18+
Uwaga!

Ta strona zawiera treści przeznaczone wyłącznie dla osób dorosłych

Mam co najmniej 18 lat. Chcę wejść
Nie mam jeszcze 18 lat. Wychodzę

Jolę znaleziono z odgryzionymi ustami. O zbrodnię oskarżono wampira z Bytowa - nie został za nią skazany

W 1991 roku 23-letnia Jolanta wyszła z akademika w Lublinie, zostawiając współlokatorkom kartkę z informacją, że wróci wieczorem. Nad ranem koleżanki zgłosiły jej zaginięcie. Po niemal tygodniu policjanci przypadkiem natrafili na ciało studentki w tzw. "Kambodży" - parku, znajdującym się między akademikiem i uczelnią.

23-letnia Jolanta T. była studentką ostatniego roku studiów magisterskich z oligofrenopedagogiki (pedagogiki osób z niepełnosprawnością intelektualną) na Wydziale Pedagogiki i Psychologii na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Należała też do katolickiej wspólnoty "Wiara i światło", która pomagała osobom z niepełnosprawnościami i ich rodzinom. Wieczorem 22 stycznia 1991 roku młoda kobieta wyszła z akademika "Helios". Koleżankom z pokoju zostawiła kartkę z wiadomością, że wróci wieczorem, bo idzie do swojej przyjaciółki Doroty, która mieszkała w bloku przy ulicy Leszka Czarnego - odległość tę można było pokonać spacerem w 15-20 minut. Po kilku godzinach rozmów Jolanta powiedziała przyjaciółce, że musi się wcześniej położyć spać, bo następnego dnia ma ważne wykłady na uczelni, a następnie udała się do akademika.

Zobacz wideo Czy wiesz, co zrobić, gdy zaginie ktoś bliski?

23-letnia Jolanta miała wrócić wieczorem po spotkaniu z przyjaciółką. Jej ciało znaleziono tydzień później

Nad ranem współlokatorki odkryły, że 23-latka nie wróciła do pokoju. Koleżanki od razu się zaniepokoiły, ponieważ Jola była pilną uczennicą i nigdy nie imprezowała, a tym bardziej nie zdarzało jej się nie wrócić na noc do internatu. Studentki zadzwoniły więc do Doroty, która powiedziała im, że Jola wyszła od niej poprzedniego dnia około godziny 21. Od razu o zaginięciu poinformowały rodziców 23-latki, a także jej znajomych i władze uczelni. Ojciec Jolanty natychmiast powiadomił policję.

Na początku uspokajano rodziców, ponieważ w tamtym czasie wiele osób w jej wieku było uznawanych za zaginionych, a później odnajdywali się cali i zdrowi. Niestety, w przypadku Joli było inaczej. 24 stycznia funkcjonariusze zaczęli przeszukiwać piwnice, garaże, zarośla i kanały ciepłownicze, jednak nie natrafiono na żadne ślady. Niepokojące wydały się jednak rozmowy z mieszkańcami okolicy, którzy park położony między uniwersytetem i internatem nazywali "Kambodżą". Jak zeznali, w ostatnim czasie w miejscu tym pełno było ekshibicjonistów, osób uzależnionych i mężczyzn z półświatka.

Mijały dni, a Jola nadal nie kontaktowała się ani z rodziną, ani ze swoimi znajomymi. Na ślad dziewczyny natrafiono dopiero 28 stycznia podczas rutynowego sprawdzania okolic miasteczka uniwersyteckiego przez funkcjonariuszy. Nagle policjanci dostrzegli pod warstwą śniegu plamy krwi i nieduże odpryski kości. Niedaleko leżała też zakrwawiona męska chustka do nosa, która wyglądała tak, jakby ktoś wytarł o nią ręce. Ciało 23-letniej studentki znaleziono w krzakach 300 metrów dalej, na terenie odgrodzonym siatką, w której znajdowała się dość duża dziura.

Martynika była w 8. miesiącu ciąży, gdy znaleziono ją martwą w wannie. 'Mam fioła na punkcie Jasia'Martynika była w 8. miesiącu ciąży, gdy znaleziono jej ciało w wannie

Napastnik uderzał Jolę tak mocno, że doszło do pęknięcia całej czaszki

Jak opisywał w 1991 roku "Kurier Lubelski", ciało Joli "było przykryte kawałkami papy", leżało w zagłębieniu ziemi na terenie byłej strzelnicy wojskowej przy alei PKWN (obecnie ulica Głęboka w Lublinie). Zwłoki były zwrócone twarzą do dołu i pozbawione dolnej części garderoby (rajstop, bielizny i butów). Na ciele został podkoszulek, brązowy sweter, czarna spódnica i jesionka (płaszcz), natomiast biustonosz był podciągnięty do góry. Na ciele widoczne były siniaki.

Wyniki sekcji zwłok wskazywały na ogromne cierpienie, jakiego doświadczyła 23-latka. Z obrażeń wynikało, że studentka została zaatakowana od tyłu. Napastnik zadał jej trzy potężne uderzenia w głowę, najprawdopodobniej tępym narzędziem. Zwłaszcza jedno z nich zostało zadane z tak dużą siłą, że doprowadziło do promienistego pęknięcia całej czaszki. Przyczyną śmierci młodej kobiety było właśnie rozległe uszkodzenie mózgu.

Z sekcji wynikało, że sprawca znęcał się nad ofiarą, która próbowała się bronić - wskazywały na to połamane paznokcie i zaschnięta krew pod nimi czy rany na głowie. W zwłokach studentki wykryto ciała obce, a na udach zabrudzenia, które wskazywały na to, że zabójstwo zostało dokonane na tle seksualnym. Mimo tego biegłym nie dało się jednoznacznie stwierdzić, czy 23-latka została zgwałcona. Wiadomo jednak, że uszkodzenia narządów rodnych mogły powstać po śmierci ofiary.

"Przerażające są również widoczne gołym okiem ubytki zarówno dolnej jak i górnej wargi ofiary. Pierwsze opinie mówią o ich odgryzieniu" - pisał dziennikarz "Kuriera Lubelskiego" w 1991 roku. Biegli zauważyli też plamy opadowe, które wskazywały na to, że zwłoki przez kilka godzin leżały na plecach, a dopiero później zostały odwrócone. Pod pachami odkryto krwawe wybroczyny, co mogło świadczyć o tym, że ciało ofiary zostało przeciągnięte przez sprawcę z jednego miejsca w drugie. Niedaleko ciała Jolanty znaleziono torbę pełną gwoździ, rękawic i pilników do metalu. Ostatecznie nie znaleziono dowodu na to, by narzędzia porzucił zabójca studentki.

Jedyne zdjęcie zaginionej KasiPorwanie 7-miesięcznej Kasi ze szpitala. Pielęgniarki spały

Napastnik tego samego dnia zaatakował także inne studentki. "Złapał mnie za nogę, popchnął, że się przewróciłam. Potem pochylił się nade mną"

Policja i prokuratura rozpoczęły poszukiwania sprawcy lub sprawców. Początkowo skupiono się na mężczyznach, którzy już wcześniej dopuścili się molestowania seksualnego lub napastowania kobiet. Na komendę w Lublinie szybko zgłosiły się kobiety, które zeznawały o przypadkach ataków w okolicy UMCS. Najbardziej kluczowe były zeznania studentek, które w wieczór zaginięcia Jolanty również spacerowały po parku przy akademiku. Jedną z dziewczyn mężczyzna zaatakował, łapiąc za nogę i pociągając tak mocno, że się przewróciła.

Byłyśmy na uczelni do późnych godzin. Miałyśmy zaliczenia z kartografii. Gdy byłyśmy na schodkach przy parku, zobaczyłyśmy młodego mężczyznę. Wyprzedził nas na około dwa-trzy metry, po czym nagle odwrócił się i skierował w naszą stronę. Schody były wąskie więc, żebyśmy mogli się minąć, cofnęłam się i szłam chwilę za koleżanką. Gdy Beata przechodziła obok tego faceta, nie zaczepił jej. Ale, gdy ja znalazłam się tuż przy nim, schylił się i złapał mnie za nogę, a następnie popchnął tak, że się przewróciłam. Po czym pochylił się nade mną i złapał za szalik. Zaczęłam się szarpać, złapałam za drugi koniec szalika i wyrwałam mu go z ręki. Pamiętam, że Beata krzyczała i prosiła, aby zostawił mnie w spokoju. W pewnym momencie ten mężczyzna zamachnął się, tak jakby chciał mnie uderzyć. Ale chyba się rozmyślił, spokojnym krokiem sobie poszedł. Trwało to kilkanaście, może kilkadziesiąt sekund

- mówiła studentka Magda, cytowana przez portal newsbook.pl. Chwilę później ten sam mężczyzna miał najpierw śledzić, a następnie zaczepić trzy studentki i słownie je napastować. Gdy jedna z nich próbowała go wyminąć, to została przez niego przytrzymana, a sprawca próbował dotknąć jej uda. Kobiety zaczęły krzyczeć - wówczas napastnik próbował uderzyć jedną z nich w głowę, a gdy to się nie udało - uciekł. Do tego ostatniego zdarzenia doszło zaledwie pół godziny po tym, jak Jolanta wyszła od przyjaciółki oraz w okolicy miejsca, gdzie najprawdopodobniej została zaatakowana.

Trzy dni po odkryciu zwłok Jolanty rozpoczęły się pierwsze zatrzymania, a w gazetach udostępniono portrety pamięciowe mężczyzn, które powstały po zeznaniach studentek. Z portretu wynikało, że podejrzany był krępej budowy ciała i miał 170 centymetrów wzrostu. Miał krótkie, ciemne i odstające w różnych kierunkach włosy, a jego wiek określono na nie więcej niż 30 lat. Miał go też charakteryzować "kaczy chód". Zachowanie napastnika zostało ocenione na agresywne i prymitywne. Biegli uznali, że sprawca był niewykształcony, chory lub znajdywał się pod wpływem narkotyków lub alkoholu. Stwierdzono, że mógł mieć uszkodzony płat czołowy, co oznaczałoby, że nie jest w stanie kierować i kontrolować swojego zachowania.

Na portret pamięciowy sprawcy natrafił w gazecie pracownik uczelni, który rozpoznał mężczyznę, z którym rozmawiał o godzinie 18 w dzień zaginięcia 23-letniej studentki. Nieznajomy zaczepił go w ciemnej alejce i w krótkiej rozmowie przyznał, że szuka pracy i jest na rencie, ale boi się, że mu ją zabiorą. Nieznajomy usilnie chciał nawiązać dłuższą rozmowę, jednak pracownikowi uczelni mężczyzna ten wydawał się dziwny i niepokojący. Zwrócił uwagę na chaotyczne wysławianie się, specyficzny sposób mówienia i lekko kołyszący się chód. Rozstali się przy wyjściu z parku.

Informacja o brutalnym morderstwie Jolanty sprawiła, że w Lublinie zapanowała psychoza strachu. Studentki bały się wieczorem przechodzić przez park, który prowadził na uczelnię i do domu studenckiego. Kobiety bały się też wychodzić nocą z domów. Dłuższa lub niepowiadomiona nieobecność skutkowała zgłoszeniami o zaginięciach. "Kurier Lubelski" zwraca też uwagę, że niepokój społeczny utrzymywał się długo i doprowadzał do "zabawnych" sytuacji. Jeden z mieszkańców z al. Kraśnickiej zaalarmował policję o zaginięciu żony, która nie wróciła na noc do domu. "Szwadron policji" sprawdzał rodzinę i znajomych zaginionej, a także szpitale i miejsca, w których mogłoby dojść do ataku. Jak się okazało, kobieta spotkała znajomego z dawnych lat i razem z nim "straciła poczucie czasu" w jednym z hoteli.

Ania Jałowiczor. 10-latka zaginęła w styczniu 1995 r.Nowe fakty ws. zginięcia Ani Jałowiczor. "Prawie 30 lat bił się z poczuciem winy"

"Wampir z Bytowa" przyznał się do 90 zbrodni. Pamiętał, że "podrywał dziewczyny" w okolicach akademików

Przełom w sprawie śmierci 23-latki nastąpił dopiero w 1992 roku, gdy zatrzymano Leszka Pękalskiego. Pomocna okazała się sekretarka z Prokuratury Rejonowej w Bytowie w województwie pomorskim, która skojarzyła dwa podobne przestępstwa z 1991 roku. W przypadku jednego z nich 40-letnia ofiara przeżyła napaść i rozpoznała sprawcę - wówczas 26-letniego Pękalskiego. W listopadzie 1992 roku został on skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu. Następnie mężczyzna został oskarżony o brutalne zabójstwo i zgwałcenie 17-latki z Darłowa z czerwca 1991 roku. Pękalski przyznał się do zabicia Sylwii R., a podczas kolejnych przesłuchań, ku zdziwieniu śledczych, zaczął przyznawać się do kolejnych zbrodni - gwałtów, a także morderstw.

W sumie przypisał sobie aż 90 przestępstw, do których miało dochodzić od 1982 roku w całej Polsce - później z części z nich się wycofał. W przypadku niektórych z nich podawał szczegóły, które mógł znać tylko sprawca - w innych często się mylił lub twierdził, że dopuścił się zbrodni, które miały miejsce w tym samym czasie w odległych miastach w Polsce. Przyznał się jednak m.in. do zabójstwa młodej kobiety niedaleko akademika, ale nie potrafił określić, w jakim mieście do tego doszło. Pamiętał, że w styczniu 1991 roku "podrywał dziewczyny" w okolicach domów studenckich.

Pękalskiego na filmach (na których poza nim było trzech innych mężczyzn) rozpoznały kobiety, które zostały przez niego zaatakowane w wieczór zaginięcia Joli. Poznał go także pracownik akademicki, z wykształcenia muzyk, który stwierdził, że zgadza się jego wygląd, wzrost, sposób chodzenia, sposób wypowiadania się i głos. Później mężczyzna ten został osobiście skonfrontowany z Pękalskim. Świadek ocenił, że zgadza się nawet sposób, w jaki wówczas nieznajomy mężczyzna podał mu rękę na zakończenie rozmowy. "Wampira z Bytowa" poznał także wykładowca Uniwersytetu Medycznego, który 24 stycznia widział, jak Pękalski próbował nagabywać jedną z kobiet w autobusie miejskim.

"Zobaczyłem, że dziewczyna idzie pod górę. Żelazną rurkę miałem już wcześniej przygotowaną"

Na podstawie zeznań świadków w 1994 roku przeprowadzono wizję lokalną w Lublinie z udziałem Pękalskiego.

Nie pamiętam, że byłem w Lublinie. Wiedziałem tylko, że zabiłem młodą dziewczynę w pobliżu domów akademickich. Dojechałem tam pociągiem. Na pewno nie kupowałem biletu, bo wówczas zapamiętałbym nazwę miasta. Wysiadłem przypadkowo na stacji. Potem poszedłem prosto przed siebie. Chodziłem po mieście i trafiłem prosto na te akademiki. Pamiętam, że przed zabójstwem zaczepiłem mężczyznę w wieku około 40 lat. Był szczupły, wyższy ode mnie, w okularach, czysto i elegancko ubrany, z teczką typu aktówka (rysopis zgadza się z wyglądem wspomnianego wyżej pracownika akademickiego - red.). Idąc z nim rozmawiałem. Była to zima. (...) Zabójstwa dokonałem w jakimś parku, były tam zarośla, chwasty. Ona szła do góry ścieżką, ale to nie były schody. Stałem w krzakach z zamiarem zaatakowania kogoś. Byłem bardzo podniecony. Zobaczyłem, że dziewczyna idzie pod górę. Żelazną rurkę miałem już wcześniej przygotowaną. Znalazłem ją w okolicy jakieś 30 minut wcześniej. Gdy była na mojej wysokości od razu zaatakowałem. Uderzałem ją w głowę i plecy kilka razy. Wzywała pomocy, ale zaraz po moich ciosach padła. Potem przeciągnąłem ją w inne miejsce.

- opowiadał śledczym Pękalski. Później jednak wycofał się z tych zeznań.

Ostatecznie śledczy przedstawili "wampirowi z Bytowa" 17 zarzutów morderstw, do których dochodziło od 1984 do 1992 roku, a jeden z nich dotyczył także zabójstwa 23-letniej Jolanty. O winie miały świadczyć włosy znalezione na ubraniach studentki, których cechy były zbieżne z włosami pobranymi z głowy Pękalskiego. Ostatecznie jednak sąd oddalił 16 z 17 zarzutów zabójstwa, a Pękalski został skazany na 25 lat więzienia za morderstwo Sylwii R. W przypadku zabójstwa 23-letniej Jolanty uznano, że poza zeznaniami świadków nie ma jednoznacznych dowodów, które obciążałyby go w tej sprawie.

Za zabójstwo Jolanty T. nikt więc nie został skazany. Jej sprawa trafiła do policjantów z "Archiwum X", o czym więcej w podcaście "Kryminatorium" Marcina Myszki.

Po latach przyjaciółka 23-letniej Joli wspominała ją na łamach portalu zaginieniprzedlaty.pl. - Jola ujęła mnie swoją delikatnością, wrażliwością na krzywdę innych ludzi. Zawsze uśmiechnięta, pełna wiary i nadziei na lepsze jutro. Myślę, że dzięki swojej wielkiej wierze w Boga i przekonaniu, że nad nią cały czas czuwa, miała tyle sił do przezwyciężania trudów dnia codziennego i zarażała tą nadzieją wszystkich wokoło. Miała dużo koleżanek i kolegów, zawsze można było liczyć na jej pomoc. Sądzę, że właśnie to wspaniałe serce i emanująca z niej dobroć powodowało, że tak dobrze dogadywała się z ludźmi niepełnosprawnymi. Jej marzeniem było pracować z Muminkami - ludźmi z niepełnosprawnością intelektualną. Jola bardzo się cieszyła, że po skończeniu studiów będzie mogła pracować właśnie z nimi - mówiła. 

Leszek Pękalski przebywa w zamkniętym ośrodku w Gostyninie. Zastosowano wobec niego tzw. "ustawę o bestiach"

Leszek Pękalski miał wyjść na wolność w 2017 roku, jednak sąd uznał, że mężczyzna nadal jest niebezpieczny. Z tego powodu został skierowany do zamkniętego ośrodka w Gostyninie, gdzie zgodnie z tzw. "ustawą o bestiach", może przebywać do końca życia.

''Najbardziej podniecało go, że te kobiety nie odmawiały mu seksu, bo nie żyły''. Historia Wampira z Bytowa [18+]''Najbardziej podniecało go, że te kobiety nie odmawiały mu seksu, bo nie żyły''. Historia Wampira z Bytowa [18+]

Ustawa z dnia 22 listopada 2013 r. o postępowaniu wobec osób z zaburzeniami psychicznymi stwarzających zagrożenie życia, zdrowia lub wolności seksualnej innych osób ma na celu regulować postępowanie wobec osób, które:

  • odbywają prawomocnie orzeczoną karę pozbawienia wolności lub karę 25 lat pozbawienia wolności w systemie terapeutycznym;
  • w trakcie postępowania wykonawczego wykazały zaburzenia psychiczne w postaci upośledzenia umysłowego, zaburzenia osobowości lub zaburzenia preferencji seksualnych;
  • mają orzeczone zaburzenia psychiczne w charakterze lub nasileniu takim, że zachodzi co najmniej wysokie prawdopodobieństwo popełnienia czynu zabronionego z użyciem przemocy lub groźbą jej użycia przeciwko życiu, zdrowiu lub wolności seksualnej, zagrożonego karą pozbawienia wolności, której górna granica wynosi co najmniej 10 lat.

Raz na sześć miesięcy sąd, bazując na opinii lekarza psychiatry i wyników postępowania terapeutycznego, ustala, czy pobyt takiej osoby w ośrodku jest nadal niezbędny.

Więcej o: