczową w śledztwie. Gdy sam się zgłosił, został wykluczony z grona podejrzanych. Jest świadkiem w sprawie.

  • Także dopiero 12 lat po zaginięciu przedstawiono zarzuty koledze zaginionej, Pawłowi P., który krótko po jej zniknięciu miał edytować i usuwać pliki z należącego do niej komputera.

  • Bezpowrotnie utracono nagrania z monitoringu lokalu działającego we Władysławowie, gdzie widziano dziewczynę łudząco podobną do Iwony Wieczorek. Wszystko przez to, że policjanci po obejrzeniu nagrań… dwie godziny czekali na kogoś, kto im je skopiuje, a zamiast tego usunął.

Jako dziennikarz zajmowałem się wyłudzeniami, pedofilią, zabójstwami czy niewyjaśnionymi zgonami. W każdym z takich przypadków spotykałem osoby otwarte na rozmowę, ale i takie, które wolały milczeć i sprawiać nieodparte wrażenie, graniczące z pewnością, że coś ukrywają. Zawsze jednak relacje, dowody i inne materiały tworzyły pewną logiczną całość. Gdy po przeszło 12 latach od zaginięcia pytam o Iwonę Wieczorek, nadal panuje swoista "zmowa milczenia" i to mimo tego, że w ostatnim czasie o sprawie znów stało się głośno.

Jeden z byłych funkcjonariuszy policji, który uczestniczył w śledztwie, powiedział mi tylko, że to zaginięcie jak wiele innych i nie chce więcej o tym mówić, bo nie raz łapano go za słowa. Jest byłym policjantem, nie chce zaś być celebrytą.

Prokuratura Okręgowa i Prokuratura Regionalna z Gdańska odmówiły komentarza na temat początków sprawy, bo prowadząca ją wówczas prokurator przeszła już w stan spoczynku, a obecnie postępowanie prowadzi Małopolski Wydział Zamiejscowy Departamentu do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej w Krakowie.

Jedna z fundacji poszukujących osób zaginionych przekazała natomiast, że nie udziela komentarzy na temat poszczególnych spraw i nie komentuje działań policji.

Do akt sprawy dziś również niezwykle trudno się dostać. Jednym z nielicznych, którym się to udało, był zmarły w grudniu 2021 r. dziennikarz Janusz Szostak, autor wydanej w 2018 roku książki "Co się stało z Iwoną Wieczorek". Na dziennikarzy, którzy chcieli coś nagłośnić, miano wywierać naciski – od głuchych telefonów, przez otrucie psa, po wizytę uzbrojonego mężczyzny w redakcji jednego z portali. Gęsta atmosfera wisi w powietrzu także dziś, kiedy temat poszukiwań Iwony Wieczorek powrócił za sprawą śledztwa prowadzonego przez tzw. Archiwum X.

Zobacz wideo Nagranie z monitoringu dot. sprawy Iwony Wieczorek. Ostatnie chwile przed zaginięciem

Kłótnia, od której wszystko się zaczęło

Iwona Wieczorek w 2010 roku skończyła 19 lat. Niewiele wcześniej zdała maturę, w wakacje planowała wyjechać do Hiszpanii. 16 lipca 2010 r. umówiła się ze znajomymi na wieczorny wypad na miasto – m. in. z Adrią S. i Pawłem P. Najpierw wszyscy bawili się na działce przy ul. Reja w Sopocie, należącej do babci Pawła P. Pili tam alkohol. Po północy dotarli do nieistniejącego już klubu "Mandarynka" przy sopockiej ul. Bema. Niewiele później przenieśli się do modnego lokalu o nazwie "Dream Club", usytuowanego w popularnym w Sopocie "Krzywym domku" przy ul. Bohaterów Monte Cassino (zamknięty w 2019 roku). Cała trasa liczyła niespełna trzy kilometry, a jej pokonanie pieszo, bez przystanków, zajęłoby niespełna 40 minut. Po godzinie Iwona Wieczorek wyszła z "Dream Clubu" na zewnątrz, aby się przewietrzyć, a bliżej godz. 3.00 opuściła to miejsce na dobre.

Powodem tej dość nagłej decyzji miała być sprzeczka ze znajomymi. O co poszło? Wersji jest kilka. W 2013 r. były detektyw Krzysztof Rutkowski w programie telewizyjnym "Listy gończe" twierdził, że - najogólniej rzecz ujmując - Iwona pokłóciła się z koleżanką o chłopaka. To najczęściej powtarzana wersja: na dyskotece Wieczorek miała dostać SMS-a z informacją od koleżanki bawiącej się w innym lokalu, że widzi jak jej były chłopak Patryk podrywa inne dziewczyny. To miało wywołać jej złość.

Według innych relacji Iwona miała posprzeczać się z kolegą, Pawłem P., który przedstawił jej mężczyznę znającego Krystiana W. ps. "Krystek" - oskarżanego o kilkadziesiąt przestępstw seksualnych, tzw. łowcy nastolatek. Jego postać powraca wielokrotnie w wielu wątkach tej zawiłej historii - chociaż bezpośredni związek ze sprawą zniknięcia Iwony Wieczorek wydaje się dziś trudny do wykazania.

"Krystek", czyli "Łowca nastolatek"

"Dream Club", w którym bawiła się tej nocy Iwona, należał do spółki Art Invest. Spółka zarządzała potem także innym lokalem w Sopocie - "Zatoką Sztuki". Miejsce to odwiedzało wielu celebrytów, m. in. prezenter telewizyjny Kuba Wojewódzki czy modelka Natalia Siwiec. Udziałowcem spółki Art Invest był 47-letni obecnie Marcin T. ps. "Turek", a jednym z pracowników wspomniany już Krystian W. ps. "Krystek". Miał on organizować osoby do roznoszenia ulotek reklamowych klubu, rekrutować hostessy, tancerki, odwoził też niektórych gości. Przez pewien czas był też prezesem spółki powiązanej z Art Invest. Obsługiwał również inne lokale w Trójmieście, które nie należały do Art Invest.

W marcu 2015 r. w Gdańsku, rzucając się pod pociąg, samobójstwo popełniła 14-letnia uczennica gimnazjum. Jak szybko wyszło na jaw, dzień poprzedzający zdarzenie Anaid T. spędziła właśnie z Krystianem W. Zwierzyła się koleżance w SMS-ie, że mężczyzna miał ją zgwałcić. W internecie coraz więcej młodych dziewczyn zaczęło pisać o swoich doświadczeniach z "Krystkiem". Zaczepiać miał je w różnych miejscach – biednych dzielnicach miasta czy galeriach handlowych. Początkowo sprawiał wrażenie miłego i uczynnego, proponował pracę, zabierał dziewczyny do ekskluzywnych lokali, dawał pieniądze. Z czasem jednak, jak wynika z ich relacji, miał zmuszać je do seksu, a wszystko nagrywać telefonem, by potem szantażować swoje ofiary. W listopadzie 2015 r. Krystiana W. zatrzymano - w urządzeniach elektronicznych ujawnionych w jego miejscu zamieszkania śledczy zabezpieczyli ponad 100 nagrań dokumentujących czyny wobec młodych dziewczyn, często nieletnich. Po kilku miesiącach zarzuty usłyszał też Marcin T., ten sam, który był udziałowcem w spółce Art Invest. W czerwcu 2018 r. przesłano w ich sprawie akt oskarżenia do sądu, a w styczniu 2019 r. ruszył proces. Krystiana W. oskarżano o 33 przestępstwa seksualne (i szereg innych – m. in. działania na szkodę Skarbu Państwa, banków i towarzystw ubezpieczeniowych), a Marcina T. o pięć.

21 listopada 2021 r., "Krystka" wypuszczono na wolność, choć wciąż toczył się wobec niego proces o 65 przestępstw seksualnych wobec 35 nastolatek, a kilka tygodni wcześniej usłyszał wyrok 2,5 roku pozbawienia wolności za nawiązanie kontaktu z 14-letnią Anaid T., aby wprowadzić ją w błąd i wykorzystać seksualnie. Wszystko dlatego, że odbył w całości zasądzoną mu wcześniej karę trzech lat więzienia za zgwałcenie 16-letniej Weroniki W., wychowanki domu dziecka, w 2014 r. Pomimo nowych zarzutów, sąd nie zgodził się na jego ponowne aresztowanie, a wyrok w sprawie Anaid T. jeszcze się nie uprawomocnił. W kwietniu 2022 r. Krystian W. i jego obrońca wnieśli apelacje, przez co "Krystek" wciąż może pozostawać na wolności, mimo toczącego się procesu.

Co istotne, pierwsza sprawa zgwałcenia małoletniej trafiła do prokuratury już w 2010 r., ale wówczas umorzono ją z powodu niewykrycia sprawcy. Dopiero później powiązano to zdarzenie z działalnością "Krystka". Zdaniem śledczych najmłodsza ofiara mogła mieć zaledwie 13 lat.

"Pan Ręcznik" przyszedł sam

Wracając do Iwony Wieczorek: po wyjściu z "Dream Clubu" w Sopocie, ruszyła w stronę domu. Po drodze nie odebrała połączenia od koleżanki, Adrii S., ale wysłała jej SMS-a ze swoją lokalizacją. Adria miała z klubu zabrać torebkę Iwony i zostawić ją potem na balkonie w parterowym budynku – mieszkały obok siebie, Iwona mogła w ten sposób odebrać swoje rzeczy. Nigdy tego jednak nie zrobiła.

Po drodze przechodziła też obok lokalu, w którym wcześniej przebywał jej były chłopak – Patryk G. Kamery monitoringu uchwyciły też, że przez długi czas podążał za nią mężczyzna w koszuli w kratę, z ręcznikiem przewieszonym przez ramię. Ostatni raz 19-latkę monitoring zarejestrował o godz. 4.12 przy wejściu nr 63 na plażę w Gdańsku Jelitkowie, kilkaset metrów od domu. Potem rozpłynęła się w powietrzu.

Dopiero pod koniec 2022 r. policja ujawniła inne nagranie z udziałem "Pana Ręcznika" (jak nazwały go media) – okazało się, że miał nad morzem naganiać turystów do popularnej gry w "trzy kubki". W sieci pojawiły się komentarze, że widywano go też w innych regionach turystycznych – na Mazurach i w górach. Ostatecznie mężczyzna, Teodor N., sam zgłosił się na policję w Chorzowie. Twierdził, że nie było go w noc z 16 na 17 lipca w Trójmieście i nie szedł za Iwoną Wieczorek. Został świadkiem w sprawie.

Krakowskie Archiwum X ostatnią nadzieją 

Wątek Teodora N. rozwiązany po przeszło 12 latach od zaginięcia Iwony Wieczorek, nie był jedynym, za który śledczy zabrali się z dużą intensywnością na przełomie 2022 i 2023 r. Sprawą, umorzoną w 2012 r., zajął się Dział ds. Niewykrytych Zabójstw, potocznie nazywany Archiwum X, działający przy Małopolskim Wydziale Zamiejscowym Departamentu ds. Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej.

To tamtejsi prokuratorzy postanowili dokładnie sprawdzić budynek sopockiej "Zatoki Sztuki" i jego bezpośrednią okolicę, gdzie zabezpieczono tysiące śladów. Nieoficjalnie mówi się, że te czynności miały związek właśnie ze sprawą Iwony Wieczorek. Przeszukano także mieszkanie i zatrzymano kolegę Iwony, Pawła P., który feralnej nocy bawił się z nią w mieście oraz jego partnerkę, Joannę S. Mężczyzna niemal od początku znajdował się w kręgu zainteresowań policji. Jednak dopiero w grudniu 2022 r. przedstawiono mu zarzuty utrudniania śledztwa w sprawie zaginięcia Iwony Wieczorek poprzez bezprawne wejście do jej mieszkania, gdzie miał przeglądać, a także edytować i usuwać pliki na jej komputerze. Do tego dołączyło wysyłanie wiadomości na komunikatorach internetowych, w których Paweł P. miał podawać się za matkę Iwony Wieczorek i sugerować, jakoby dziewczyna trafiła do domu publicznego zagranicą. Podobno starał się także o wyłączenie ze sprawy sopockich policjantów i utrudniał śledztwo, informując media o nieprawdziwych działaniach policji podczas przeszukania jego domu (chodziło m. in. o rzekome użycie psa do poszukiwania zwłok i gróźb pobicia). Inne zarzuty miały charakter narkotykowy.

- Nie należy mierzyć wszystkich jedną miarą. Zespół z Krakowa powstał po to, by rozwiązywać takie sprawy, których przez lata nie udało się wyjaśnić. Inaczej jest, gdy szuka się kogoś bezpośrednio po zaginięciu, a inaczej po kilkunastu latach. Trzeba zwrócić też uwagę na wyobraźnię, bo zdarza się, że na przestrzeni czasu, niczym przy sprawie grobowca Tutanchamona, niektórzy ludzie umierali

– mówi Maciej Rokus, specjalista z zakresu poszukiwań osób zaginionych i szef Grupy Specjalnej Płetwonurków RP, który brał udział w poszukiwaniach Iwony Wieczorek. - Podejrzeń było wiele. Ważne, by oddzielić ziarno od plew - starannie, bez pochopnych wniosków. Śledztwo trzeba prowadzić wielokierunkowo i przyjąć różne wersje, a potem stopniowo je sprawdzać i wykluczać niepasujące. Trzeba zwrócić też uwagę na to, co działo się na długi czas przez zaginięciem, stworzyć analizy, portrety psychologiczne wszystkich związanych z zaginioną – dodaje.

Jak podkreśla, nie ma jednej, skutecznej recepty na śledztwo. - Tylko logika, staranność, inwencja, intuicja i nieprzejednane zaangażowanie mogą pomóc rozwiązać daną sprawę. Nie zależy to od jednej osoby, a od wielu. Rozwiązanie niektórych spraw mojemu zespołowi też zajęło kilkanaście lat i do nich się właśnie wielokrotnie wraca, zaczynając od weryfikowania własnych, popełnionych błędów, bo mogą się one zdarzyć każdemu. Jak się nic nie dzieje, to niczego się nie rozwiąże – przekonuje Rokus.

Tajemnicze zgony i zastraszanie

Wśród osób zajmujących się sprawami Iwony Wieczorek, ale także "Krystka" i "Zatoki Sztuki" doszło też do kilku niejasnych zgonów. W maju 2022 r. samobójstwo popełnił ksiądz z parafii pod Gdańskiem, który pomagał ofiarom "łowcy nastolatek". Nieoficjalnie wiadomo, że mógł posiadać informacje na temat zaginięcia Iwony Wieczorek.

Na początku stycznia br. nagle zmarł też Patryk Kalski, właściciel gdyńskiej strzelnicy i były współpracownik "Zatoki Sztuki", niegdyś partner znanej telewizyjnej pogodynki. Był umówiony na spotkanie z dziennikarzem, aby porozmawiać o sprawie "Zatoki Sztuki" i Iwony Wieczorek. Wiadomo, że Kalski negatywnie wypowiadał się o wymienianym już Marcinie T. (choć dawniej bardzo go bronił), a nawet pojawił się ze śledczymi w budynku dawnej "Zatoki Sztuki".

Nie żyje także dziennikarz śledczy Janusz Szostak, który badał sprawę Iwony Wieczorek i napisał na ten temat dwie książki. W grudniu 2021 r. opublikował na Facebooku zdjęcie z informacją, że zachorował na Covid-19. Miał trafić wówczas do szpitala, a kolejnego dnia zmarł.

Szostak i inni dziennikarze, którzy zajmowali się zaginięciem Wieczorek oraz sprawą "Zatoki Sztuki", wielokrotnie padali ofiarami zastraszania, za którymi po części mógł stać Kalski. Januszowi Szostakowi ktoś otruł psa, Mikołaj Podolski, odbierał głuche telefony, a do redakcji portalu Trójmiasto.pl pewnego razu miał przyjść właśnie Patryk Kalski, pokazując niby naładowaną broń.

Hipotezy można mnożyć

Jedną z podstawowych wersji zdarzeń, do których doszło w nocy z 16 na 17 lipca 2010 r. było zabójstwo Iwony Wieczorek. Ciała szukano w różnych miejscach i na różne sposoby – od zaangażowania płetwonurków w przeczesywanie dna Bałtyku, przez działkę należącą do babci Pawła P. Rozpatrywano także działalność siatek sutenerskich i wywiezienie Iwony do agencji towarzyskiej poza Polską, wbrew jej woli. Brano pod uwagę również tzw. "samouprowadzenie", czyli mówiąc prościej – dobrowolną ucieczkę Iwony Wieczorek i całkowite zerwanie kontaktów z rodziną oraz przyjaciółmi. Ten wątek zyskał na znaczeniu w momencie, gdy pewien mieszkaniec Tczewa w 2013 r. zauważył w restauracji sieci McDonald’s w Paryżu kobietę podobną do Iwony Wieczorek, której towarzyszyło około trzyletnie dziecko. Mieli rozmawiać po polsku. Śledczym udało się uzyskać nagrania z monitoringu, ale matka zaginionej nie rozpoznała córki.

- Moim zdaniem zmiana tożsamości i opuszczenie rodziny, przy czym pamiętajmy, że Polacy ogólnie uchodzą za naród rodzinny, to pójście na największą łatwiznę, jeśli chodzi o wersję śledczą. W praktyce anonimowa osoba w dzisiejszych czasach nie ma łatwej drogi do rozpoczęcia nowego życia, nawet w innym kraju. Wymaga to też dużych funduszy. 19-latka raczej nie miała takich warunków. Nikomu zresztą nie polecam tak zwanego "angielskiego wyjścia", bo to była przyczyna wielu nieporozumień, kłótni i zaginięć, które trudno potem wyjaśnić – ocenia Rokus.

Wedle kolejnej teorii, to prądy morskie mogły wynieść ciało Iwony nawet do Obwodu Kaliningradzkiego czy na Litwę, a tam pochowano ją jako niezidentyfikowaną osobę.

- Znalezienia ciała Iwony Wieczorek w ten sposób nie można definitywnie wykluczyć, ale prawdopodobieństwo jest znikome. Biorąc pod uwagę prądy morskie, siłę wiatru, pogodę i przede wszystkim temperaturę wody, która ma znaczenie dla pływalności ciała i jego rozkładu, z czasem zwłoki zaczynają unosić się na powierzchni wody. Szczególnie w porze letniej, kiedy zaginęła Wieczorek, ciało powinno wypłynąć i zostać ujawnione w linii brzegowej. Można oczywiście zastosować specjalne zabiegi, które pozwoliłyby ukryć ciało, aby nigdy nie wypłynęło, ale wątpię, by ewentualny sprawca ze szczególną starannością i skutecznością takie techniki zastosował. Mówię to na bazie mojego doświadczenia zawodowego i wielu spraw. Prędzej czy później ciała się odnajdywały

– wyjaśnia Maciej Rokus.

Tyle, jeśli chodzi o hipotezy dotyczące tego, co stało się z 19-latką. A kto mógł być zamieszany w jej zniknięcie? Tu również wątków nie brakuje. Wśród głównych postaci będących w zainteresowaniu śledczych niemal od razu znalazł się, oprócz Pawła P. i "Pana Ręcznika", także były chłopak Iwony, Patryk G., o którego Wieczorek miała się w feralną noc pokłócić z koleżanką na dyskotece. W śledztwie wielokrotnie plątał się w zeznaniach, ale ostatecznie niczego mu nie zarzucono.

W końcu pojawił się też wątek "Krystka", "Zatoki Sztuki" i niejakiego Marcina O., policjanta, z którym miała spotykać się Iwona w okresie zbliżonym do zaginięcia, a który bywał regularnie w sopockich klubach.

Wydaje się, że to najmniej zbadany trop. Marcin O. znał się prywatnie z "Krystkiem". Policjant zaprzeczał potem w toku śledztwa, jakoby Iwona Wieczorek była jego dziewczyną, a on miał coś wspólnego z jej zaginięciem. Z "Krystkiem" natomiast, jak zeznał, utrzymywał kontakty polegające najczęściej na zasięgnięciu informacji, w którym klubie odbywa się dobra impreza.

Trójmiejski wymiar sprawiedliwości

Od lat wiele mówi się o tym, że w Trójmieście wymiar sprawiedliwości rządzi się swoimi prawami. Działać ma tam tzw. "układ trójmiejski", w którym tkwią gangsterzy, funkcjonariusze, urzędnicy, biznesmeni czy politycy, a wiele spraw jest po prostu zamiatanych pod dywan.

Nie sposób przynajmniej po części się z tym nie zgodzić. To przecież właśnie w Gdańsku wybuchła choćby głośna afera Amber Gold. To właśnie tamtejsi policjanci swego czasu po zalaniu magazynu dowodów rzeczowych wysłali sporą ich część do spalarni, nie informując o tym prokuratur czy sądów, choć zgodnie z przepisami powinni to zrobić. Przykładów dałoby się znaleźć więcej.

I tak zarówno w sprawie zaginięcia Iwony Wieczorek, jak i "Zatoki Sztuki" oraz Krystiana W., wiele osób od początku miało wrażenie, że były one traktowane niezbyt poważnie – już na etapie ich zgłaszania, przez całe śledztwa, aż po wyroki. W sprawie zgwałconej 14-latki, Anaid T., która popełniła samobójstwo rzucając się pod pociąg, oskarżony Krystian W. ps. "Krystek" został skazany zaledwie na 2,5 roku pozbawienia wolności i to wciąż nieprawomocnie. Wcześniej za zgwałcenie 16-letniej wychowanki domu dziecka trafił za kratki jedynie na trzy lata.

Co tyczy się zaś Iwony Wieczorek, nie sposób przemilczeć choćby to, jak policja działała w pierwszych godzinach od zgłoszenia zaginięcia. Oto fragment raportu Najwyższej Izby Kontroli z kwietnia 2015 roku, która analizowała działania policji w podejmowaniu spraw dotyczących osób zaginionych, wśród nich zaginięcie Iwony.

Kontrola przeprowadzona z Komendzie Policji w Sopocie wskazuje, że tej sprawie nadano kategorię drugą, podczas gdy z okoliczności wynikało jasno, że należało zastosować kategorię pierwszą. Bowiem zaginiona nagle opuściła ostatnie miejsce pobytu, w okolicznościach uzasadniających podejrzenie popełnienia przestępstwa albo zagrożenia jej życia. W konsekwencji poszukiwań nie podjęto niezwłocznie po przyjęciu zawiadomienia. Ponadto nie przeprowadzono także od razu: penetracji terenu ostatniego miejsca pobytu zaginionej.(...) Zrobiono to dopiero po trzech dniach od daty zawiadomienia o zaginięciu. Zbyt późno także, bo dopiero po 10 dniach, użyto psów szkolonych do odnajdywania zwłok. (...) Nie opublikowano informacji o poszukiwaniu zaginionej ani nie zabezpieczono od razu monitoringu w obiektach znajdujących się na trasie prawdopodobnego przejścia zaginionej (zrobiono to dopiero po siedmiu dniach, dlatego monitoring prowadzony przez hotele, które przechowywały go tylko do kilku dni, został bezpowrotnie utracony).

Ze znikającymi nagraniami wiąże się jeszcze jedna - zastanawiająca historia. Krótko po zniknięciu 19-latki ktoś miał ją widzieć w lokalu "Kongo Bar" we Władysławowie. Sprawiała wrażenie, jakby była pod wpływem środków odurzających. Funkcjonariusze policji po dotarciu na miejsce rozpytali obsługę lokalu. Pracownicy twierdzili, że nie pamiętali dziewczyny. Sprawdzono więc monitoring, który faktycznie zarejestrował kogoś bardzo podobnego do Wieczorek. Policjanci poprosili w związku z tym o zgranie interesującego ich zapisu z kamer. Na osobę, która potrafiła to zrobić, trzeba było poczekać około dwóch godzin. Gdy śledczy wrócili do lokalu, by odebrać nagrania, te usunięto. "Kongo Bar", czyli dawna "Tropikalna Wyspa", miał należeć do Marcina T., a nawet do samego "Krystka".

- Ta sprawa nie zostanie rozwiązana. To zbyt hermetyczne i inteligentne środowisko. Sutenerzy, biznesmeni, celebryci. Nie lubią, kiedy ktoś szuka wokół nich i sprawdza, jak funkcjonują. Jeśli przez tyle lat nic nie powiedzieli, to przy ograniczonych możliwościach prawnych czy technicznych naszych służb nie da się tego zmienić

– podsumowuje były policjant znający realia trójmiejskiego półświatka, który początkowo odmówił komentarza, ale po kilku dniach namysłu zdecydował się na krótką, bardzo ogólną rozmowę ze mną.

Patryk Szulc jest dziennikarzem zajmującym się przestępczością zorganizowaną. Twórca internetowego programu kryminalnego "Podejrzani" na platformie YouTube, podcastu "Kryminalne opowieści" i współautor książek "Jak zdradzają Polacy" oraz "Świadek koronny. Sprzedał Carringtona, króla spirytusu". 

Więcej o: