Katowice. Matka dziewczynek rannych w wybuchu: Córka krzyczała, miała zasypaną głowę

- Pierwszej nocy za każdym razem, kiedy zamykałam oczy, przypominał mi się ten moment, ten dźwięk, uczucia. Widziałam, jak młodsza córka krzyczy i nie może się wydostać spod gruzów, bo ma zasypaną głowę - relacjonuje w rozmowie z Onetem matka dwóch dziewczynek i żona pastora, którzy przeżyli eksplozję kamienicy w Katowicach. Młodsza z dziewczynek ma obrażenia wewnętrzne, uraz głowy, pękniętą wątrobę i nerkę. Starsza ma złamane nóżki.

Tuż przed wybuchem gazu w Katowicach, mieszkający w kamienicy Joanna, Piotr i ich córki, pięcioletnia Małgosia i trzyletnia Diana mieli za chwilę wyjść, odprowadzić dzieci do przedszkola.

"Chwilę wcześniej ks. Piotr Uciński, wikariusz parafii ewangelicko-augsburskiej w katowickich Szopienicach, przeszedł zaniepokojony między piętrami kamienicy, która była jednocześnie parafialną plebanią. Poczuł silny zapach gazu" - opisuje Onet.

Jak mówił proboszcz ks. Adam Malina w rozmowie z "Faktem", na miejsce wezwano fachowca z uprawnieniami, który zdążył zakręcić główny zawór. - Szykowaliśmy się do przeglądu instalacji w mieszkaniach - dodał.

Z informacji gazety wynika, że najsilniej gaz miał być wyczuwalny niedaleko lokalu nr 3, który zamieszkiwała z rodziną Halina D., była kościelna i jedna z ofiar wybuchu. Zaraz po godzinie 8.30 doszło do potężnej eksplozji. 

Więcej najnowszych informacji przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl

Zobacz wideo Tak powinien wyglądać korytarz życia. Policja chwali kierowców na S3

Ks. Piotr wyniósł poranione córeczki z zawalonej konstrukcji. Jak podaje, ich stan jest stabilny, są pod stałą obserwacją lekarzy. - Jak działają środki przeciwbólowe, jest w miarę dobrze - mówi Onetowi Joanna Ucińska, żona pastora i matka dziewczynek. 

Jak zaznacza, młodsza córka ma obrażenia wewnętrzne, uraz głowy, pękniętą wątrobę i nerkę. Starsza ma złamane nóżki.

Ze zbiórki na rzecz rodziny dowiadujemy się, że starsza z dziewczynek jest dzieckiem z niepełnosprawnością - urodziła się m.in. bez części kręgów lędźwiowych i piersiowych, kości krzyżowej i występuje u niej zanik mięśni w nogach. 5-latka przeszła długą rehabilitację, dzięki której nauczyła się chodzić. 

- Pierwszą noc nie mogłam zasnąć, bo za każdym razem, kiedy zamykałam oczy, przypominał mi się ten moment, ten dźwięk, uczucia. Widziałam, jak młodsza córka krzyczy i nie może się wydostać spod gruzów, bo ma zasypaną głowę. Leży na brzuchu, rusza rękami i nogami, ale nie może wstać - wspomina w rozmowie z portalem.

Tragedia w Katowicach. Do mediów trafił list od ofiar

Do wybuchu gazu przy ul. Bednorza w Katowicach doszło w piątek. Zginęły w nim dwie kobiety - 69-letnia matka i 40-letnia córka. W poniedziałek redakcja "Interwencji" otrzymała wysłany w środę list, których nadawcą miały być ofiary. Napisały o trudnej sytuacji, w której się znalazły, a z której nie widziały wyjścia, dlatego zdecydowały się na zabójstwo suicydalne. Kilka godzin później okazało się, że list dotarł także do katowickiego oddziału Uwagi!.

"Jeśli ktoś się zastanawia, jak doszło do tej tragedii w Katowicach-Szopienicach to oto kilka słów wyjaśnienia" - tak zaczyna się list, który miał zostać napisany przez ofiary. Polsatnews.pl podkreśla, że w piśmie miały zaznaczyć, że były w ciężkiej sytuacji i zwróciły się o pomoc do księdza, u którego zamieszkały i u którego pracowały. "Osoby, które napisały list, wskazały, że w trakcie pracy czuły się niedoceniane przez duchownego, obwiniły go również o okradanie" - informuje portal.

Z treści listu wynika, że ofiary chciały wyprowadzić się z terenu parafii i miały starać się o mieszkanie, a o niepowodzenie w znalezieniu lokum obwiniały księdza. Próbowały też szukać pomocy u prezydenta miasta, jednak - jak napisały - spotkanie z włodarzem również miał im uniemożliwić duchowny.

W liście przekazano również, że ksiądz miał zażądać od kobiet wniesienia opłaty za media, za które już wcześniej zapłaciły. Duchowny miał także zapowiedzieć im, że wyrzuci je z mieszkania. "Jednocześnie zdaje sobie sprawę, że jedno z nas jest ciężko chore (nowotwór płuc z przerzutami), ale znieczulica działa i nic go nie obchodzi, zresztą czemu miałoby to go obchodzić, skoro nie ma sumienia i każe nam opuścić mieszkanie, nie interesuje go czy trafimy pod most" - napisano w piśmie. 

Biskup: Konflikt trwał od wielu lat, oparł się o sąd

Informację o nieporozumieniach w plebanii potwierdził biskup Marian Niemiec w rozmowie z PAP.  - Ten konflikt trwał od wielu lat, to był konflikt, który oparł się również o sąd. Sąd przyznał rację parafii - powiedział duchowny.

Tłem nieporozumień miały być kwestie finansowe. Według biskupa rodzina, która przed laty zajmowała się kościołem, mieszkała na plebanii i była utrzymywana przez parafię - nie płaciła czynszu, czy za media. Od ładnych paru lat te osoby tylko sobie mieszkały i się sądziły z parafią - wskazał bp Niemiec. Nie jest też tak, że te osoby były bez środków do życia, otrzymywały emeryturę, pani pracowała - dodał.

Pytany, czy po opublikowaniu treści listu doszedł do przekonania, że nie był to wypadek, a celowo wywołany wybuch, biskup odpowiedział: - Tak pomyślałem - że to jest jednoznaczne, że chciano zrobić krzywdę chyba nie tylko sobie.

Więcej o: