Wojna w Ukrainie. Relacja polskich wolontariuszy. Grażyna straciła nogę w Bachmucie. "Wojna to piekło"

Grażyna i Kamil są wolontariuszami, którzy pomagali w Krakowie uchodźcom z Ukrainy. Pojechali do Bachmutu, by tam ratować osoby z niepełnosprawnościami. Oboje zostali ranni podczas ataku rakietowego. Grażyna straciła nogę. - Bachmut to jest piekło - mówią.

Grażyna i Kamil wspólnie wyjechali na linię frontu do Ukrainy. Chcieli pomóc osobom z niepełnosprawnościami, które zostały w kraju. 6 stycznia podczas wyładowania darów dla potrzebujących zostali ranni w wyniku rosyjskiego ataku. - Nadleciał pocisk. Podobno moździerzowy. Uderzył w blok mieszkalny ok. 30 metrów od nas, a my oberwaliśmy odłamkami - relacjonuje wolontariuszka, cytowana przez "Dziennik Wschodni".



Więcej podobnych informacji znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.

Zobacz wideo Grabowski diagnozuje sytuację w Polsce: Gotowanie żaby postępuje bardzo szybko

Ukraina. Polscy wolontariusze pojechali do Bachmutu pomagać osobom z niepełnosprawnościami

Grażyna pochodzi z Krakowa, jest nauczycielką akademicką, zajmuje się pedagogiką specjalną. 10 lat temu zaczęła współpracę ze Stowarzyszeniem Klika, które pomaga osobom z niepełnosprawnościami. Dwa lata temu do organizacji dołączył Kamil z Myślenic. Po wybuchu wojny w Ukrainie ich działalność uległa zmianie. Założyli punkt pomocy dla uchodźców w Krakowie. Zauważyli wtedy, że do Polski trafia mało osób z niepełnosprawnościami. 7 marca mężczyzna po raz pierwszy pojechał do Ukrainy, by sprawdzić sytuację tych osób. - Mało kto jest zainteresowany przyjmowaniem takich ludzi. Ich życie nie jest wartością dla świata. Nie jest cenne. Dlatego tam zostają. Zginą, to zginą. Przeżyją, to przeżyją. Kto się o nich upomni? - pyta Grażyna, cytowana przez "Dziennik Wschodni".

Postanowili więc pomagać bezpośrednio w Ukrainie. Ewakuowali mieszkańców w bezpieczne miejsca, wozili ich do lekarza. Najczęściej wyjazdy były szybkie, zostawiali dary i wyjeżdżali. 6 stycznia również przyjechali i mieli zostać w Bachmucie na dłużej, aby spędzić tam święta prawosławne. Około godz. 11 mieli rozładować pomoc humanitarną dla mieszkańców, gdy nadleciał pocisk.

- Podobno moździerzowy. Uderzył w blok mieszkalny ok. 30 metrów od nas, a my oberwaliśmy odłamkami. Pamiętam każdą sekundę. Najpierw ogromny huk i błysk. Była też ogromna siła, która przewróciła mnie na ziemię. Poczułam, jak wypływa ze mnie krew. W jednej nodze był ogromny ból, w drugiej nie czułam już nic. Zastanawiałam się, czy umieram - relacjonuje Grażyna w rozmowie z "Dziennikiem Wschodnim". W wyniku wybuchu w nogę Kamila wbił się odłamek pocisku, Grażynę znalazł leżącą na ziemi, obok niej leżała jej stopa. Kamil zaczął udzielać Grażynie pomocy. Jak sama podkreśla, żyje tylko dzięki jego szybkiej reakcji.

Po pewnym czasie wojskowy ambulans przetransportował ich do centrum pomocy interwencyjnej, gdzie pomogli im wojskowi lekarze. Tam uznano, że konieczna jest amputacja nogi Grażyny. 10 stycznia kobieta trafiła do szpitala przy ul. Jaczewskiego w Lublinie.

Relację po rozmowie z wolontariuszką zamieścił w mediach społecznościowych minister zdrowia Adam Niedzielski. "Jestem po rozmowie z panią Grażyną, wolontariuszką ranną w Bachmucie. Przed nią długotrwałe leczenie i rehabilitacja, co potwierdzają lekarze z PSK4 w Lublinie, z którymi jesteśmy w kontakcie. Niezwykle ważne, że pani Grażyna zachowuje pozytywne myślenie i wrodzony optymizm".

Ukraina. Wolontariusze nie zrezygnują z pomocy potrzebującym

Wolontariusze podkreślają, że pomimo kamizelek kuloodpornych, kasków czy znajomości terenu, nie mogli uniknąć ran. Podczas wojny można odnieść poważną kontuzję w każdym momencie. Strach pomaga zachować trzeźwość umysłu i mieć wszystko pod kontrolą - przyznają. Grażyna i Kamil zwracają uwagę, że "wolontariat jest konieczny, bo los osób najbardziej potrzebujących, które są uwięzione w domach, zależy od innych" - cytuje wolontariuszkę "Dziennik Wschodni". Grażyna nie zamierza wrócić do Bachmutu, ale nadal będzie pomagać. - Wojna to jest dramat, który dotyka przede wszystkim niewinnych ludzi i to tych, którzy są najsłabsi. Tych, którzy nie są w stanie być samodzielni ani samowystarczalni. Konflikty rozgrywające się ponad ich głowami uderzają w nich i trzeba o tym głośno mówić - przekazuje Grażyna. Kamil też zapowiada, że pomagać będzie cały czas. - Po tym wypadku nauczyłem się, że jutra nie ma. Jest tylko dziś i trzeba się tym cieszyć. Dziś trzeba pomagać - dodaje mężczyzna.

Więcej o: