Ania Jałowiczor zaginęła 24 stycznia 1995 roku. 10-letnia dziewczynka bawiła się na szkolnej imprezie karnawałowej w Simoradzu (woj. śląskie), skąd wieczorem mieli odebrać ją bliscy. Dziewczynka nie chciała jednak czekać i wracała sama - miała do przejścia ok. 700 metrów, drogą prowadzącą w pobliżu stawów. Nie dotarła do domu. Do dziś nie wiadomo, co się z nią stało.
Świadkowie zeznawali, że tego wieczoru słyszeli krzyk dziecka i odjeżdżający samochód. Policja przez pewien czas szukała kierowcy beżowego fiata 125p lub łady (takie auto miało krążyć kilka dni wcześniej w okolicach szkoły). "Żadne z tych działań nie przyniosło rezultatu" - podała telewizja TVN24.
Więcej wiadomości z Polski na stronie głównej Gazeta.pl >>>
Pod koniec grudnia 2022 r. z rodziną Ani skontaktowała się osoba, która przekazała nowe informacje dotyczące zaginięcia. To właśnie ten wątek analizuje policja. - Informator powiedział, że prawie 30 lat bił się z myślami i poczuciem winy - mówił w rozmowie z TVN24 Dominik Jałowiczor, brat zaginionej.
Interia ustaliła, że świadek ten miał wskazać miejsce, gdzie ukryto ciało dziewczynki. "Z jego opowieści wynika, że jest ono ukryte niedaleko miejsca zaginięcia. Mężczyzna opowiedział także o tym, kto ma być odpowiedzialny za zbrodnię. Jak przyznał, od lat pewne fakty, o których wiedział, nie dawały mu spokoju. Na razie nie wiadomo, kiedy śledczy rozpoczną przeszukiwanie terenu" - czytamy.